sobota, 31 sierpnia 2019

Tokio dzień drugi

Zgodnie z przewidywaniem, po drugim dniu zaczęliśmy otrzymywać sygnały od firmy, że pasażer chce wracać. U nas tak jest, więc specjalnie się nie zdziwiliśmy.
Na szczęście wiadomości zaczęły przychodzić wieczorem, czyli cały dzień mieliśmy jeszcze spokój i mogliśmy zwiedzać.

Zaczęliśmy od Świątyni Senoji, czyli najstarszej pagody buddyjskiej w Tokio. Miejsce ładne, ale widziałam większe i ładniejsze.
Jak widać pogoda nie pomagała w robieniu zdjęć, ale przynajmniej nie było tak gorąco jak pierwszego dnia.
Świątynia położona jest w bardzo fajnej dzielnicy Asakusa. Szczególnie wieczorami warto się tam wybrać. Wokół jest sporo małych restauracji i sklepów z rękodziełem.
Następnie udaliśmy się na wczesny obiad - bo nasze zegary biologiczne są całkowicie przestawione i 11 rano to akurat czas na sushi.

Poprzedniego dnia jedliśmy tak ryż i ramen. Wybiera się na ekranie, co się chce. Tutaj dodatkową atrakcją było to, że sushi wyjeżdżało na tych półkach i automatycznie zatrzymywało się przed odpowiednią stacją.
Po długiej drzemce w hotelu, wieczorem udaliśmy się do dzielnicy Ginza. Słynie ona z zakupowego szaleństwa, ale ma też bardzo spokojną część z tradycyjnymi restauracjami i stoiskami na ulicy z jedzeniem.

Tu dla odmainy był automat przy drzwiach, Wkładało się pieniądze i naciskało numer.Maszyna wydawała resztę oraz bilet, który wręczało się obsłudze.
A to cały lokal, jak widać malutki. Siedzi się ciasno przy tych małych biureczkach, a za ladą dwie osoby gotują.
A to właśnie ramen - rosół z dodatkami.
Niestety Tokio, to nie do końca prawdziwa Japonia. Miasto jest niezwykłe, ale na dłuższą metę, nie ma co tu zwiedzać.


wtorek, 27 sierpnia 2019

Tokio dzień pierwszy

Ta rotacja jest zupełnie inna niż wszystkie. W poprzednim poście mogliście zobaczyć mnie w Manili, a teraz zabieram Was do Tokio!
Pierwszy raz mój właściciel postanowił polecieć do miejsca turystycznego i w nim zostać. Do tej pory zawsze po dwóch dniach, chciał wracać. Tym razem zapowiadały cztery pełne dni w stolicy Japonii. Ponieważ jednak nie wierzę w takie szczęście, to od razu postanowiłam zacząć intensywnie zwiedzać.

Kiedy moi piloci odsypiali lot, ja już byłam w Ogrodach Carskich.
Muszę jeszcze Wam opowiedzieć, jak korzysta się z metra i pociągów tutaj. Po pierwsze trzeba mieć gotówkę i wiedzieć ile wrzucić do maszyny sprzedającej bilety. Nie ma innej możliwości zakupu biletu. Dodatkowo, przy wyjściu trzeba go znowu zeskanować, a mi się oczywiście on zgubił.

Wejście do Ogrodów jest bezpłatne. Otrzymuje się żeton, który należy zwrócić przy wyjściu. Miejsce jest bardzo spokojne i zielone, ale jeżeli nie starczy Wam na nie czasu, to nie ma co rozpaczać.
Z ogrodów postanowiłam udać się na największe przejście dla pieszych na świecie.

Najlepszy widok na Shibuya Crossing jest z pierwszego piętra Starbucks'a. W takich miejscach można płacić kartą kredytową. W małych restauracjach trzeba mieć gotówkę. Mi trzy bankomaty odrzuciły obie karty. Musiałam znaleźć punkt wymiany walut.
Popijając swój napój mango spędziłam trochę czasu przyglądając się ludziom. W tym czasie odżyli moi koledzy i umówiliśmy się na wieczór.

Nawet wieczorem było gorąco. Electric Town, czyli Akihabara.
Dzielnica Akihabara słynie z Mangi, gier oraz bardzo wyjątkowych kawiarni. Na ulicy zaczepiają młode dziewczyny poprzebierane w kostiumy i zapraszają do lokali.

Namówiłam kolegów na wizytę w jednym takim miejscu. Wstęp kosztuje 500 yenów, czyli jakieś 18 zł. Żeby zamówić, trzeba zamiauczeć jak kot. Za zdjęcie z obsługą płaci się dodatkowo.
Chłopaki wzięli piwo, a ja lody w kształcie misia. A później dziewczyny zaczęły tańczyć. I to było najzabawniejsze. Zastanawialiśmy się o co w tym wszystkim chodzi. W lokalu oprócz mnie nie było innej klientki, sami dorośli mężczyźni. Na dodatek chętnie zakładali królicze uszy i tańczyli wraz z obsługą. Poniżej znalazłam dla Was filmik na youtubie. I tak, myśmy też miauczeli i "czarowali" jedzenie i napoje.


Tokio jest nie z tej ziemi.

środa, 21 sierpnia 2019

Manila, czyli jak to jest nic nie robić na pobycie

Często na tym blogu zabieram Was ze sobą na zwiedzanie. W tym roku opisałam tak Mauritius, Dubaj, czy też Oman. Zazwyczaj podczas każdego pobytu / nocowania staram się coś zobaczyć, ale są takie miejsca, że daje sobie z wychodzeniem z hotelu spokój. Taka właśnie była Manila.

Jeżeli czytaliście moją pierwszą książkę, to wiecie, że w stolicy Filipin byłam już dwa razy.
Czasami po prostu nie ma się siły nic robić, a i okolice nie zachęcają.

Hotel w Manili miał widok na lotnisko.
Zacznijmy od nocnego rejsu, poprzez zmianę stref czasowych - kombinacja taka, że jet lag murowany.

Nasz hotel połączony był z kasynem, przez które musiałam przejść, żeby pójść do pobliskiego mallu na masaż. Masaż to było moje jedyne wyjście poza hotel.
Może ktoś mnie poprawi, ale wydaje mi się, że w Manili nie ma co zwiedzać. Jak mówię, mogę być w błędzie.
Z plusów to, w końcu nie latamy jak lokalny autobus w te i we wte po Europie. A i masaż był bardzo dobry i bardzo tani.

piątek, 16 sierpnia 2019

24 godziny później

Jeżeli latacie dla linii lotniczych, to macie pewne limity, które możecie spędzić w pracy. Oczywiście mówią one o czasie w samolocie plus minus czas na meldowanie i na zakończenie obowiązków na pokładzie. Nikt nie liczy Wam czasu dojazdu do pracy i powrotu do domu. Nikt nie liczy też, czasu na przygotowanie się na lot. A szkoda...
W lotnictwie jest jeszcze coś takiego jak "split duty". Czyli praca z przerwą w środku. Z takim odpoczynkiem, to możecie pracować 24 na dobę. To czy możecie zasnąć w środku dnia, bo akurat wypada Wasza przerwa, to już coś innego.

Po krótkim odpoczynku w hotelu w Luton ruszam w dalszą drogę.
Jak wygląda człowiek, który przepracował 24 godziny? Hmmm, muszę powiedzieć, że w taki dzień bardzo mocno sobie wmawiam, że kocham swoją pracę.
Dziś jest właśnie taki dzień. Odespałam sześć godzin, żeby móc spać jeszcze w nocy. Zrobiłam zakupy na następny lot i zamówiłam catering.

Gdy przespało się śniadanie w hotelu....
Następnie pobiegałam w siłowni, a teraz muszę jeszcze sobie przygotować mundur, bo jutro ruszam dalej.
Dla pocieszenia powiem, że widziałam przed chwilą swojego kapitana, który był w gorszym stanie niż ja.
Miłego weekendu Wam życzę, ja będę pracować!


poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Alpaki

W czasie obecnej przerwy od pracy odwiedziłam ciekawe miejsce - dla tych, co jeszcze nie wiedzą, pracuję na tak zwanej rotacji. Latam przez jakiś czas, aby później odpoczywać w domu.
Wracając jednak do tematu dzisiejszego posta, parę dni temu spędziłam wieczór z alpakami. Niedaleko Warszawy - w Zabrańcu znajduje się hodowla tych przesympatycznych zwierząt.

Pierwsze spotkanie, nadal nie jesteśmy do siebie przekonani.
Przed wejściem na teren hodowli trzeba zdezynfekować ręce specjalnym płynem. Zwierzęta są wrażliwe na bakterie i wirusy.

Właściciele dali mi pudełko z marchewką do karmienia. Karmi się z ręki, alpaki nie gryzą. Jak widać, jedna próbowała mi ukraść zapas smakołyku.
Alpaki jedzą głównie siano. W ciągu dnia przebywają na wybiegach  - panie i panowie z podziałem na wiek trzymane są oddzielnie. Na wieczór wracają na zawołanie do alpaczarni, czyli stajni.

Dwulatki zobaczyły kota po drugiej stronie siatki i poszły go przepędzić.
Gustaw ma kolorową czuprynę.
W Zabrańcu w tej chwili mają 16 sztuk.

Nicoś strasznie płakał, bo chciał iść do swoich wybranek. Dawał się czochrać po głowie - większość alpak tego nie lubi. Nie należy też dotykać ogona, bo zwierze może kopnąć. Zdenerwowane pluje.
A to puchata kulka na długiej szyi, czyli Baron. Z alpak pozyskuje się wełnę, ta na głowie przycinana jest ręcznie, resztę goli się maszynką.
Na miejscu można też zamówić wełnę i akcesoria z niej wyrobione. Bardzo podobają mi się te zwierzaki i was namawia do odwiedzenia takiej hodowli.

sobota, 3 sierpnia 2019

Lipcowa rotacja

To była jedna z gorszych moich rotacji. Oprócz dnia na Sardynii i niecałych dwóch w Moskwie (ale tym razem w hotelu na lotnisku), latałam codziennie. Cztery razy zrobiłam po cztery legi (leg, czyli odcinek lotu). Jeszcze rozumiem, gdyby to był czarter - wiadomo sezon w pełni, ale właściciel? Moja zmienniczka powiedziała, że: "jak oni tak nie przestaną się przemieszczać, to dostaniemy szału".  Moi piloci kilka razy pytali: "co się z nimi dzieje"? I żebyśmy chociaż w jakieś fajne miejsca latali.....
No nic, trzeba się cieszyć, że już w domu. Poniżej kilka nudnych zdjęć z tego miesiąca. Trzymajcie kciuki, żeby następny był spokojniejszy.

W hotelu przed wyjściem na lot. Uśmiech jeszcze jest na twarzy. Za kilka dni już mi nie będzie tak wesoło.
Lubię Moskwę, ale żebyśmy spali w mieście.... nie na lotnisku. Przynajmniej kubek w tym hotelu był ładny, a na drugi nocleg miałam już pokój z zewnętrznym oknem.
Coś na poprawę humoru. Nie jedna, ale dwie tęcze.
Ostatni wieczór w pracy i w pełni zasłużony Aperol Spritz.