środa, 22 listopada 2023

Annapurna Base Camp Trek cz. II

 Pierwszy etap znajdziecie tutaj.

Dzień czwarty zaczęliśmy od śniadania, które warto zamówić sobie poprzedniego dnia, bo inaczej się czeka 😉. 

Zauważyliśmy też, że po 12 zaczyna się chmurzyć. Lepiej wyjść wcześniej, szczególnie jeśli zależy Wam na ładnych zdjęciach.

Takie światło tylko rano.
Jeśli macie w domu zbędne długopisy, to weźcie kilka ze sobą. Dzieciaczki w mijanych wioskach bardzo będą wdzięczne. 

Takie miejsca do odpoczynku znajdują się co kilkadziesiąt minut marszu. Stawiane są one dla tragarzy, aby mogli odpocząć. Nam się też świetnie sprawdziły.

Mosty i mosteczki.
Skończyliśmy w Chhomrong. Można jeszcze pociągnąć do Sinuwa, ale w Lower Sinuwa podobno nie było miejsca (info od lokalnego przewodnika), a do Upper nie mieliśmy siły dotrzeć.
W hostelu za pokój zapłaciliśmy 400, prysznic 100, WiFi 200. Im wyżej tym więcej serwisów jest płatnych. Można się targować, są skłonni zejść z ceny, jak nie mają kompletu i u nich spożywa się wszystkie posiłki.
I jeszcze 5500 zapłaciliśmy za masaże. Najlepiej wydane pieniądze w życiu. 😄

Dzień piąty. Mieliśmy nadzieję, że w końcu się skończą schody. Niestety, nadal było w górę i w dół po stopniach.
Gurung bread z serem. Bardzo podobny do tybetańskiego, który jedliśmy na słodko kilka miasteczek niżej. Ser z mleka jaka. Ciekawy. Trochę jak wędzony.

W kilku miejscach na szlaku znaleźliśmy German Bakery. Mają ekspres do kawy i ciasta zbliżone do europejskich. Tutaj akurat pyszny "chocolate danish" wyjęty prosto z pieca. Z ciastem francuskim nie miał on styku, ale i tak był wyborny. Co ciekawe, na szlaku jest coraz więcej miejsc, gdzie można wypić dobrą kawę. Lokalni mieszkańcy piją ciepłą wodę lub herbatę z imbirem i cytryną.

 Przez to, że są stopnie (często wysokie) nie bardzo jest gdzie się rozpędzić. Nie dotyczy to tragarzy, którzy potrafią w klapkach zbiegać z bagażem balansującym na plecach (przymocowany jest pasem, który trzymają na głowie) i zwierząt. Kilka razy uskakiwaliśmy przed jakami i końmi. Po prawie 7 godzinach wędrówki (z przerwami na odpoczynek, obiad i moczenie nóg w górskich rzekach) dotarliśmy do Dovan.
Jeszcze zastanawialiśmy się, czy nie iść do Upper Dovan, ale baliśmy się, że nie będzie tam miejsc do spania i będziemy musieli wrócić. Inna opcja to pociągnąć do Himalaja - kolejnej wioski.
Nocowaliśmy w ostatnim schronisku, gdzie udało nam się wytargować prysznic za darmo (normalnie płatny 250 Rupii), dodatkowo jadalnia była ogrzewana.

Dzień szósty. Z Dovan wyszliśmy bardzo wcześnie, bo po drodze mijaliśmy teren zagrożony lawinami. W listopadzie nie ma dużego niebezpieczeństwa, ale wiosną w tej okolicy trzeba bardzo uważać.

Po drodze zobaczyliśmy piękne wodospady i świątynie.

Jesień w Himalajach jest piękna.

Na ten dzień mieliśmy zaplanowany nocleg w Duerali (Są dwie wioski o tej samej nazwie, co jest bardzo mylące.), ale byliśmy tam jeszcze bardzo wcześnie. W schroniskach nie ma wiele rozrywek, nie ma sensu być tam za wcześnie.
Postanowiliśmy kontynuować do MBC.

Pogoda się zepsuła i zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. W słońcu jest przyjemnie, ale jak tylko zajdzie, to robi się chłodno. Spaliśmy w pierwszym schronisku, bo dalej nie mieliśmy siły iść. Wszystkie one są zimnymi schroniskami, bez ogrzewania.

Ciąg dalszy w niedzielę.


4 komentarze: