Korzystając z tego, że znowu utknęłam na dyżurze w Bazylei, postanowiłam zwiedzić miejscowe Muzeum Kultur.
Zbiory (podobno 3000 artefaktów) znajdują się w bardzo ciekawym budynku. Muzeum znajdziecie bez problemu, jest tuż obok katedry.
Namiot inicjacji z Papui Nowej Gwinei (na wystawie było sporo eksponatów z tej strony świata) jest ogromny.
Jakby wprowadzili mnie do tego namiotu, to zawał na miejscu. Kobiet jednak nie wpuszczano.
Z tego co się zorientowałam, to dwie z trzech wystaw (pięter) są czasowe, a tylko jedna stała. Ja trafiłam ekspozycję o zwierzętach.
Kustosz pogrupował przedmioty tematycznie. Zwierzęta jako zabawki, obecnie, przedmioty kultu itp.
Na przykład jest trumna z Ghany.
A to maski i figury z przedstawieniami zwierząt wykorzystywane do obrządków na wyspach Oceanii.
Stała wystawa dotyczy pamięci, pamiątek i metod ich zapisywania. Ułożona jest chronologicznie od narodzin, chrztu do śmierci. Swoją drogą, kto z Was miał takie pamiętniki?
Bardzo lubię oglądać stare zdjęcia.
Z piętra muzeum można przyjrzeć się jak rosną te pnącza.
A tu ciekawostka memorabilia po śmierci bliskich z ich włosami (!).
Drugą z czasowych wystaw poświęcona była posągom Buddy. Moim zdaniem najmniej ciekawa, ale ta tematyka jest dla mnie mało pociągająca.
Wstęp do muzeum kosztuje 16 franków, ale z kartą bazylejską (którą dają za darmo w hotelu i która umożliwia bezpłatne przejazdy komunikacją miejską) płaci się 50%.
Ogólnie polecam, jak ktoś z Was zawita do tego miasta. 😄
Dziś mam dla Was bardzo subiektywny wpis. Na podstawie poniższego vloga przedstawię Wam różnicę między prywatnym lataniem w Stanach i w Europie. Zaznaczam tylko, że ten post powstał na podstawie moich doświadczeń i poniższego filmiku. Każdy samolot jest inny, każda firma jest inna, każdy klient jest inny, każdy dzień jest inny i każda stewa jest inna (i każda z nas pracuje inaczej, nie oznacza to gorzej). 😁 To zaczynamy.
Na początek hangar - w firmie gdzie obecnie jestem na zastępstwie jest hangar. Dzięki temu możemy przygotować samolot wcześniej, zawieść zakupy, posprzątać. Większość firm jednak, dla których pracowałam, nie ma takiego udogodnienia i wpada się przed lotem ze wszystkim.
Nigdy nie zamykałabym szafek tak jak jest to pokazane na filmie. Tylko za zamek albo kolanem, żeby nie pozostawić odcisków palców.😉
Wydaje mi się, że jest to nakręcone na Gulfstreamie (bardzo popularne w USA), na którym ja nie latam. Wydaje mi się też, że tam są dwie galley, może ktoś mnie poprawi?
Trzymanie butelek z wodą i brudnych naczyń w jednym miejscu? Mam nadzieję, że te brudne talerze są w jakiś pojemnikach....
Ciekawe, że pozwolono im przewieźć dodatkową załogę w kabinie pasażerskiej z innymi pasażerami. Wydaje mi się, że jest to corporate jet - czyli samolot należący do jednej firmy, gdzie załoga traktowana jest jak inny pracownicy. Tam gdzie ja latam, zdarzało się nam przerzucać z jednego miejsca w drugie dodatkowego pilota, ale musiał on zawsze siedzieć na kokpiciena dodatkowym fotelu.
W czasie mojego latania po Stanach zamawiałam katering w tej samej firmie. 😃 I tak to jedzenie wygląda. W Europie przygotowujemy zazwyczaj mniejsze porcje i trochę inaczej je podajemy. Z drugiej strony, jeżeli dziewczyna lata stale z tymi samymi pasażerami, to zna ich upodobania i pewnie wie, co i ile jedzą (dotyczy to też tych małych butelek z wodą). Nigdy natomiast nie położyłabym pudła z jedzeniem na siedzeniu.Te pudła przeciekają! Dodatkowo można się czepić, że sosy nie zostały przelane do sosjerek (może tyle nie ma?) lub nie wylane na sałatki. Serwowanie w miskach i na talerzach dostarczonych przez katering w Europie nie jest standardem. Wino według standardów, których mnie uczono leje się w kabinie i zdecydowanie mniej.😄
Co do wyglądu samej stewardessy.... latanie w golfie? I w długich kolczykach? Zdecydowanie nie.
To o czym dziś Wam mogę napisać? O widoku z okna i innych dziennych przyjemnościach.
Taki widok czeka na mnie zawsze, gdy ląduję na EuroAirport.
W czasie mojego pobytu w pobliskim parku zakwitła wiosna.
Pobliski ośrodek leczniczo - opiekuńczy wypuścił owce na trawnik (tak, prawie w centrum miasta).
A ja czytałam, czytałam i czytałam. ( Po więcej moich lektur zapraszam na Instagrama.)
Najpierw obejrzałam filmy z polecenia freakery (znajdziecie ją na Insta), a później przerzuciłam się na Woody Allena.
I spacerowałam po Bazylei. Zdjęcia nad Renem znajdziecie w tym wpisie.
Stare miasto jest ładne, ale niezbyt duże. Po kilku dniach wydeptałam już wszystkie ścieżki.
Fragment "Triumfu Śmierci" - Bruegel'a. Po 17 lokalne muzeum oferuje wstęp za darmo. Spędziłam tam dwa wieczory.
Odpowiadając na powracające pytanie, tak, za taki dyżur mi płacą. Czy latam, czy nie latam mam za ten dzień płacone. Czasami jest nawet miło posiedzieć w hotelu i trochę odetchnąć, ale... Jedenaście dni to bardzo długo. Gdy się lata, to czas szybciej mija. Trzeba zorganizować katering, zrobić zakupy, przygotować się na lot, gdzieś się leci, są piloci, pasażerowie, a później jeszcze sprzątanie, raporty, zakupy.... I nie wiadomo, jak mija trzy dni. W hotelu w Bazylei siedzę sama, bo piloci są z okolicy i czekają na dyżurach w domu. Im płacą stałą pensję, więc im się do roboty nie spieszy. Co innego, gdy siedzi się w domu, a co innego gdy siedzi się w hotelu.
No cóż, mam nadzieję, że za tydzień wrócę do Was z bardziej lotniczymi opowieściami.
To, że byłam w Bazylei , to pewnie już wiecie. To, że byłam tam po raz... kolejny, to pewnie już też wiecie.
Coś trzeba robić w ciągu dyżuru, więc zabieram Was na spacer nad Ren.
W czasie pierwszego spaceru było pochmurno, ale ciepło i co najważniejsze nie padało.
I tak sobie poszłam w lewo i doszłam aż do ostatniego mostu. Natrafiłam na wielki blog zamieszkany przez imigrantów (?), uboższych Szwajcarów (?). Czy w ogóle tacy istnieją? Na youtubie jest fajna satyryczna seria o Szwajcarii, jak znajdę, to mogę Wam podać w komentarzu.
A później wracałam drugą stroną, gdzie było sporo pięknych budynków i mniej osób odurzonych (radzę również unikać okolic dworca wieczorem).
Selfie na tle kolorowych domków musi być. Szkoda, że nie zrobiłam jak było słońce...
Dwa dni później udałam się w prawą stronę od głównego mostu. I tym razem było słonecznie, ale spacer zajął mi tylko godzinę (w lewo szłam dwie). A jak nie ma co robić, to trzeba zabijać jakoś ten czas, dlatego im dłużej tym lepiej...
Zdecydowanie bardziej malownicze miejsce.
Przeprawa przez Ren małymi łódkami dostępna jest w kilku miejscach. Staje się w przystani i uderza w dzwon wzywając łódź. Płatność gotówką na pokładzie (kilka franków). W rzece można pływać, podobno w lecie niektórzy nawet tak wracają z pracy, spływając w dół.
No piękne platany.
Trzeci spacer nad rzeką. Tym razem towarzyszyły mi głodne łabędzie.
Bazylea jest bardzo fotogeniczna, a w takim słońcu 😍.
I te detale!
Zapraszam za tydzień na kolejne przygody w Bazylei. A marzec, mam nadzieję, będzie bardziej lotniczy.