Poniżej mam dla Was artykuł, który napisałam dwa lata temu. Dotyczy on mojej pierwszej wizyty na Syberii.
Czasami moja praca zabiera mnie w bardzo dziwne miejsca. Do
miast, do których w innych okolicznościach nie byłoby mi dane dotrzeć.
Tym razem firma zapewniła mi możliwość zwiedzenia jednego z
największych miast Syberii, dokładnie mówiąc – Krasnojarska. Moja mama na wieść
o tym, spytała z przejęciem, czy zapakowałam ciepłe ubrania. To prawda, że
temperatura w zimie w tej części świata może osiągnąć rekordowo niskie 50
stopni, ale będąc w czerwcu skarżyłam się raczej z powodu upału, niż
odczuwanego chłodu.
Nie wiedziałam, czego się spodziewać po tym wyjeździe.
Syberia do tej pory kojarzyła mi się z gułagami i zsyłkami, o których się
naczytałam w książkach. Zastanawiałam się, jak żyją ludzie, jak mieszkają i czy
uda mi się gdzieś wypić kawę. Widok popularnych Fast Foodów rozwiał moje obawy.
|
W czasie spaceru - w jednej z lokalnych kawiarni, spotkałam się z taką oto niespodzianką. Niestety upał zmusił mnie do wzięcia kawy mrożonej i do tej pory nie rozwiązałam tej zagadki. |
Czechow nazwał Krasnojarsk najpiękniejszym miastem Syberii. Nie
wiem jak wyglądało ono w jego czasach, obecnie
ta prawie milionowa aglomeracja posiada kilka perełek
architektonicznych, których nie udało się zniszczyć następnemu reżimowi.
Spacerując ulicą Lenina można dostrzec pozostałe drewniane domy, a wspinając
się na wzgórze odwiedzić kaplicę uwiecznioną na dziesięciorublowym banknocie.
|
piękne, stare budownictwo |
Jednak
większość turystów przyciąga rozciągający się wokół park narodowy ze swoimi niezwykłymi
skalnymi formacjami, na które często wspinają się odważni .
Mnie przyszło spacerować po tym mieście w
trzydziestostopniowym upale i nie w głowie była mi jakakolwiek wspinaczka. Sam
spacer był udręką, a to ze względu na różnice czasu. Tego dnia przyszło mi jeść
śniadanie w hotelu o godzinie drugiej w nocy czasu polskiego. Tylko fakt serwowania
tradycyjnych ciepłych placuszków serowych osłodził mi gorycz poranka.
Ale w drogę! Rozklekotanym autobusem, w którym kontrolerem
biletów są panie ubrane w kelnerskie fartuszki siedzące obok kierowcy, dotarłam
do ulicy noszącej imię wielkiego przywódcy – Lenina ( z pomnikiem uprzednio
wspomnianego).
Doprowadziła mnie ona do kilku bogato zdobionych drewnianych domków.
Były one budowane jako tymczasowe miejsca zamieszkania w połowie XX wieku.
Część z nich pomimo złego stanu nadal jest zamieszkała, przez dziury w płocie
można zajrzeć do ich ogródków, a przez źle zasłonięte okna, znajdujące się tuż
nad poziomem ziemi, do cudzych pokoi.
Idąc dalej ujrzałam rzekę Jenisej, najbogatszą w wodę rzekę Syberii, na której znajduje się piąta na świecie pod
względem wielkości hydroelektrownia. Ponieważ był późny czerwiec nad brzegami
rzeki w mieście spacerowały tłumy odświętnie ubranej młodzieży, która właśnie
skończyła rok szkolny. Wybrzeże w centrum miasta jest odnowione i dobrze
utrzymane, znajduje się tu wiele kawiarni na świeżym powietrzu, gdzie serwują
nieodłączny schłodzony kwas, świetny na taką pogodę. W samym centrum znajduje
się też Central Park, czyli Park Centralny. Jak widać nie tylko Nowy Jork może
się nim poszczycić. W środku wiele atrakcji dla najmłodszych i tych trochę
starszych. Przez chwilę kusiło mnie, żeby dać sobie postawić tarota, albo
powróżyć z ręki, ale zniechęciła mnie moja ograniczona znajomość języka. Nie
mówiąc już, o tym, że gdyby wywróżono mi, że jeszcze nie wracam do domu, pewnie
uznałabym to za dobry żart....
Już myślałam, że pożegnam się na pewien czas z daleką Rosją,
kiedy okazało się, że nie wracam jeszcze do Europy, tylko udaję się dalej, do
obwodu tiumeńskiego. Ktoś może zapytać po co jechać do Niżniewartowska? I
będzie miał racje. Dwustupięćdziesięciotysięczne miasto zawdzięcza swój rozkwit
odkryciu złóż ropy naftowej w latach sześćdziesiątych. Przedtem było ono ważnym
portem rzecznym nad Obem, ale to czarne złoto spowodowało jego gigantyczny
rozwój i uzyskanie praw miejskich.
|
Ob - druga największa rzeka Rosji |
Wszystko w tym mieście jest nowe. Jedyny
pomnik, który udało mi się znaleźć, był wzniesiony na tydzień przed moimi
odwiedzinami. Może to i lepiej, bo tym razem nie przedstawiał on Lenina, ale
Anioła Pokoju.
|
bardzo nowy i bardzo błyszczący Anioł Pokoju |
I tu brzegi rzeki stanowiły główną atrakcję turystyczną (trudno
tu mówić o jakiekolwiek turystyce, nie licząc mnie tego dnia), a miejscowym
dawały miejsce spotkań. Nie było tu jednak kawiarni serwujących kwas i
zielonych parków. W mieście oprócz nowo wybudowanych imponujących bloków nie ma
nic.
Z powodu braku innych rozrywek w Niżniewartowsku
postanowiłam odespać zgubione godziny, hałas za oknem i nieustająca jasność
utrudniały mi to zadanie. Hotel w którym przyszło mi nocować, był jednym z
nielicznych i oprócz braku windy mógł się też pochwalić kremowymi zasłonami,
zupełnie nieodpowiednimi na Białe Noce. Fascynujące zjawisko, do którego nigdy
nie uda mi się przywyknąć. Pamiętam jak dziś swoje pierwsze spotkanie z nim w
Saint Petersburgu. Pamiętam również minę mojego rozmówcy, kiedy zapytany
dlaczego jest jasno, skoro jest noc, odpowiedział, bo są BIAŁE NOCE. Niby
oczywiste, ale jednak kiedy doświadcza się samemu nieustającego światła, naturalny
rytm doby staje się pojęciem abstrakcyjnym.
Tymczasem w Niżniewartowsku schowałam głowę pod kołdrę, co
okazało się dobrą metodą, a już następnego dnia wracałam do domu z
niezapomnianymi wspomnieniami z pierwszych odwiedzin na Syberii.