O moim ambiwalentnym stosunku do tego miesiąca możecie poczytać na blogu w kilku miejscach (tutaj i tutaj).
Tym razem wraz z początkiem listopada udało mi się wylecieć do pracy. Freelance - jak to ostatnio bywa.
|
Wczesny poranek na lotnisku. Zasada numer jeden - nie pokazuj na zdjęciach rejestracji samolotu (chyba, że firma na to pozwala albo zbankrutowała i nie może Cię ścigać).
|
|
Odwiedziłam też Berlin, ale spaliśmy przy lotnisku. Przed hotelem stoi kawałek Muru.
|
|
Taki miałam Welcome Table na jednym z lotów. Szampan powinien być w wiaderku z lodem, ale na pokładzie nie mieli. Jak jest się Freelancerem, to nigdy nie wiadomo, co zastanie się z wyposażenia samolotu. A jeżeli chcecie szybko schłodzić butelkę, to zamiast do lodu włóżcie do wody z lodem i dużą ilością soli. Taki mały trick, którego nauczyłam się w tym biznesie. Powinnam napisać podręcznik dla VIP Stewardess? Jak myślicie?
|
|
Selfie w samolotowej toalecie - bo tam jest największe lustro. Jak widać jest już chłodno. Lawendowy płaszcz to nie najlepszy wybór dla stewardessy, ale mój granatowy jest za chłodny, a czarny za ciepły. Chyba trzeba iść na zakupy 😂.
|
|
A na koniec tygodnia przylecieliśmy do Roissy en-France. Małego, urokliwego miasteczka pod Paryżem.
|
|
Do samej Stolicy Miłości nie pojechaliśmy, ale pospacerowaliśmy sobie lokalnie. Tak to jest, że załogi często śpią blisko lotniska....
|
|
I był KOT! 💖
|
Gotowi na drugi wpis z listopada? Już za tydzień! (Albo i wcześniej, bo coś mam wrażenie, że znowu mi się nazbiera....)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz