niedziela, 27 października 2024

Czwarta rano - updated

 W 2014 / 2015 roku bardzo dużo latałam w Azji. Co za tym idzie, miałam wieczny jetlag. Pierwszego dnia po przylocie (zazwyczaj do Singapuru) zawsze budziłam się o czwartej rano.  Miałam już swój wczesnoporanny rytuał.😁
Od tego czasu upłynęło wiele wody i przeleciałam wiele kilometrów.

I nagle bum! Pobyt w Nashville całkowicie mnie rozwalił. Siedem godzin różnicy wymaga siedmiu dni na przestawienie się na lokalną strefę czasową. Myśmy tyle nie mieli i na dodatek nie chciałam się dostosować do czasu w Stanach, aby nie mieć tego samego problemu po powrocie do Europy.

Hotel Noelle, o którym możecie przeczytać tutaj, oferował swoim gościom stację z kawą i herbatą na każdym piętrze. A kubek ze zdjęcia znajdował się w pokoju.

Moja obecna rutyna jest dużo zdrowsza niż ta sprzed laty. Kiedy budzę się w środku nocy, idę na siłownię. Tym razem jednak miałam ciężkie dni i męczyła mnie wysypka alergiczna, więc sobie wysiłek fizyczny darowałam. Jedynie robiłam jogę na ręczniku w pokoju.

Czytanie pozostało. Dla rozwoju umysłowego czytam w czterech językach i staram się książki przeplatać. Nie będę Wam ściemniać, arabskich czytam najmniej (trudno też je dostać) i najwolniej mi idą. Czytam za to dużo po angielsku i francusku. Najbardziej jednak odpoczywam przy lekturze w języku polskim.
Wiele z moich lektur możecie znaleźć na moim OLX i Vinted. Zatrzymuję dla siebie tylko garstkę książek, inne puszczam w świat.

Pamiętam, że w 2015 roku dużo siedziałam na Facebooku. Teraz jest to Instagram. 😁

W tamtym czasie popularne było też blogowanie, więc miałam w zwyczaju jeszcze czytać wpisy innych. Teraz dużo więcej dzieje się na Instagramie i YouTubie, gdzie obserwuję sporo kont. (Podrzućcie swoje ulubione.)
TikToka nie obserwuję.

No i jest jeszcze ten blog! O czwartej rano wpadają mi ciekawe pomysły na wpisy. 

I tak dotrwałam do śniadania.

A za tydzień zapraszam na podsumowanie października 22024 w pracy. 😁

niedziela, 20 października 2024

Madryt

 Po przyjeździe do Madrytu udaliśmy się metrem do hotelu. Autobusami w mieście możecie się przemieszczać płacąc kartą kredytową lub telefonem przy wejściu. Do metra natomiast potrzebujecie przedpłaconą kartę. Kupuje się ją w automacie lub w okienku. Sama karta kosztuje 2,5 euro - podobno jest to kaucja, a następnie na nią ładujecie bilety. Centrum miasta to Zona A, każdy przejazd kosztuje 1,5 euro.
Nasz hotel oddalony był od centrum o 10 przystanków metrem. Madryt do tanich miast nie należy.
Możecie przespać się tanio w hostelu lub poza sezonem znaleźć Arbnb ze wspólną łazienką. Hotele w centrum są drogie.
Jeżeli chcecie spać w budżetowej lokalizacji, to upewnijcie się, że jest on położony na linii metra (najlepiej tak, żeby jadąc do centrum się nie przesiadać). Podziękujecie mi później.

Gran Via, czyli najbardziej reprezentacyjna ulica miasta. Przy niej Marszałkowska to uboga krewna.
Znany widok Plaza de Cibles.

Z Gran Via udaliśmy się na piechotę do Parku Retiro. Niestety Kryształowy Pałac jest zamknięty, ale samo miejsce jest bardzo ładne. Możecie tam posłuchać muzyki, popatrzeć na ludzi, pospacerować i usiąść w kilku kawiarniach. Kieliszek wina kosztuje ok 4 euro. 

Na ten dzień mieliśmy zaplanowane odwiedziny w Prado. Normalnie bilet kosztuje 15 euro, ale na dwie godziny przed zamknięciem wstęp jest bezpłatny. Musicie postać w kolejce (jest ona długa), warto być wcześniej, chociaż podobno wszyscy zostaną prędzej, czy później wpuszczeni. Nie ma dziennego limitu osób.

W środku nie można robić zdjęć. Wybierzcie sobie artystę lub dzieła, które chcecie zobaczyć. Całości nie dacie rady. Myśmy obejrzeli El Greco, Goyę, Rubensa, Boscha i Brueghela. I jeszcze wpadliśmy do sali z Velazquez.

Drugi dzień zaczęliśmy od katedry. Była niedziela i trwała msza. Nadal można było wejść do środka, ale nie można było jej zwiedzać.

Bardzo ładne, pawie sklepienia.
Kaplica poświęcona Janowi Pawłowi II.

Następnym punktem programu tego dnia miał być pałac. Poprzedniego wieczoru zakupiłam online bilet i udaliśmy się do wejścia. Tam okazało się, że kupiłam przez pomyłkę wejście do Królewskiej Kolekcji, a nie do samego pałacu. Bilety umożliwiające zwiedzanie przepięknych wnętrz były już dawno wyprzedane.
Do pałacu można ustawić się w kolejce bez zakupionego biletu (jest oddzielna), ale wpuszczane są pojedyncze osoby. Trwa to kilka godzin.

Pałac królewski ma ponad 3000 komnat.

Ogród królewski bardzo nam się spodobał.
Royal Collection to obrazy, stroje, karety, arrasy i inne dzieła zebrane i związane z rodziną królewską. Muzeum jest ładne, nowoczesne, dobrze położone, a i sam budynek jest bardzo ciekawy. Tylko, że ja chciałam oglądać komnaty, a nie kolejne muzeum.
Tutaj można robić zdjęcia.
Tylko spójrzcie, jak wielka i piękna jest ta karoca!
Piękna porcelana.
Ręcznie pisana i ilustrowana księga.
Była też jedna po arabsku. Opisuje ona zwierzęta.
Jest też trochę stroi (zwróćcie uwagę na haftowane guziki).
Arrasy są ogromne.
Jest też wysokiej klasy hiszpańskie malarstwo. W tle portret Goyi.

Na poprawę humoru wydaliśmy 32 euro na wejściówkę na Flamenco. Kieliszek Sangrii kosztował dodatkowe 5,90. Jedzenie podobno mają słabe (wg TripAdvisor), poza tym występ trwa tylko godzinę i szkoda tracić z oczu tancerzy.


To były najlepiej wydane pieniądze w Madrycie. Pierwszy raz w życiu widziałam flamenco na żywo i jestem zachwycona. W Madrycie jest wiele miejsc, gdzie możecie doświadczyć tego widowiska. Koniecznie się wybierzcie!
Po strawie dla ducha przyszedł czas na strawę dla ciała. Wybraliśmy się do dzielnicy łacińskiej, gdzie znajdziecie wiele kawiarenek, restauracyjek i barów.
Jest też ulica z Churroseriami, miejscami gdzie za niecałe 6 euro dostaniecie świeże churros i filiżankę czekolady. Jedna porcja na dwie osoby to aż nadto.
Kolejny dzień zaczęliśmy od spaceru po parku i przejścia do Świątyni Debod.

To świątynia egipska z II w. podarowana Hiszpanii. Zazwyczaj jest tam woda, w której ładnie odbija się budynek. Myśmy tyle szczęścia nie mieli.
Dalej przeszliśmy do dzielnicy Malasana, podobnej do dzielnicy łacińskiej. Warto patrzeć tutaj w górę (w całym Madrycie), możecie zachwycić się maleńkimi balkonikami.

Co jedliśmy? Głównie kanapki z szynką i tapas. Za porcję takiej przystawki zapłacicie około 8 euro. Dwoma można się najeść.

No chyba, że jesteście na modnym Mercado de San Miguel. Tutaj mała kanapeczka kosztuje 2 euro. Warto przyjść i się rozejrzeć, ale raczej nie najecie się, gdy jesteście na budżecie.
Madryt jest piękny - bardzo polecam!

niedziela, 13 października 2024

Toledo

Tak jak w zeszłym roku, tak i w tym, firma z Bazylei zaprosiła mnie na szkolenie. Ponownie zawitałam do Madrytu, ale tym razem postanowiłam wykorzystać sytuację i faktycznie zwiedzić miasto.
I rzutem na taśmę - Toledo. 😁

Przylecieliśmy z samego rana Ryanairem.  Plan był, z Terminalu 4 dwoma pociągami dotrzeć na Atochia i tam złapać szybki pociąg do Toledo. Taki przejazd zajmuje 36 minut i kosztuje 14 euro. Pociągi kursują co godzinę. Miało być szybko i sprawnie, a wyszło....
Przesiadki z podmiejskich pociągów odbyły się bez problemu, ale w okienku na ostatniej stacji powiedziano nam, że najbliższe bilety do Toledo są na 18. Była 12.
Nie przypuszczałam, że będzie taki problem.
Wpadliśmy na autobus miejski (można w nim płacić kartą przy wejściu - odbija się) i dojechaliśmy na dworzec autobusowy. Okazało się, że tam też tłumy...
W automacie kupiliśmy otwarte bilety i stanęliśmy w kolejce. Muszę przyznać, że przewoźnik stanął na wysokości zadania i podstawił więcej autobusów. Staliśmy godzinę. Droga zajęła nam również godzinę.

I tak dotarliśmy do przepięknego Toledo.

Widok z naszego balkonu.

 Hotel mieliśmy za punkty - wygrzebałam ostatnie i mogliśmy cieszyć się darmowym noclegiem.

Klimatyczny Marriott. Zostawiliśmy bagaże i w drogę.

Spacerem dojście do starego miasta zajęło nam 15 minut.

Most Św. Marcina wprowadził nas do miasta.

Dalej udaliśmy się w kierunku katedry.

Miasto okalają mury i bramy. Gdzie nie spojrzeć, tam jest zabytek.
Czy nie jest piękne?
Uliczki są niezapomniane i żyją własnym życiem.

W mieście ścierały się różne kultury. Osada została założona przez Iberów , następnie byli tam Rzymianie, Wizygoci, Maurowie (a za ich czasów Żydzi), następnie Toledo było stolicą Kastylii.

Dzielnicę żydowską poznacie między innymi po takich kafelkach. Patrzcie pod nogi!

Pierwszy obiekt, do którego weszliśmy była to Synagoga Santa Maria la Blanca. Co ciekawe, jest ona w stylu mauretańskim. Mi ten budynek bardzo przypadł do gustu, mój partner powiedział, że ta wizyta była stracona.


Wstęp to 4 euro. Do wszystkich kościołów, do których zaglądaliśmy wstęp był płatny.

Jeżeli macie ograniczony budżet, to radzę Wam rozpocząć zwiedzanie od Katedry Najświętszej Marii Panny. Moim zdaniem jest to największa atrakcja miasta. Wstęp to 12 euro, ale w tej cenie macie też małe muzeum z dziełami El Greco.

Już sam budynek z zewnątrz robi wrażenie.
Niestety na wieżę od kilku lat nie ma wstępu.

Wnętrze to stanowi kilka kościołów i niezliczona ilość kaplic. Pewnie znajdziecie w Internecie dokładniejszy opis, więc nie będę się tu rozdrabniać. Mogę Was jedynie zapewnić, że jest to jeden z największych kościołów, które zobaczycie i pewnie jeden z najbardziej imponujących.

Zdjęcie nie pokazuje wielkości, wysokości i potęgi tej budowli.
Ołtarze robią również wielkie wrażenie na zwiedzających.

Spacerując po Katedrze zajrzyjcie do wspomnianego już muzeum. Znajdziecie tam wiele dzieł El Greco, stare Biblie i inne dzieła sztuki sakralnej.

Kolejnym naszym przystankiem był Klasztor San Juan de los Reyes. Tutaj wstęp kosztuje 4 euro i to jest dobrze wydane 4 euro. 😊


Takie piękne zdjęcia zrobicie na miejscu.

"Memento Mori" - i uśmiechnięty kościotrup.

Ponieważ byliśmy spóźnieni w mieście przez przygodę z pociągiem, to musieliśmy sobie darować Alcazar. Z tego co czytałam, to w tej fortecy najpiękniejsze są punkty widokowe i zbrojownia.

Po zwiedzaniu wgooglowaliśmy najlepsze tapas w Toledo i tam spędziliśmy wieczór. Cenowo wychodzi dużo lepiej niż Madryt.

Wracając do hotelu spotkała nas taka niespodzianka! Płonące niebo nad Toledo.


Kolejny dzień rozpoczęliśmy od niespiesznego śniadania w hotelu (15 euro). I jeszcze zdążyliśmy raz jeszcze przejść przez miasto.

Wymeldowaliśmy się z hotelu i taksówką (Uber nie działa) podjechaliśmy na dworzec. Nawet ten budynek był przecudny.

Nauczeni doświadczeniem dnia poprzedniego wykupiliśmy bilety na pociąg powrotny poprzedniego dnia. Pamiętajcie, żeby na dworcu być wcześniej. Obowiązują tutaj te same zasady jak na lotnisku - z prześwietlaniem bagażu.

Przepiękne wnętrze. Niestety okienka już nie funkcjonują. Pasażerowie są obsługiwani w nowoczesnej sali po prawej stronie.
Pociąg okazał się super nowoczesny i super szybki.
I był pusty.
O 15 byliśmy już w Madrycie.
O tym, w kolejnym wpisie.


niedziela, 6 października 2024

3/3, czyli jak czytać ogłoszenia o pracę

 Po wielu, wielu, wielu 😉 wpisach z Nashville mam dla Was post bardziej praktyczny.
Postaram się Wam poniżej pomóc w odszyfrowywaniu ogłoszeń o pracę dla Flight Attendants, Cabin Crew, VIP Service Representatives itp.

Jak już wiecie, od lat latam na prywatnych samolotach. Czy jestem Flight Attendant? Nie. Czy jestem Cabin Crew? Nie.
Chociaż nie ukrywam, że jak wysyłam CV, to w temacie maila mam wpisane VIP Flight Attendant. Co, jeśli czepiamy się szczegółów, jest błędem. Żeby móc o sobie powiedzieć Członek Personelu Pokładowego (lub odpowiednik tego zwrotu w języku angielskim), to trzeba mieć licencję. Nie tylko trening. Ja trening mam! Nie mam natomiast ważnej licencji lotniczej.

I tu już jest pierwsza wskazówka dla Was. Jeśli szukają Flight Attendant, to szukają kogoś z ważnymi papierami. Przeczytajcie ogłoszenie poniżej. Szukają VIP Inflight Service Representative, czyli osoby bez ważnej licencji mogą się ubiegać. Oczywiście, te licencjonowane również są mile widziane, ale nie jest to dla nich wymóg bezwzględny.

Co dalej udało się Wam wyczytać z tego ogłoszenia?
Based in Dubai - czyli baza w Dubaju. Baza oznacza tyle, że samolot będzie tam wracał i z Dubaju będzie wykonywanych większość lotów.
Not commutable - czyli nie możecie mieszkać poza bazą i dolatywać. Dla mnie takie ogłoszenie odpada, bo mam w Warszawie zobowiązania, aby na nie aplikować musiałabym się przeprowadzić na stałe do Emiratów.
Willing to relocate - czyli chcecie się przeprowadzić. Pytanie, czy firma Wam w tym pomoże? W ogłoszeniu o tym nic nie ma. Zazwyczaj, gdy pracodawca oferuje pomoc, to się tym chwali.
Rotation three weeks on and off - czyli pracujecie trzy tygodnie (jesteście cały czas na dyżurze), a później macie trzy wolnego. Czy możecie lecieć do domu? Pewnie! Ale firma Wam nie zapewnia biletów. Ogólnie opcja fajna, jak ma się rodzinę / znajomych w bazie i można u nich przenocować, i jak ma się kogoś z dostępem do tanich biletów, żeby latać do domu. 

Inne ogłoszenie do analizy:

CFA oznacza Corporate Flight Attendant. Od razu widać, że jest to ogłoszenie dużo mniej profesjonalne. Jeżeli szukają CFA, to oznaczałoby, że szukają kogoś z licencją. Na to też wskazuje typ samolotu na BBJ, nie można latać bez licencji jako główna załoga. Co wiemy tutaj?
UAE based - czyli jest to praca dla osób, które są już na miejscu. Nie ma możliwości dolatywania, ani relokacji.
Expierenced - z doświadczeniem. Czy to musi być na wymienione samoloty? Myślę, że w tym przypadku tak. Bo to są duże (relatywnie) samoloty, na których, jak już pisałam trzeba mieć licencję i szkolenie na typ.

