środa, 29 listopada 2023

Annapurna Base Camp Trek- praktycznie

 W dzisiejszym poście opiszę Wam, jak zorganizować ten trekking na własną rękę.

Od kwietnia tego roku obowiązuje przepis, że trzeba wynająć przewodnika. Jest to martwy przepis. Przed naszym wyjazdem pytałam, sprawdzałam na forach i nikt nie miał z tym problemu. (Uwaga: piszę ten post w listopadzie 2023 roku, możliwe, że przepisy znowu się zmieniły. Koniecznie sprawdźcie.) Przewodnik wymagany jest dla większej grupy i na niektórych szlakach, akurat dla ABC nie jest on niezbędny.

Wybraliśmy Annapurna Base Camp, bo mieliśmy 11 dni na trekking (Everest Base Camp jest dłuższy) plus nie chcieliśmy robić przelotów krajowych (a i tak zrobiliśmy - o tym w następnym wpisie, już za 3 dni). W Nepalu jest wiele szlaków o różnej trudności i długości, z pewnością wybierzecie coś dla siebie.

To piękny, ale trudny spacer. Nie trudny technicznie, bardziej fizycznie daje się we znaki.

Dlaczego nie wzięliśmy przewodnika ani tragarza? (Chociaż tego drugiego raz nam brakowało.) Chcieliśmy iść sami, własnym tempem i własnymi ścieżkami. Na szlaku nie można się zgubić, jest dobrze oznaczony, można spytać lokalesów, plus polecam mapy offline z Mapsme.

O lotach napisałam tutaj.

Z Kathmandu do Pokhary wzięliśmy autobus, raz było to lokalną atrakcją. W drugą stronę wracaliśmy samolotem.  Jeżeli chcecie zaoszczędzić, to można się przemęczyć dwa razy. 😉

Bagaż.

Plecaki i kijki mieliśmy z Polski. Mój był 45l, a mojego partnera 55l. Kijki i śpiwory można wypożyczyć w Kathmandu za grosze. Plecaki można kupić, ale to wszystko podróbki, a nam zależało, żeby były wypróbowane i na lata.

Ponieważ nie braliśmy tragarza, to musieliśmy bardzo ograniczyć naszą garderobę. Część rzeczy (te na lot) zostawiliśmy w Pokharze w hostelu. To bardzo popularna opcja tutaj i wszystkie hostele mają "storage room". Co zapakowaliśmy?

Ubrania: 4 majtki, 2 staniki sportowe, 1 komplet merino (ale teraz nie brałabym legginsów, bo tylko raz je ubrałam), spodnie polarowe, spodnie softshell, krótkie spodenki, hardshell (to na deszcz: góra i dół), peleryna (nie użyta, też bym nie brała), cienki polar, gruby polar, 2 sportowe tshirty, 2 pary skarpet merino, 1 cienkie, 1 do spania, bluzka do spania (w sumie też bym się bez niej obyła), buty trekkingowe (podejściówki w naszym przypadku by się sprawdziły, bo nie było śniegu) i sportowe (kilka pierwszych dni w nich szłam, ale dalej lepiej mieć sprawdzone mocniejsze buty), klapki, czapka, rękawiczki (grube i cienkie), buffka, czapeczka i okulary przeciwsłoneczne.

Letnie ubrania praliśmy przez pierwsze kilka dni. Wysychały przy piecu lub na plecaku.

Przepierki. Po wykręceniu w ręcznik i przesuszeniu przy piecu, dosuszamy na plecakach. Nie tylko my tak chodziliśmy 😄.

Kosmetyki: 3 papiery toaletowe (można kupić w schroniskach, bo w toaletach nie ma), mokre chusteczki (wyżej nie ma prysznica), 2 małe żele pod prysznic, 1 mały szampon, 1 mały balsam, małe mydło (używane do przepierek)-  wszystko z hoteli zabrane, szczoteczka do zębów, pasta, krem do twarzy, krem UV (!) i szminka ochronna, produkty damskie (podpaski można kupić w schroniskach tych niżej położonych, o tamponach zapomnijcie).

Apteczka: Zaraz po przyjeździe kupiliśmy w aptece tabletki przeciwko chorobie wysokościowej oraz do uzdatniania wody. Oprócz tego mieliśmy sporo plastrów, tabletki na ból gardła, aspirynę, alergię i przeciwbólowe (na receptę na bóle stawów i zwykły panadol), przeciwbiegunkowe (nie były potrzebne), elektrolity (dodawaliśmy do oczyszczonej wody, aby zabić chemiczny smak) i magnez (skurcze łydek po pierwszych dwóch dniach dały się nam we znaki).

