niedziela, 10 listopada 2024

Gospodarstwo Rysiny

 W piękną październikową sobotę znaleźliśmy się na Białołęce. W poszukiwaniu kawy, przypomniałam sobie, że kiedyś na Instagramie widziałam zdjęcia z Gospodarstwa Rysiny. A, że już byliśmy niedaleko...

Szukam informacji o tej zabudowie. Do tej pory udało mi się ustalić, że zostały one zbudowane po wojnie w stylu francuskiej Prowansji.

Gospodarstwo ogrodnicze rodziny Majlert istnieje od pokoleń. Zostało zniszczone w czasie wojny i rozparcelowane w czasach komunizmu, ale przetrwało. O ich historii możecie poczytać tutaj.

Naszą wizytę rozpoczęliśmy od piekarni (która pracuje cały rok), gdzie kupiliśmy przepyszne bagietki i ciekawy chleb. Ceny, jak to w rzemieślniczej piekarni w Warszawie. 😏

Wnętrza poszczególnych budynków są urządzone w "stylu" i ze smakiem.
Z zewnątrz piekarnia akurat nas nie zachwyciła, ale wnętrza już tak. W sobotę po chleb stała kolejka. Były też słodkie wyroby (akurat drożdżówki nas nie urzekły, chociaż były poprawne), sery i przetwory.
Piękna złota polska jesień i budynek piekarni.

Po zakupieniu (i zjedzeniu) bagietki i chleba (ten akurat w całości dojechał do domu), udaliśmy się do warzywniaka.

Wszystkie warzywa pochodzą z gospodarstwa (chyba, że jest zaznaczone inaczej) i są pięknie wyeksponowane.

Okno warzywniaka i dynie.
Szkoda, że już nie miałam miejsca w domu na kolejną dynię. Sadzonki, kwiaty i część warzyw sprzedawana jest w hali - namiocie.
I taki piękny kredens w warzywniaku stał. Byliśmy w sobotę ok 13 i wiele rzeczy już brakowało. Gospodarstwo działa 6 dni w tygodniu. Do końca października otwarte jest wszystko, od listopada tylko piekarnia działa.

Po zakupach warzywniczych (kupiliśmy zestaw zieleniny za 8 zł - cena bardzo dobra), udaliśmy się na kawę. Tutaj też trzeba postać w kolejce, ale warto. Kawa 12 zł, a ciasto 16 - i jest to duży kawałek. Oprócz tego mają świeże soki, ciepłe napoje, rodzaj pizzy, kanapki  i jakieś sezonowe danie (było z dynią).

Przede wszystkim zachwycił nas pomysł i wystrój. Miejsce ma niesamowity urok. I tak, w sobotę jest tłoczno, ale teren jest duży i ludzie się rozchodzą.

Bardzo polecam odwiedziny w Rysinach, my już czekamy na ponowne otwarcie na wiosnę. 💖

sobota, 2 listopada 2024

Październik '24 w pracy.

 Rozpoczęłam październik 2024 od wyjazdu łączącego przyjemność z pracą.
(Dlatego zaczynam ten wpis od przypomnienia Wam opisów mojego niedawnego europejskiego wypadu).

Firma z Bazylei po raz kolejny zaprosiła mnie na szkolenie, i było to po raz kolejny w Madrycie. Tym razem jednak, spakowałam się trzy dni prędzej i wraz z partnerem udaliśmy się na zwiedzanie stolicy Hiszpanii oraz jej dawnej stolicy - Toledo.

Będąc w Toledo koniecznie zajrzyjcie do katedry.

Po dniu w Toledo przenieśliśmy się do Madrytu.

To miasto nas urzekło.

Ostatniego dnia wycieczki przenieśliśmy się na nocleg w okolice lotniska, gdzie odbywało się moje szkolenie. Rano, po śniadaniu, mój partner udał się w drogę powrotną do Modlina (😒), a ja na refresher. 

Dzień zaczął się o 7:30 i trwał do 17:30. Mieliśmy kilka przerw na kawę i na obiad.
Pierwszy segment tego corocznego szkolenia to CRM. I muszę powiedzieć, że w tym roku był on ciekawy.
Kolejny temat - procedury bezpieczeństwa. Ciekawe, bo prowadzone przez eks stewardessę.

Niestety reszta szkolenia w tym roku była wyjątkowo nudna. Na szczęście był to jeden dzień i już kolejnego rano siedziałam w samolocie do domu. I tak, płacą mi za szkolenie. Dla mnie jest to normalny dzień w pracy.

Po jakimś tygodniu dostałam mail z linkiem na szkolenie online. Niestety za to mi nie płacą 😁, ale nie było ono jakoś wyjątkowo długie, a test na koniec okazał się prosty. Tak, na koniec takich szkoleń są testy.

W tym samym tygodniu dowiedziałam się, że firma nie będzie mnie potrzebować w październiku, co mnie trochę zmartwiło, bo trzy dni płatne szkolenia w Madrycie, nie pokrywają moich miesięcznych rachunków.
Okazało się jednak, że ich stewardessa miała inne plany i potrzebowała więcej wolnego. I tak załapałam się na dodatkowe pięć dni pracy w tym miesiącu. (Miały być cztery, ale poproszono mnie ponownie o przylot dzień wcześniej.)

Przed wylotem pozamawiałam katering i zrobiłam sobie menu na pierwsze loty. I zaśmiał się los, bo je odwołano. Zmarnowałam trochę swojego czasu. Za szkolenie mi płacą, ale za dni przed wylotem, w które załatwiam sprawy służbowe (zakupy, katering, wizy, itp) już nie. Trochę to kiepski układ, ale tak było w każdej firmie, w której pracowałam.

Jeszcze szybko, w ostatni weekend miesiąca, udaliśmy się do Gospodarstwa Rysiny (do poczytania już za tydzień). W czasie tego wyjazdu dowiedziałam się właśnie, że loty są odwołane i muszę pozmieniać zamówienie. 

W niedzielę rano wsiadłam w pociąg, aby udać się na lotnisko.

Wizzairem doleciałam bezpośrednio do Bazylei.
Pierwszego dnia w pracy dowiedziałam się, że jednak nazajutrz lecimy. Jak widać, w tym zawodzie sytuacja zmienia się szybko. Zaraz po śniadaniu podjechałam do supermarketu po małe zakupy.
W papier zawinięta jest orchidea. W torbie mamy: różnego rodzaju owoce, cytrynę, mleko, wodę i czekoladki - pająki (nawiązanie do Halloween).
Z tego co mi powiedziano (w handover - czyli przekazaniu samolotu), wszystko inne powinno być na pokładzie.
Pusty lot w tej firmie oznacza, że nie muszę ubierać munduru. Są jednak takie, które nawet na rejsy bez pasażerów wymagają umundurowania.

Posprzątałam  samolot, poczytałam i wylądowaliśmy na Gran Canarii! Dawno tu nie byłam!
Podrzuciłam chłopakom pająki do kokpitu, w pracy trzeba mieć zabawę. 😉
W Las Palmas spaliśmy w prześlicznym butikowych hotelu (o tym za dwa tygodnie na blogu).
Od samej recepcji mi się tu podobało.
Niestety mieliśmy tylko krótki pobyt w Las Palmas. 

Jak jest fajny hotel, fajna załoga i fajne miejsce, to zazwyczaj pobyty są krótkie.

Następnego dnia rano zabieraliśmy pasażerów do Malagi.

Tym razem już umundurowana i wyszykowana jadę na lotnisko,


MP Catering okazał się strzałem w dziesiątkę. Pasażerowie byli zachwyceni, załodze też smakowało.
I wylądowaliśmy w deszczowej Maladze. Nie wiem, czy śledzicie sytuację na bieżąco, ale w tym rejonie były gwałtowne opady i powodzie. Zginęło ponad 100 osób. Na szczęście Malaga była lekko mokra (kałuże), ale bezpieczna.

Tylko, że mieliśmy dwa dni spędzić tutaj. Zamiast uroczego hotelu w uroczym centrum miasta, dostaliśmy noclegi przy lotnisku, a dokładniej mówiąc między dwoma autostradami.
Niestety, nie mogłam jechać do centrum, bo loty wpadały i wypadały. Firma poprosiła, żebyśmy siedzieli w pogotowiu w hotelu. Dwa dni!

Nie pamiętam, kiedy się ostatnio tak cieszyłam na wieść, że wracamy do bazy - do Bazylei.

Lot na pusto, czyli udaję bogatego infulencera, co lata prywatnymi jetami. 😁
A w Bazylei czekał na mnie jarmark jesienny i piękna pogoda (do poczytania wkrótce na blogu).

I tak zakończyłam październik. Teraz czekamy, co przyniesie listopad!