Czy warto wysyłać CV, jak nie spełnia się wszystkich wymogów? Tutaj trzeba dobrze przemyśleć sprawę.
Ogłoszenie trzecie:

Expierenced
Based in Dubai
G7000 - typ samolotu. Nie trzeba na niego mieć licencji, dlatego, gdybym była zainteresowana, to wysłałabym CV, pomimo, że nigdy nim nie latałam.
Already residing in Dubai / NO relocating - jasno powiedziane, że tylko dla tych mieszkających na miejscu. Dlaczego? Zapewne chodzi o przepisy wizowe. Firma, która umożliwia relokację (czyt. ogłoszenie pierwsze) pomaga w wszelkich formalnościach. Tutaj, oni tylko przedłużą Wam wizę / pozwolenie na pracę.
You risk being blacklisted - i tu jest pies pogrzebany, jeżeli chodzi o moje pytanie znad zdjęcia. Wysyłanie CV, gdy nie spełnia się wszystkich kryteriów jest na porządku dziennym i sama tak robię. Trzeba jednak mieć zdrowy rozsądek.

Dajcie znać, czy podoba się Wam ten wpis.
A może macie jakieś ciekawe ogłoszenia do rozszyfrowania?

środa, 2 października 2024

Noelle Hotel w Nashville

 Dawno na moim blogu nie było wpisu przedstawiającego konkretny hotel. Patrząc w archiwum, ostatni taki post ukazał się w 2023 roku. Tutaj możecie poczytać o Villa K.

Dzisiaj wracam do tej tradycji i zabieram Was do hotelu Noelle w Nashville!

W lobby znajduje się sklep z wieloma ładnymi przedmiotami. Oczywiście, sklepy hotelowe należą do najdroższych.
Symbolem hotelu jest czapla. Jej wizerunek przewija się w dekoracjach w wielu miejscach.

Noelle to hotel butikowy. 

Biblioteka na M została zarezerwowana do prywatnych spotkań.
M - czyli Mezzanine floor, czyli półpiętro. Tutaj z widokiem na parter.
Tak kiedyś przesyłano listy z piętra na piętro. Wiele mosiężnych elementów zostało zachowanych ze starego hotelu.

Pierwszy hotel (o podobnej nazwie bo Noel) powstał w tym miejscu w 1930 roku. Został on zamknięty po 43 latach. Noelle (tym razem przez dwa "l" i z"e" na końcu) został otwarty w 2017 roku.

Tego wszystkiego można się dowiedzieć z gazetki, którą znajdziecie na łóżku w pokoju. A do lektury dostaniecie paczkę popcornu.
Widok na lobby z otwartego półpiętra.
Piękna, mosiężna klatka schodowa.

A jak wygląda pokój?

Bardzo miękkie łóżko z kołdrą włożoną między dwa prześcieradła. Nie lubię tego typu pościeli, ani miękkich materacy, ale po locie spałam jak zabita.
Bardzo ładna łazienka z dużą kabiną prysznicową i pełnowymiarowymi kosmetykami (te pozostawiamy na miejscu).

Hotel wyróżnia dbałość o szczegóły i małe detale. Wszędzie też przewija się sztuka lokalnych artystów.

Butelki na wodę w pokoju. / Sztuka / Zawieszka na drzwi / szafa w kącie.

Więcej sztuki znajdziecie na korytarzu w galerii lobby.

Sylwetka lokalnego architekta / Czarny ręcznik do usuwania makijażu / W szafie w szufladzie drewniane wieszaki i torba na pranie.

W pokoju brakowało mi lodówki, chociaż mój pilot miał w swoim. Miałam natomiast do dyspozycji sejf i steamer.

Na korytarzu natomiast na każdym piętrze znajdowało się stoisko z kawą, herbatą i wodą (do dyspozycji gości w pokoju były kubki i pokazane wyżej puste butelki).

Zaglądałam tu już o 5 rano. 😁
Wspomniana już galeria sztuki na parterze.

 

W tygodniu śniadanie serwowane było w Drustore (takiej kawiarence) na parterze. W weekend w restauracji w piwnicy. Nasze wliczone było w cenę.

Piękny hotel w centrum miasta, co za tym idzie dość głośny.
No to teraz czekam, gdzie następnym razem firma mnie umieści. (I mam nadzieję, że nie będzie to hotel z widokiem na komin.)