Kolejny miesiąc, kolejna rotacja i kolejna linia lotnicza, o której chcę Wam napisać.
|
Linie szwajcarskie i flaga na winglecie. |
Tym razem musiałam dolecieć do pracy do
Zurychu. W mieście tym byłam kilkadziesiąt razy, więc nie byłam zbyt podekscytowana. Na dodatek, cztery dni siedziałam sama, bo samolot i moi koledzy - piloci byli w innym państwie. Nie pytajcie jak takie rzeczy są możliwe, tak już było w
Marsylii i
Rzymie, a tym razem zadecydowały podatki. Prywatne lotnictwo jest ogólnie bardzo dziwne.
Wracając jednak do tematu. Do pracy doleciałam Swissem. Nie był to mój pierwszy lot z tym operatorem, ale do tej pory jakoś nie załapał się na wpis na moim blogu.
Swiss należy do sojuszu Star Alliance, co mi zawsze pasuje, bo dostaję punkty - mile lotnicze, które mogę wymienić na bezpłatny bilet. Oczywiście potrzebuje ich tysiące na taką nagrodę, a za lot europejski zbyt wiele ich nie przyznają, ale wiecie: "ziarnko do ziarnka....".
Lot odbywał się bardzo ładnym nowym samolotem, w środku widać, że jest to nowoczesny design.
|
Samolot, którym latam w pracy również należy do Bombardiera. |
Załoga ma eleganckie mundury - to a propos Aeroflotu, a cały lot przebiegał bez zakłóceń.
|
Dostałam herbatę i rogalik. Przed lądowaniem rozdawano również czekoladki, ale ponieważ jestem na diecie, to nie wzięłam. I wiem, że croissant do dietetycznych nie należy, ale byłam głodna. |
Poczytałam sobie magazyn i za niecałe dwie godziny byłam na miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz