Po zwariowanym dniu Kazań- Genewa- Zurych- Moskwa i dwudziestu godzinach w pracy dotarłam do hotelu. Zazwyczaj zatrzymujemy się na obrzeżach rosyjskiej stolicy i nie mamy możliwości zwiedzania. Tym razem jednak, wielka niespodzianka, hotel w centrum! (Ten na obrzeżu był zarezerwowany - hurra!)
Ponieważ przegapiłam śniadanie (odsypiałam nocne przebazowanie), a poprzedniego dnia przegapiłam kolację, no i zbliżała się pora lunch (czyli obiadu -jak powiedzieliby niektórzy), razem z pierwszym oficerem wyruszyliśmy na Arbat w poszukiwaniu jedzenia.
I tak trafiliśmy z moskiewskiej ulicy do Beverly Hills. Otwartej 24 godziny na dobę jadłodalni w stylu lat 50-tych (w wersji amerykańskiej).
|
Neony, plakaty i głośna muzyka. |
|
Siedziska jak w filmie. |
|
Serwuje się tu wszystko od tradycyjnego amerykańskiego fast-foodu, poprzez barszcz, makarony i sałatki. |
|
Przede wszystkim warte polecenia jest to : czekoladowo-bananowy milk-shake- niebo w ustach. |
|
Tak posileni zdecydowaliśmy się na mały spacer po słonecznym Placu Czerwonym.
I na koniec dwa artystyczne ujęcia fontanny.
|
Tutaj widać, że to są konie :) |
Wygląda na to, że jeszcze jutro będę w Moskwie - plan dalszego zwiedzania już ułożony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz