niedziela, 7 kwietnia 2024

Sri Lanka - wakacje marzec 2024

 Mamy w zwyczaju jeździć na wakacje w ciepłe miejsca późną jesienią lub wczesną wiosną. W ten sposób walczymy z zimową depresją, a poza tym lato lubimy spędzać w Polsce (i na kajakach).

Na ten marzec wybraliśmy Sri Lankę. Ja już byłam tam kilka razy, ale zawsze był to pobyty krótkie w stolicy  - dawnej stolicy Colombo. Raz pamiętam udało mi się odwiedzić Kegalle (słonie), plantację herbaty i ogród ziołowy. Nigdy nie byłam nad morzem i nigdy dłużej niż dwa / trzy dni. Poza tym, na dawny Cejlon były bezpośrednie loty wygodnym dreamlinerem.

Z wakacjami wykupionymi jako "last minute" (z Itaki) spędziliśmy tydzień nad morzem w Negombo.

Przywitała nas szeroka plaża i słońce. Lot tam trwał 8,5h, a powrót 9 godzin czterdzieści. Lecieliśmy dreamlinerem bezpośrednio z LOTem.

Nasz hotel miał bardzo ładne położenie. Taki widok roztaczał się z recepcji i z naszego okna.
Wpierw odpoczęliśmy po locie, a następnie na dwa dni wynajęliśmy skuter. Chcieliśmy wynająć samochód, ale okazało się to bardziej skomplikowane niż w innych krajach. Oficjalnie na Sri Lance trzeba wymienić międzynarodowe prawo jazdy na lokalne (chociaż na skuterze nie jest to tak przestrzegane). Dodatkowo samochód chcieli nam wynająć na minimum trzy dni i z limitem 100km na dzień. Co nic nam nie dawało.
Pierwszy dzień na skuterze objechaliśmy okolicę. Było dużo ładnych kościołów.
Później udaliśmy się na lokalny targ, gdzie całą jedną halę zajmowały suszone ryby. Widzieliśmy też targ ze świeżymi rybami i lagunę. Na bazarze kupiliśmy przyprawy i lokalne słone przekąski.
Ryby moczy się w beczkach z solą, a następnie suszy na plaży. Wiele z nich idzie na eksport.
Na Cejlonie jest kilka religii. Oprócz mniejszości katolików i muzułmanów najwięcej jest buddystów i hinduistów. W każdym mieście są świątynie tych wyznań.
Drogi na wyspie nie są najgorsze. Problemem jest ogromny ruch : tuk -tuki, rowery, bezpańskie psy i szalone autobusy. Limit w mieście to 50km, a poza 70km. Obowiązuje ruch lewostronny - tak jak w Wielkiej Brytanii (Sri Lanka była angielską kolonią do 1948 roku).
Drugiego dnia na skuterze postanowiliśmy pojechać do Sigiriji. I nie był to dobry pomysł. 142 km w jedną stronę, to zdecydowanie za dużo na skuterze! Jazda zajęła nam ok 4godz (z postojami).
Lwia Skała to stanowisko archeologiczne ze starożytnym pałacem i twierdzą na szczycie. Wstęp kosztuje 36 dolarów! To bardzo dużo jak na ten kraj. Czy warto? Moim zdaniem tak. Wspinaczka jest przeżyciem, z góry rozpościera się wspaniały widok. I przy okazji można poznać trochę historii tego kraju. Uważajcie tylko na słońce!
Na szczyt skały wspina się po stromych schodach, później zwiedza się jeszcze jaskinię z malowidłami.
W parku jest dużo małp i znowu bezpańskich psów. Niestety o te ostatnie się tutaj nie dba.
Królewskie kokosy świetnie gaszą pragnienie. Po wypiciu soku można poprosić o rozłupanie skorupy. W środku znajduje się mała ilość kokosowej galaretki.

Po takiej wyprawie wróciliśmy do hotelu wyczerpani i pozostałe dni spędziliśmy kąpiąc się w ciepłym morzu i w basenie.

Tuk tukiem udaliśmy się do sklepu z herbatami (trzeba się targować). W okolicy jeszcze znaleźliśmy miejsce z masażem. A na plaży przy hotelu wykupiliśmy rejs katamaranem. Na Sri Lance jest zwyczaj dawania napiwków, możecie zbić cenę wyjściową i co zaoszczędzicie, dać bezpośrednio załodze. 😉

Śniadania i obiadokolacje mieliśmy w hotelu. W ciągu dnia jedliśmy lokalne przysmaki z ulicy. Na wybrzeżu jest bardzo dużo owoców morza w restauracjach. Porcja krewetek to ok 5 dolarów. Pieniądze najlepiej wymienić już na lotnisku (akceptowane są tylko nowe i w bardzo dobrym stanie banknoty).

Tak wygląda teraz moja mapa Sri Lanki. Jak widać, jeszcze sporo wyspy przede mną do odkrycia.
 Te wakacje uważam za bardzo udane. Jestem wypoczęta i pełna zapału do kolejnych lotów!

niedziela, 31 marca 2024

Antikenmuseum Basel

 W Bazylei na dyżurze, to już wiecie, że byłam kilkanaście razy. Przy każdej wizycie staram się znaleźć coś nowego do zobaczenia (i jest to coraz trudniejsze). Tym razem odkryłam Muzeum Starożytności. 

Słyszałam o tym miejscu już wcześniej, ale miałam wątpliwość, czy warto się tam udać. Kilka lat temu byłam w Berlinie w Muzeum Pergamońskim, byłam też w Londynie w British Museum. Po takich zbiorach ciężko mnie pozytywnie zaskoczyć. 

Ale coś w tej Bazylei trzeba robić!

Część zbiorów poświęconych Rzymowi i Grecji jest opisana tylko w języku niemieckim. Te z Rzymu są ładnie wyeksponowane, widać, że był tu remont.
Grecja zajmuje pierwsze i drugie piętro i tu jeszcze modernizacja nie dotarła. Możecie sobie tę część darować. Nie ma tu nic ciekawego. Kilka waz, talerzy, rzeźb.

Główną atrakcją muzeum jest część poświęcona starożytnemu Egiptowi i przygotowywane kilka razy do roku wystawy czasowe.

Przy zakupie biletu dostaje się katalog wystawy tymczasowej (po niemiecku, więc go zwróciłam) oraz kod do audiguida na telefon. Skanuje się go telefonem i w ten sposób można zwiedzać. W muzeum jest bezpłatne WiFi. Audioprzewodnik obejmuje stałą wystawę - Egipt i wystawę czasową. Obecnie nie obejmuje Grecji i Rzymu.

Obydwie wystawy są bardzo multimedialne.

W salach na dole było pusto.
Egipt jest bardzo ciekawie przedstawiony. Mają sporo eksponatów, ale z drugiej strony nie jest to wizyta przeładowana wiedzą.
Mumie
Są nagrane informacje o życiu codziennym wierzeniach, bóstwach i trochę historii. Wystarczy wybrać numer przy eksponacie albo na ścianie, aby odsłuchać odpowiedni fragment.

Po zwiedzeniu Egiptu wróciłam na parter, aby od początku obejrzeć wystawę tymczasową Iberer, czyli Iberowie. Muszę przyznać, że do tej pory niewiele wiedziałam o plemionach z tego regionu. Z historii pamiętam Galów, Wandalów, ale Iberowie?

Ekspozycja poświęcona jest kulturze części Półwyspu Iberyjskiego, przed podbojem rzymskim. 
Znajduje się na parterze i w podziemiu. Mniej mnie zaciekawiła, bo akurat to nie moja tematyka, ale jest ładnie przygotowana. Są lasery, filmy, audiobook i prezentacja 3D poświęcona tradycyjnemu miastu.
Okazuje się, że przed najazdem Rzymu kwitła tam kultura. Czytałam gdzieś, że Wandalów niesłusznie posądza się o zacofanie.
Czaszka przeciwnika przybita do domu zwycięzcy nie krzyczy "wysoka kultura", ale to były wcześniejsze czasy.

Bilet wstępu ze zniżką 50% otrzymaną na kartę hotelową to 9 Franków. Całkiem dobrze wydane pieniądze. Polecam Wam tutaj wizytę!

Przy okazji dzisiejszego święta:

ŻYCZĘ SPOKOJNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH!


niedziela, 24 marca 2024

Bazylea - koniec karnawału

 Jak wiecie, znowu wylądowałam na dyżurze w Bazylei. Dużym plusem tego pobytu był trwający właśnie Fastnacht. To trzydniowa uliczna impreza!

Rodzice i dzieci przebierają się i obrzucają konfetti (wszystkich, nie tylko siebie). Te worki są ogromne!

Stroje są różne. Jedni bardziej się przykładają, inni mniej.

Całe miasto świętuje. Obchody zaczynają się o 4 rano. I kończą 72 godziny później.

Jedne kostiumy są piękne!

W Bazylei i okolicy są grupy, które cały rok przygotowują kostiumy i ćwiczą grę na instrumentach i krok marszowy. Z drugiej strony maszerują też rodzice z dziećmi, albo sami dorośli - dużo mniej profesjonalnie przygotowani.

Są grupy wieloosobowe. I takie całkiem małe. Niektóre bardzo profesjonalne. Dodatkowo wiele przedsiębiorstw i restauracji ma swoich przedstawicieli.
Stroje się zmieniają. Część ma swoje przesłanie. Tutaj jeże i prośba, aby zwolnić na drodze.

Drugiego dnia jest ogromna parada. Centrum miasta jest zamknięte. 

Są i takie samochody. I traktory ciągnące platformy.
Ogromne mrówki.
I krasnale z horroru. Czyli wybory najstraszniejszych masek.

Myszki z horroru możecie zobaczyć na moim Instagramie. W zapisanych historiach możecie obejrzeć kilka filmików z tego dnia.

Z platformy rzucano cukierki, pomarańcze i gadżety. A czasami dla żartu również ziemniaki i cebulę.

Pomaszerowali Arabowie. Byli też politycy (znaczy ich maski), przeciwnicy globalizacji, selfies itp.
Pierwszego dnia biegałam za różnymi grupami po całym mieście. 
Flamingi.
Tradycyjnie uczestnicy mają duże maski z masy papierowej. Po paradzie odbywa się ogromna impreza. Wszędzie wala się konfetti, kubki po piwie i inne śmieci. Wszystko to znika następnego ranka. Wszystko oprócz kolorowego konfetti, które bardzo trudno wyzbierać z trawników i fontann.

Zdecydowanie ciekawa atrakcja! Bardzo jestem zadowolona z początku lutowej rotacji.
A co było dalej, przeczytacie już za tydzień.

niedziela, 17 marca 2024

Luty '24 - w pracy

W połowie marca zapraszam na podsumowanie poprzedniego miesiąca w pracy.

 Przyleciałam w połowie lutego do Bazylei -jak mogliście się domyśleć.

Z Warszawy leciałam przez Frankfurt. Drugi lot obsługiwany był przez Lufthasnę CityLine. Bardzo sympatyczna dwuosobowa obsługa. Mały samolot. I 30 minut lotu.
W Bazylei wiosna zawsze przychodzi wcześniej. Tym razem było dużo spacerów po parku.
Na trawnikach zasadzone są różne kwiatki.

Jak co miesiąc, udałam się do hangaru. Robimy zakupy, układamy pranie, talerze, sprzątamy, itp. Przygotowujemy samoloty na możliwy lot.

Wszyscy latają, tylko nie ja.
Z ciekawostek, przed hangarem odbywał się trening z wodowania... Dziwne to zajęcia bez wody.

Pierwsze dwa dni mojego dyżuru przypadały na koniec karnawału. O tym, będzie osobny post.

Kolorowo i wesoło. Dwa dni parad, muzyki i rzucania konfetti.

Wydawało mi się, że widziałam już wszystkie interesujące mnie muzea w Bazylei, ale udało mi się odkryć jeszcze jedno.

O muzeum starożytności poczytacie w osobnym wpisie.

Później już tylko spacerowałam po tym mieście, czekając na lot.

A to ciekawostka z mojego Instagrama.

I jeszcze więcej spacerów po tym ładnym mieście.

Dom z nosorożcem?

Zauważyłam, że jest sporo sklepów z antykami, starymi zabawkami i inną starzyzną.

Tutaj, bardzo wiekowe zające wielkanocne.

I wróciłam czerwonymi liniami do domu.

O moich ulubionych mundurach możecie poczytać tutaj. Austrian do nich nie należy.

A co w marcu? Nic się nie zapowiada.....

niedziela, 10 marca 2024

Frida Kahlo - wystawa multimedialna

 Dzisiejszy wpis powstał dzięki odwiedziną koleżanki w stolicy. Tak to jest, że samej często nie chce mi się ruszać z domu. 🫣 Ale wyjście  z kimś na wystawę, to co innego.

Nasz wybór padł na wystawę w Fabryce Norblina. Przywitała nas taka kompozycja.

Cena w weekend to 75 złoty. Trochę drogo...

W pierwszej sali znajduje się tradycyjny ołtarz. Podobne widzieliśmy w Meksyku.

Dalej była sala poświęcona życiu artystki. Na ścianach wyświetlana była jej biografia i zdjęcia.

Ciekawy, nieszczęśliwy życiorys.

Kolejny pokój najbardziej się nam podobał. Był zdecydowanie najbardziej fotogeniczny.

Zmieniające się ilustracje - symbole z obrazów Fridy, wyświetlane były na ścianach i podłodze.

W jednej sali dzieci mogły pokolorować portrety artyski, a następnie je zeskanować. Ja sobie wzięłam kolorowanki do domu, podobno takie zajęcie dobrze niweluje stress. 😉

Następna sala i więcej zdjęć i ilustracji wyświetlanaych na ścianach i podłodze. 

Oprócz tego, na zakończenie każdy mógł zanurzyć się w VR reality. Czyli po naszemu zakłada się okulary i słuchawki i ogląda trójwymiarowy film. Widziałam ich kilka, ten bardzo mi się podobał. Zaczynał się od siedzącej Fridy i kilku meksykańskich grajków przebranych i umalowanych za kościotrupy. Następnie leżąc na jej łóżku (malarka spędziła większość część życia unieruchomiona przez wypadek) przemieszczamy się przez miasto, aby psychodelicznym korytarzem przez arbuzy i jaskinię skończyć w szczęce kościotrupa. 

Jest jeszcze jedna atrakcja - budka fotograficzna, gdzie wykonany portret przerabiany jest na wzór obrazów Fridy.

Kościotrupy nas pożegnały.

Wystawa mi się podobała, ale uważam, że ta o Van Goghu była lepsza. Tutaj cena była odrobinę zawyżona w stosunku do ilości atrakcji.

Fabryka Norblina to jedno z moich ulubionych obecnie miejsc.

Dobrze było ruszyć się z domu. 😍