niedziela, 22 września 2024

Nashville

 Z poprzedniego wpisu wiecie już, że po ponad roku zawitałam do Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Nie jestem wielką fanką USA. 😁 Są rzeczy, które mi się tu podobają i rzeczy, które mi się nie podobają. Są miasta, które lubię: Nowy Jork, San Francisco , Waszyngton (i jego muzea) i miejsca typu Hawaje. I takie miejsca, które mnie bardzo rozczarowały: Los Angeles, Miami. W wielu miejscach nie byłam. Przyznaję, że Stany znam mało.

Ale na pytanie, czy chciałabym się tu przeprowadzić, odpowiadam nie.😉

Odeszłam trochę od tematu dzisiejszego wpisu, jakim jest Nashville Tennessee.

Po długim locie poszliśmy od razu spać. Zwiedzanie zaczęliśmy kolejnego dnia od Country Music Hall of Fame.

Hotel (o tym miejscu będzie oddzielny wpis) mieliśmy w samym centrum miasta.

Najsłynniejszą ulicą jest Broadway. Tylko że tutaj, to ulica barów.

Nashville to stolica country. Ludzie przyjeżdżają tutaj aby bawić się w brach i na ulicach. Lokale zapełniają się już o 11 rano i nie zamykają do późna w nocy. Nie chciałabym być tutaj lokalnym mieszkańcem.

Honk Tonk to pejoratywne określenie typu "wieśniak".
Ulice są szerokie, budynki wysokie. To co mi się tutaj spodobało, to fakt, że zostawili sporo starszych budowli.

Budynek muzeum muzyki country ma ciekawy kształt. (O tym miejscu jest dedykowany wpis.)

Spacerowaliśmy codziennie. Centrum miasta nie jest rozległe. Atrakcję stanowi jedna ulica i dwa muzea (o drugim muzeum poczytacie za kilka tygodni).

Ostał się kościół. Na jego progu spała bezdomna. Kilka razy dziennie mijaliśmy takie osoby (dużo było też ludzi z zaburzeniami / pod wpływem).

Miasto nie należy do tanich. Albo ja dawno nie byłam w Stanach (co jest prawdą), albo wszystko było tutaj podwójnie drogie.

Jedliśmy w dinners (takie bary szybkiej obsługi) z tradycyjnym jedzeniem.
I w tradycyjnej Tennessee restauracji. Cena posiłku to minimum 20 dolarów, plus podatek, plus napiwek (w Stanach praktycznie obowiązkowy). Wychodziło co najmniej 25 dolarów. Posiłek bez alkoholu, ale często z darmową dolewką.

Stolica country zobowiązuje do odpowiedniego stroju. Na ulicy przeważały krótkie sukienki i kowbojki.

Miałam ochotę na buty z pierwszego zdjęcia, ale kosztowały 1000 dolarów. Nawet po przecenie (na 700) były dla mnie za drogie.

Dworzec kolejowy był pięknie oświetlony tego dnia.
Kolejne dwa kościoły.
Bary na Broadway są wielopoziomowe. Na każdym piętrze jest muzyka na żywo. Zastanawialiśmy się z kapitanem, ile zespołów / wykonawców musi być w mieście?!


A po ulicach jeżdżą imprezowe autobusy, głównie z przyszłą panną młodą i jej druhnami.
Są też takie pojazdy rowerowe. Na środku lub w kabinie kierowcy znajduje się bar, a uczestnicy pedałują, żeby się przemieszczać. (Chociaż wydaje mi się, że przynajmniej część z nich ma też inny napęd.)

Byliśmy w dwóch muzeach, w dinner, w restauracji z muzyką country, w restauracji z lokalnymi potrawami. Pomierzyłam buty i wysłałam pocztówkę. Przed wylotem jeszcze zrobiliśmy zakupy w Walmart (taki duży supermarket).

Trzy dni minęły i przyszedł czas wracać do domu!

2 komentarze:

  1. Od samego rana czekam na te niedzielne wpisy!
    Proszę pisz cały czas.

    OdpowiedzUsuń
  2. Walmart w Stanach to instytucja.

    OdpowiedzUsuń