wtorek, 8 września 2015

Artykuł o Zurychu


Po swojej wizycie w Zurychu w roku 2013 napisałam ten oto artykuł (zamieszczam go wraz ze zdjęciami wykonanymi w czasie tamtej wizyty). Mam nadzieję, że się Wam spodoba!

Co robi wytrawny turysta po zameldowaniu się w hotelu? Sprawdza wyposażenie pokoju i ładuje do walizki wszelkie możliwe pamiątki! Osobiście nie zabieram ręczników i szlafroków (tym bardziej, że hotel obciąży nas za to kosztami), ale już małej, żółtej kaczuszce z łazienki nie mogłam darować. Była to moja pierwsza pamiątka z Zurychu, zaskakująco ładnego miasta w Szwajcarii.
Tym razem podróżowałam służbowo, nie musiałam się więc martwić kosztami przelotu i noclegu, a nie należą one do tanich. Szwajcaria jest droga. Nocleg w hotelu, w którym spędziłam dwie noce to koszt prawie 900 zł (za noc). Śniadanie i pływająca kaczuszka kąpielowa wliczona w cenę.
Hotel znajduje się nieopodal lotniska, tuż przy nim stacja kolejowa –Glattbrugg. Za cenę 13.20 CHF można zakupić całodniowy bilet na wszystkie środki transportu miejskiego.  Waluta Unii  Europejskiej tu nie obowiązuje, ale w większości sklepów i restauracji można się nią posługiwać. Problem tylko taki, że resztę dostaniemy w frankach szwajcarskich, jeżeli nie planujemy dłuższego pobytu, będą nam one tylko zawadzały, lub trzeba je będzie na końcu na siłę wydać. Na szczęście bilet kupiłam w recepcji hotelowej, gdzie istnieje możliwość płatności kartą, w kawiarni, restauracji i sklepie z czekoladkami zapłaciłam również plastikiem.
Ze stacji Glattbrugg do Zurych HB w niecałe 30 minut dotarłam podmiejskim pociągiem. Przy wsiadaniu należy zwrócić uwagę na klasę. Mój bilet obowiązywał tylko w wagonach klasy drugiej. Zurych HB czyli Hauptbanhof – Dworzec Centralny ulokowany jest w samym centrum miasta. Zaraz po wyjściu z podziemnego przejścia znajdujemy się na słynnej Bahnhofstrasse- raju dla zakupoholików. Ta zaś doprowadzi nas do samego jeziora. 





Warto zboczyć wcześniej trochę w lewo, przejść jednym z wielu mostów na drugi brzeg rzeki i pospacerować po Starym Mieście. Małe, wąskie uliczki, ukryte podwórza i fontanny, wiele przytulnych hoteli oraz kawiarni tworzą wspaniałą atmosferę, której zupełnie nie spodziewałam się tu zastać. Mijani ludzie nigdzie się nie śpieszą, mają czas, aby przystanąć, zatrzymać się, porozmawiać ze znajomymi i wypić kawę w przy-kawiarnianym ogródku. Cudowne życie i cudowny słoneczny dzień roztaczał się przed moimi oczami.  


Miasto położone jest wśród wzgórz, w samym dole znajduje się jezioro, żeby dotrzeć do innych dzielnic trzeba się trochę powspinać, również Stare Miasto znajduje się na kilku poziomach. Aby lepiej przyjrzeć się temu wszystkiemu i uzyskać "widok" postanowiłam wspiąć się na wieżę kościoła Grossmunster. Dobrowolny datek dwóch euro (jak widać tu się nie wybrzydza) kupił mi ten przywilej. Kartka na drzwiach uczciwie ostrzega, że aby napawać się widokiem na okolicę trzeba najpierw wejść po 187 stopniach. Osobiście zawsze miałam dziwne upodobanie do wież i lochów. Dlatego też wzmianka o konieczności wspinaczki nie zniechęciła mnie specjalnie, tym bardziej, że przede mną szła matka z dwójką małych dzieci. Jeżeli one potrafią, to ja również...... Małe dzieci  nie mają jeszcze wyrobionego poczucia lęku. Droga w górę nie jest zła, znacznie gorzej się schodzi. Część stopni jest starych i wytartych, muszę przyznać, że bardzo się cieszyłam z wyboru obuwia tego dnia. Trampki wspaniale się sprawdziły, na obcasach, czy w klapkach byłoby mi znacznie trudniej. Widok ze szczytu, wspaniały, warty wspinaczki i zadyszki.



 Dopiero z tej perspektywy można w pełni docenić urok miasta i jeziora. Oraz zdać sobie sprawę, że jest ono za duże do obejścia. Postanowiłam kontynuować jeszcze kawałek w dół drogi, aby przyjrzeć się wodzie i łabędziom, które łaskawie jadły to co im spacerowicze rzucili. Tutaj również widać było, że mieszkańcy mają czas i nigdzie się nie śpieszą. Jest to najwyraźniej punkt spacerowy dla całych zuryskich rodzin. Nie wiem jaki przyrost naturalny ma Szwajcaria, zakładam, że ujemny jak cała Stara Europa. Jednak na podstawie moich obserwacji dokonanych tego dnia na promenadzie mogłabym przysiąc, że nie jest u nich tak źle. Gdziekolwiek bym nie spojrzała, widać było biegające dzieci, które napawały się słońcem.
Moja droga powrotna wiodła drugim brzegiem rzeki. W starych budynkach  tuż nad wodą mieści się wiele luksusowych butików oraz drogich hoteli. Zaraz też natrafiłam  na kościół – Fraumunster z ciekawymi witrażami. Trochę mnie one zaskoczyły, nie tego typu sztuki sakralnej spodziewałam się w starym kościele,  a fakt, że wokół gromadzili się ludzie zastanowił. Przy samym wyjściu znalazłam informacje, że są one dziełem Marca Chagalla. Trzeba było więc zawrócić i przyjrzeć im się ponownie.
Zakończyłam swój dzień lekkim posiłkiem w jednej z niezliczonych restauracji. A w drogę powrotną zabrał mnie znowu pociąg.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz