piątek, 26 grudnia 2014

Noworoczne postanowienia

Oto moja lista:

- wydać drugą książkę (tym razem nie będzie o lataniu)
- pracować nad znajomością języków obcych
- kontynuować pisanie tego bloga
- zdrowiej żyć (nie napiszę ZDROWO, bądźmy realistami)
- nauczyć się czegoś nowego (kurs sommelier? kurs fotograficzny? studium dziennikarskie? a może coś jeszcze innego?)
- czytać więcej o kuchni i gotowaniu - może nawet nauczyć się gotować?  (już dodałam nowy blog do swojej listy blogów obserwowanych)

A Wy? Jakie macie postanowienia?

foto: internet

Z okazji nadchodzącego 2015 życzę Wam spełnienia marzeń, pięknych podróży; a tym latającym Wysokich Lotów!

Ja już jutro uciekam do pracy.

środa, 17 grudnia 2014

Z ostatniej rotacji

Zaczęłam od Bangkoku i zwiedzenia zespołu świątyń oraz Pałacu Królewskiego.


moje ulubione lwy


Szukam takiego na balkon. Może ktoś zna miejsce, gdzie można je kupić?

Dalej była Sri Lanka i słonie.



Następnie świąteczne Makau.




I krótki pobyt na Bali.

O dziwo -nie padało.

I na koniec kilka dni w Singapurze, gdzie udało mi się wyciągnąć drugą stewardessę na: "Mamma Mia!"

Świetny musical, pozostawił nas w doskonałych humorach.

6 grudnia spędziłam w tym roku w pracy, co nie oznacza jednak, że nie należał mi się prezent od Mikołaja. Moja herbata smakuje od razu bardziej świątecznie :)

foto: www.villeroy-boch.pl

Z okazji Świąt robię sobie krótką przerwę w blogowaniu. Przede mną długa podróż pociągami do domu, parę dni z rodziną oraz Sylwester w pracy.

Zeszłoroczny Chuck Norris i split w wersji świątecznej i lotniczej!
foto: interent

Wszystkim Wam życzę Zdrowych i Wesołych Świąt!

I śniegu!
foto: internet

sobota, 13 grudnia 2014

Zostać stewardessą? - cz.II

Dziś o wyborze pracodawcy.
Na świecie jest ponad pięć tysięcy linii lotniczych (wg wikipedii) - wybór tej właściwej dla siebie jest zatem trudny. Oczywiście nie wszystkie one nas zechcą i nie wszystkie rekrutują Polaków. Sporo jest jednak tych, do których możemy się starać dostać. Czy do każdej warto?
Mówię tu ze swojego punktu widzenia - osoby która ma pracę i nie ma noża na gardle, dlatego też mogę sobie powybrzydzać. Gdybym miała inną (trudną) sytuację, pewnie brałabym co popadnie, ale mam nadzieję, że większości z Was to nie dotyczy. A dlaczego warto się zastanowić dla kogo chce się latać? I na co trzeba zwrócić uwagę? Poniżej moje subiektywne wnioski:

a) Baza
Baza to lotnisko z którego wykonuje się loty. Na przykład bazą Qatar Airways jest Doha. Pytanie: czy chcesz mieszkać w Doha?
Większość linii lotniczych wymaga od swoich pracowników, aby mieszkali w maksymalnej odległości godziny drogi od lotniska. Oznacza to, że latając z Chopina w Warszawie (pracując np. dla Lotu, Entera, Wizza), prawdopodobnie możemy mieszkać w samym mieście, ale też i na jego obrzeżach. Pracując natomiast dla Emirates/ Qatar/ British/ Qantas/ itp. mieszkać w Polsce już nie możemy. Wybierając linię warto się więc zastanowić, czy chcemy porzucić rodzinę, przyjaciół, dom i przeprowadzić się w nieznane miejsce. I czy to miejsce nam będzie odpowiadać na następne kilka lat.

b) Opłaty
Dlaczego nasza baza musi nam odpowiadać na kilka lat? Firmy zabezpieczają się przed maruderami i niezdecydowanymi różnymi opłatami i zapisami w kontrakcie. Większość pracodawców będzie oczekiwać odbycia kontraktu (2-3 lata), lub zwrotu części poniesionych kosztów (wyszkolenie nowego pracownika jest bardzo drogie). Część firm niskobudżetowych obciąży nas opłatami za szkolenie z góry, będzie ono refundowane ratami z każdą wypłacaną pensją. Jeżeli zrezygnujemy prędzej to cała przygoda z lataniem może zostawić nas na minusie.

c) Pensja
Tego chyba nikomu nie muszę tłumaczyć, pieniądze mają znaczenie. Oprócz pensji warto dopytać się o inne benefity. W cenie mogą być: zamieszkanie (z tego co wiem tylko linie na Bliskim Wschodzie je oferują), mundur (w niektórych liniach trzeba sobie za niego zapłacić), transport do i z pracy (ponownie duży plus Bliskiego Wschodu), ubezpieczenie od wypadku i zdrowotne (o dziwo to drugie nie we wszystkich krajach jest obowiązkowe), emerytura, ulgowe bilety dla siebie i innych.
Przy podejmowaniu decyzji o zatrudnieniu warto się zastanowić, czy oferowana pensja wystarczy nam na życie w danym kraju (słyszałam, że w jednej z tanich linii bywa z tym różnie).

d) Rodzaj przewoźnika
Linie niskobudżetowe -plusem jest to, że dość często rekrutują i mam wrażenie, że łatwo się tam dostać. Inną zaletą jest stabilność firm oraz system pracy, który zapewnia codzienne powroty do domu. Minusem są opłaty, które trzeba ponieść; pensja; brak pobytów i brak benefitów. Najbardziej znanym przykładem będzie tu pewnie Ryanair. 
Czartery - swojego czasu pracowałam w takiej linii i bardzo dobrze to wspominam. Dużym minusem jest sezonowość pracy (zazwyczaj podpisują umowy czasowe), istnieje możliwość, że po wakacjach nie dostanie się drugiego kontraktu. Plusem są niezłe zarobki, możliwość zwiedzenia kilku miejsc (ale nadal jest miejsce dla rodziny); różnie natomiast bywa z benefitami.
Linie arabskie - duży prestiż, duży rygor, ogromna możliwość podróżowania, duże pieniądze, ciężkie rekrutacje, konieczność przeprowadzki na Bliski Wschód, dobre benefity (ale brak emerytur), osoby zamężne rzadko są rekrutowane.
Linie państwowe - w Polsce LOT (Eurolot), ale też linie typu British Airways, Lufthansa, Air France itp. Ciężko się dostać, na początku lata się na pozycji "junior" (nawet kilka lat), dostaje się najgorsze loty, najniższą pensję, później jest już tylko lepiej - no i są jeszcze związki zawodowe, które dbają o nasze dobro.


Z perspektywy kilku lat spędzonych w lotnictwie, na te punkty zwróciłabym uwagę wybierając pracodawcę. Mam nadzieję, że ten post okaże się pomocny dla tych którzy zaczynają lub planują swoją karierę w przestworzach.

czwartek, 11 grudnia 2014

Widoki z okna

Dziś monotematycznie - Dżakarta - widziana z okna samolotu.

pola ryżowe

miasto za dnia

miasto w nocy

Odkryłam nową funkcję w swoim aparacie (mam go od 7 lat -najwyższy czas), okazało się jednak, że nie sprawdza się w ruchu. 




poniedziałek, 8 grudnia 2014

Przyspieszenie lotu, czyli kolejne warianty zdarzeń w życiu stewardessy.

Było już o opóźnieniach, tym razem więc o przyspieszeniu lotu.

Przylecieliśmy na Bali późnym wieczorem. Następnego dnia po wspólnym śniadaniu wraz z pierwszym oficerem udaliśmy się na spacer po pobliskiej plaży.

Pogoda nie na plażowanie, ale spacer był udany.

raj dla surferów

Po  piętnastu minutach brodzenia w ciepłym morzu i zbierania fioletowych muszli, mój kolega zaczął mi dawać znaki ręką.

-"Co jest" - spytałam spokojnie do niego podchodząc.
-"Wracamy, za trzydzieści minut jedziemy na lotnisko" - odpowiedział i zaczął szybko iść w kierunku hotelu.
-"Zaraz, jakie trzydzieści minut?! Przecież lot jest wieczorem, mieliśmy mieć cały dzień" - wykrztusiłam z siebie ledwo za nim nadążając.
-"Zmiana planów, pasażerowie chcą wylecieć za godzinę."

Bieg przez plażę (przez dwa dni bolały mnie łydki), szybkie wrzucenie wszystkiego do walizki, spłukanie piasku z nóg, ubranie munduru, makijaż zrobiłam w samochodzie pędzącym na lotnisko.

Tylko tego ciepłego morza na Bali żal.

A dziś powrót do domu!



piątek, 5 grudnia 2014

Zostać stewardessą? - cz. I

Chciałabym na początku tej serii postów zaznaczyć, że nie uważam się za specjalistkę w rekrutacji na stanowisko stewardessa/steward. Dlatego będę pisać tylko i wyłącznie opierając się na własnych doświadczeniach i na doświadczeniach moich znajomych. Możecie mieć inne odczucia, lub znać inne historie, czy też posiadać inne informacje. Jeżeli chcecie, podzielcie się nimi w sekcji komentarz, tak żeby inni czytelnicy mogli z Waszej wiedzy skorzystać.

Od czego tu zacząć?

 Wymagania
Większość linii lotniczych ma specyficzne dla siebie wymagania. Przed aplikacją na stanowisko stewardessa/steward warto spojrzeć na ich stronę internetową. Jeżeli nie spełnia się opisanych tam warunków, myślę, że nie warto aplikować. Chyba, że ktoś lubi wysyłać swoje CV i nie otrzymywać na nie odpowiedzi. Najczęstsze wymagania:

a) ukończenie 21-go roku życia (nie dotyczy krótkich kontraktów w liniach czarterowych, tam wystarczy być pełnoletnim)
 
b) dobre zdrowie (należy być w stanie przejść badania lotniczo-lekarskie)
Zazwyczaj dyskwalifikują choroby typu: epilepsja, AIDS, duży niedosłuch, niepełnosprawność ruchowa, choroby psychiczne, itp. Szczególnie wymagające pod tym względem są linie arabskie, tam można odpaść na przykład: za kiepskie wyniki krwi, skrzywienie kręgosłupa, najmniejszą arytmię, cukrzycę, zrosty na płucach, czy też krzywe zęby i złą cerę.

c) proporcjonalna sylwetka (osoby z widoczną nadwagą mogą mieć problem ze znalezieniem zatrudnienia)
Tutaj ponownie przodują linie arabskie, które lubią mierzyć i ważyć swoich przyszły pracowników. Większość pracodawców ma określony również minimalny i maksymalny wzrost.

d) znajomość języka angielskiego (angielski to minimum, inne języki mogą być w cenie)
Poziom zaawansowany, płynna znajomość (zależnie od wymagań firmy) - będzie to sprawdzone w czasie rekrutacji.

e) ukończenie szkoły średniej

f) doświadczenie w pracy z klientem
Starając się o swoją pierwszą pracę nie miałam go zbyt wiele. Wpisałam na swoim CV: udzielanie korepetycji i opieka nad dziećmi. Podziałało.

g) umiejętność pływania
Ponownie zależnie od firmy, trzeba przepłynąć długość basenu (w określonym czasie, lub w dowolnym tempie), zanurkować, lub tylko wskoczyć do wody w kamizelce ratunkowej. Z pewnością nie można mieć lęku przed wodą!

h) chęć do podjęcia pracy jako cabin crew (i wszystko co się z tym wiąże)

Jeżeli macie pytania odnośnie któregoś z tych punktów, proszę o pozostawienie ich w komentarzu. Temat będę kontynuować w następnych wpisach.

wtorek, 2 grudnia 2014

Makau

Moje trzecie odwiedziny w Chinach. Po Guangzhou (Kanton) i Hongkongu przyszedł czas na Makao lub Makau. Miasto to trudno nazwać typowo chińskim - jest to specjalny region administracyjny (tak jak Hongkong) i jeden z najbogatszych obszarów świata. A wszystko dzięki turystyce (żeby wjechać nie trzeba mieć nawet wizy chińskiej) i ..... hazardowi!

Gdzie hazard, tam duże pieniądze; gdzie duże pieniądze tam zakupy - na zdjęciu Wenecja - centrum handlowe.


A może przejażdżka gondolą znajdującą się na pierwszym piętrze tego molocha?

-"Wyobrażacie sobie, co by się stało, gdyby był przeciek?"- powiedział pełen podziwu kolega -"jesteśmy na piętrze, pod nami jest kasyno!"
 
Makau było pierwszą i najdłużej istniejącą europejską kolonią w Chinach. Przez prawie czterysta lat rządzili tu Portugalczycy (przekazali miasto w 1999 roku). Do dziś zachowały się ślady ich obecności.

chodnik w starym centrum
Na ulicach rozwieszone są już świąteczne dekoracje.

Z kościoła Św. Pawła pozostała tylko fasada.

A wszędzie tłumy, ciężko się przedrzeć.



Trzy dni i już do pracy.

piątek, 28 listopada 2014

Spóźnienia, opóźnienia, niespodzianki.....czyli życie stewardessy :)

Siedzimy sobie wszyscy razem w hotelowym lounge. Dwie stewardessy, dwóch kapitanów i jeden pierwszy oficer, drugi gdzieś się zapodział - dwie załogi. Jest wczesny wieczór, nasi koledzy jutro popołudniu mają zaplanowany lot, a moja załoga spędzi kolejny dzień w Singapurze.
Wtem na trzy telefony (w tym i mój) przychodzi kilka maili. Aha lot! Mamy wylecieć jutro z samego rana. Żegnam się z pozostałymi i idę pakować walizkę. Na szczęście jedzenie na pokład jest już zamówione przez poprzednią stewardessę (z innej firmy. Ich samolot ma problem techniczny i my przejmujemy lot.). Nastawiam budziki na obydwóch telefonach na piątą rano (jedno budzenie o takiej porze to za mało).

Wstaję, bleeeee, piąta rano. Szybki prysznic i zaczynam układać włosy w kok. Słyszę "plum, plum, plum" - mój służbowy telefon dostaje szału. "Co znowu?!" - myślę sobie. Czytam. Lot opóźniony o cztery godziny. Nastawiam budziki na ósmą rano, psuję kok i wracam do łóżka.

Ponowne budzenie, ósma. Zaczynam od nowa z włosami, jeszcze makijaż, mundur, śniadanie i w drogę. Docieramy na lotnisko. Zaczynam przygotowywać samolot do lotu. Godzinę przed odlotem: "plum, plum" - znowu odzywa się mój telefon. Tym razem okazuje się, że zamówione uprzednio jedzenie nie dotrze na lot. Oj, niedobrze. Szybko zamawiam coś u lokalnego - lotniskowego dostawcy. Startujemy na pusto (bez pasażerów), lądujemy na innym pobliskim lotnisku. Tam czeka już mój catering oraz...... drugi, który jednak dojechał. Mam dużo za dużo jedzenia i stanowczo za mało miejsca, żeby zabrać wszystko. Szybka analiza sytuacji i wybieram to, co mi będzie potrzebne do serwisu. Już na horyzoncie pojawiają się nasi pasażerowie, bardzo zdziwieni na nasz widok; spodziewali się innego samolotu.

"No to do pracy! Cztery godziny lotu przede mną." - mówię sobie.

wtorek, 25 listopada 2014

Luang Prabang

Nie, nie jestem w Laosie. Ponieważ dziś w Singapurze cały dzień leje, przeglądam stare zdjęcia.

Ostatnio kolega, z którym dawno nie latałam, spytał się mnie które z miejsce odwiedzonych w Azji najbardziej mi się podoba. Hmmm... moim faworytem jest chyba Luang Prabang.

niezapomniane widoki

W Laosie wylądowaliśmy w styczniu. Różnica temperatur pomiędzy Singapurem, a górzystym Luang Prabang była tak duża, że trzeba było wyciągnąć zimowe kurtki.  Nasz wyludniony hotel nie posiadał ogrzewania -pracownicy recepcji kulili się przy grzejnikach. Ja na noc poprosiłam o koc, a dostałam drugą puchową kołdrę - chyba dyrekcja hotelu nie przewidziała takich chłodów. Nie mogę powiedzieć żebym tej nocy zmarzła, tylko ciężko było rano wstać i udać się pod prysznic (gorącej wody nie było).

Świątynia Kotów

detal Świątyni

główna ulica miasta- wieczorem wielki bazar

Mekong

Prawda, że pięknie?


sobota, 22 listopada 2014

Sri Lanka

Latając kilka lat temu z pewną linią lotniczą byłam częstym gościem w Kolombo - stolicy Sri Lanki. Nigdy jednak nie miałam czasu, żeby się ruszyć poza miasto. Od wielu osób słyszałam, że jest to piękna wyspa, ale w jej największej aglomeracji próżno szukać tej urody.

ruchliwe ulice - zdjęcie z samochodu

Razem z moimi współpracownikami wyruszyliśmy na spotkanie ze słoniami. Wprawdzie kolega wolałby zobaczyć plantacje herbaty, ale okazało się, że jest to za daleko jak na jednodniową wycieczkę. Wszystko przez korki; trochę ponad sto kilometrów pokonaliśmy w trzy godziny.

Okazało się, że wyspa jest bardzo zielona.

Za dwa tysiące rupii (jakieś dwadzieścia dolarów) można kupić bilet wstępu do ośrodka niedaleko miasta Kegalle. W ośrodku tym leczy się chore słonie, niektóre z nich pozostawione są tam już na stałe.

Ten bardzo lubił wodę.
W ramach biletu poznaje się trochę faktów z życia tych zwierząt. Największą atrakcją jest oczywiście możliwość ich dotknięcia - na przykład pomagając w ich kąpieli.

Ja szorowałam tego. Proszę jaki czysty!

Następnie mała przejażdżka na grzbiecie tego olbrzyma. Nie mogę powiedzieć, żeby był to wygodny środek lokomocji.

A oto nasza trójka w czasie przejażdżki.

A jutro do pracy.

czwartek, 20 listopada 2014

Bangkok

Tym razem mieliśmy więcej czasu w Bangkoku - w sumie jeden cały dzień. Ponieważ dla moich współpracowników była to pierwsza wizyta, postanowiliśmy wszyscy razem udać się na zwiedzanie. I tak po dziewięciu latach ponownie dotarłam do Szmaragdowego Buddy, Pałacu Królewskiego i do Leżącego Buddy, ale po kolei.
Z hotelu wzięliśmy taksówkę, koszt 100 bhatów. Po odstaniu swojego w korkach (niestety w tym mieście zawsze stoi się w korku) dotarliśmy do świątyni. Wstęp to 500 bhatów. Na terenie całego kompleksu obowiązuje odpowiedni strój - zakryte ramiona i nogi. Dla tych nieodpowiednio ubranych istnieje możliwość wypożyczenia długich spódnic.


Teren jest ogromny, a kolory i zdobienia powodują zawrót głowy.

strażnik, nie Szmaragdowy Budda

Samego posągu Szmaragdowego Buddy (który tak naprawdę jest z zielonego jadeitu) nie można fotografować. Przy nas został przyłapany turysta, który postanowił nie zastosować się do tego zakazu. Strażnik zabrał mu aparat i pan się musiał ciężko tłumaczyć aby go odzyskać.

Czy ktoś mi zrobi taką mozaikę w łazience?

Selfie dnia.
Następnie udaliśmy się do Pałacu Królewskiego. Wejście jest wliczone w cenę biletu - w cenę 500 bhatów. Niestety nie jest to prawdziwy pałac, tak jak my sobie go wyobrażamy, nie zwiedza się królewskich komnat, tylko kilka świątyń i holi.

