Ostatnio u mnie na blogu cisza. Powód jest prosty: mamy powtórkę z
poprzedniego roku. 😓 Nie wiem, czy to listopad ma coś w sobie? Że tak się ostatnie dwa lata dziwnie składa?
|
piękny listopadowy wieczór w lesie |
Od początku jednak. Jak wiecie ostatnio latałam w swojej
nowej starej firmie dla pewnego właściciela. W prywatnym lotnictwie możecie mieć do czynienia z dwoma scenariuszami:
a) latacie dla danego właściciela
b) robicie czartery.
Zdarza się też wariant: c) czyli latacie dla właściciela, ale gdy ten nie lata samolot jest wynajmowany.
I tak wyglądała moja praca przez ostatnie osiem miesięcy. Gdy mój szef nie latał, firma która mnie zatrudniała i zapewniała obsługę samolotu, wynajmowała go do rejsów czarterowych. Układ całkiem fajny. Właściciel i firma dzielą się zyskami, a ja mogę podróżować do nowych miejsc.
Co się jednak dzieje, gdy właściciel zdecyduje się sprzedać samolot? Oczywiście, firma będzie próbowała Was umieścić na innym samolocie - jeżeli jest tam miejsce. Nikt jednak nie zwolni pracownika, który się sprawdza, żeby dać komuś innemu jego posadę. Jedyna nadzieje w tym, że jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, ktoś sam zrezygnuje, albo do firmy przychodzi nowy samolot. I to akurat w odpowiednim momencie, kiedy Wasz los wisi na włosku.
A co jeżeli nie macie tyle szczęścia? Dostajecie wypowiedzenie.
|
Zazwyczaj cieszę się, gdy dostaję list... tym razem moja radość była mniejsza. Może ktoś chce znaczki z Luksemburga? To mu wytnę i wyślę 😀. |
Nie jestem zaskoczona, bo się tego spodziewałam od tygodnia. Muszę też uczciwie przyznać, że firma mnie uprzedziła.
"Nie mamy co z tobą zrobić." - powiedział mi przez telefon mój dobry znajomy, a zarazem przełożony.
I tak oto w ciągu roku zamknęłam koło. Wracam do wysyłania CV i czekania na nową przygodę.
TRZYMAJCIE KCIUKI!