Następny na naszej  liście był Leżący Budda. Aby do niego dotrzeć, trzeba opuścić teren pałacowy i udać się w kierunku rzeki. Bilet wstępu kosztuje 100 bhatów. Można robić zdjęcia.



Stopy pokryte są masą perłową.

Leżący Budda znajduje się w kompleksie kilku świątyń, przez które pospiesznie przeszliśmy. Najlepiej wyraził to kolega:
-"Na jakiś czas mam dosyć świątyń."

Z powodu upału i jet lagu mieliśmy na ten dzień dosyć. Wracać do hotelu postanowiliśmy wodnym tramwajem. Koszt to 110 bhatów - przepłynięcie do centrum (W sumie nie wiem jak ustalany jest cennik, bo nikt nas nie zapytał dokąd płyniemy, a łódka zatrzymywała się kilka razy. Płatność następuje już po wejściu na pokład, biletów nie wydają).
Najciekawszy był sposób komunikacji przodu łodzi z tyłem, otóż panowie do siebie.... gwizdali. Niestety nie potrafię gwizdać, bo chętnie przyłączyłabym się do tej rozmowy.


Ostatni fragment drogi pokonaliśmy Sky Train - czyli nadziemnym pociągiem. Bilet 37 bhatów - wychodzi z tego, że najtaniej podróżować po mieście taksówką.

 A jutro na Sri Lankę!

poniedziałek, 17 listopada 2014

Andora

Ostatni dzień w Barcelonie spędziliśmy ..... w Andorze, a raczej w drodze do niej.
Za 90 euro wypożyczonym samochodem przejechaliśmy przez piękne jesienne Pireneje i po kilku godzinach dotarliśmy do stolicy Andory, czyli do Andora La Vella.

jesienne krajobrazy

a szczyty ośnieżone

Jak to w górach - droga serpentyna, limit 70km/h i zakaz wyprzedzania. Widoki natomiast niezapomniane.

Andora La Vella jest najwyżej położoną stolicą Europy, a jej liczba mieszkańców nie przekracza 23 tys. Miasto jest znanym kurortem narciarskim. W innych porach roku nie ma tu wiele do zwiedzania.


najstarszy budynek miasta - Casa de la Vall

Kościół Sant Esteve - to drugi i ostatni zabytek miasta.

-"Kurcze, ja bym tu nie mogła mieszkać" - mówię do kolegi.
-"Czemu?"
-"Wyobrażasz sobie?! Wstajesz rano patrzysz - góra. Obracasz się w prawo- góra. Obracasz się o 180 stopni - góra. Obracasz się dalej w prawo - góra. Kurcze zamknęli mnie!"

spacer po rynku

I powrót do Barcelony - wśród gór.

A teraz już praca i Azja.



piątek, 14 listopada 2014

Barcelona II

Drugi dzień w tym mieście upłynął nam na spacerze, tym razem w promieniach słońca. Zaczęliśmy od  kolejnego dzieła Gaudiego - Casa Batllo.

fasada budynku

Od razu ustawiliśmy się w kolejce i za 15,50 (3 euro zniżki z książeczką otrzymaną w autobusie) zwiedziliśmy ten niezwykły budynek. Gorąco polecam wejście do środka!



W cenę biletu wliczony jest przewodnik audio - dzięki któremu można się wiele dowiedzieć, między innymi o tym, że budynek jest w rękach prywatnych i nie otrzymuje dofinansowania od państwa. Wszystkie pieniądze ze sprzedaży biletów idą na jego utrzymanie.

klatka schodowa
A poniżej spojrzenie "przez wodę" tj. przez szklaną taflę - za namową audio przewodnika.


Ozdoba na dachu- Gaudi był głęboko wierzący.

Po krótkim odpoczynku udaliśmy się metrem do Pałacu Narodowego, w którym mieści się muzeum sztuki katalońskiej. Do środka nie wchodziliśmy, ale fontanny (podobno tańczące wieczorami) warte są krótkiej przejażdżki.


widok ze wzgórza Montjuic
To był piękny jesienny dzień w Barcelonie.