Inne: butelki na wodę - aby nie produkować plastiku i nie płacić za wodę. W każdym schronisku i wiosce możecie uzupełnić zapas (mając tabletki lub filtr), nie musicie nieść kilku litrów stale ze sobą. Powerbank (wyżej płaci się za ładowanie telefonu), telefony i ładowarki (wtyczki są nasze), dokumenty (paszport, żółta książeczka szczepień, ubezpieczenie - idziecie w góry, potrzebujecie wysokogórskiego), śpiwory (mieliśmy lekkie, używaliśmy dodatkowo kocy dostarczonych przez schronisko), ręczniki szybkoschnące, książkę do czytania, przekąski (na szlaku można kupić czekoladę i batony, ale są dużo droższe). Mój partner miał jeszcze techniczne rzeczy: czołówki, scyzoryk, linkę (przydała się do suszenia prania na tarasie), taśmę srebrną, zestaw naprawczy.

Schroniska są podstawowe. Pościel nie jest prana za każdym razem. Czasami dają ręczniki. Łazienki często są poza budynkiem. Na luksusy nie ma co liczyć. Zmarzniecie. 

O naszej trasie napisałam Wam trzy posty, więc nie będę się powtarzać. Pozwolenie możecie załatwić w kilku miejscach, myśmy zrobili to od razu po przylocie w Kathmandu (uwaga na święta i przerwy obiadowe). 

Jedzenie:

Nam smakowało. Ceny ustalane są odgórnie. Im wyżej tym drożej. Polecam kuchnię lokalną, bo spaghetti i pizze odbiegają od europejskich standardów. Powyżej Bamboo nie dostaniecie mięsa (jedynie tuńczyk z puszki). Zaczyna się tam teren uznawany za sakralny i nie spożywa się zwierząt (ani nie pali ognia, dlatego jest zimno). Porcje są duże, na obiad wystarczał nam jeden talerz smażonego ryżu na dwie osoby.
Po takim trekkingu w Pokharze udaliśmy się na pizzę. Mieliśmy dosyć ryżu :). Ale trzeba przyznać, że ciecierzyca, fasola i ryż dobrze napełniają żołądek, chociaż powodują inny dyskomfort na szlaku.

Finanse: Na szlaku wydawaliśmy średnio 26 dolarów od osoby na dobę (ale to zależy, od tego co chcecie jeść). Trzeba mieć lokalną walutę. Niżej można jeszcze płacić kartą lub przelewem, wyżej akceptowane są tylko Rupie. Bankomatów nie ma. Lepiej oczywiście mieć wymienione z zapasem. Jak Wam coś zostanie, to kupicie pamiątki w Kathmandu i Pokharze, możecie też wymienić z powrotem (ze stratą) na lotnisku wylotowym. Jest zakaz wywozu Rupii poza Nepal, zresztą nie widziałam kantoru w Warszawie, który be je skupował.
Małą kwotę możecie wymienić na lotnisku, resztę w mieście. Różnica w kursie jest bardzo niewielka, ale w kantorach można się targować przy większych sumach. Do wymiany potrzebny jest paszport. Uwaga na dolary! Muszą być nowe, niepodarte, niewypłowiałe - takich nie przyjmują.
Ogólnie wydaliśmy 4600 zł na bilety i jakieś 600 dolarów na pobyt. Plus prezenty dla siebie i rodziny. Kupiliśmy (nie ukrywam) sporo sportowej odzieży. Nepal jest tani, jeżeli będziecie jeść "street food", które nam bardzo smakowało, spać w schroniskach i korzystać ze zbiorowego transportu. Drogi jest alkohol, europejskie produkty (słodycze, kawa) i przelot wewnątrz kraju (chociaż to i tak tylko 100 dolarów, a oszczędza Wam pół dnia).

Zakupy: Przed wylotem koniecznie sprawdźcie swoje buty. W górach musicie mieć wypróbowane obuwie, co do reszty....

Na Thamelu w Kathmandu (ale też i w Pokharze) kupicie wszystko, co jest potrzebne do trekkingu. Powiecie sprzedawcy gdzie idziecie i on Wam doradzi. Ceny są bardzo przystępne (jest kilka firmowych sklepów, ale tam jest drożej niż w Polsce). Pamiętajcie, żeby się targować. Kurtka puchowa kosztuje 5500 Rupii, ale przy zakupie dwóch (lub kurtki i polara) zapłacicie już tylko 4000.
Oprócz odzieży sportowej warto przygotować się na zakup kaszmirowych szali i swetrów, paszminy, czy miodu. Lokalny alkohol to bimber z prosa (niedobry), a wina nepalskiego nie piliśmy. Słodycze mają niedobre (chyba, że takie kupione na straganie hinduskie). Kupiliśmy jeszcze mango.

Podsumowując:

Plusy: Przygoda życia, widoki, jedzenie, ludzie, typowa Azja (co nie każdemu się spodoba, ale ja akurat lubię takie klimaty). I udowodniłam sobie, że dam radę.

Minusy: Trudność fizyczna szlaku (te schody to nie przelewki), nadal bolą mnie kolana. Schroniska  - wiedziałam, że będzie zimno, ale jednak w pewnym wieku ma się wymagania (i jeszcze hałas - ściany są bardzo cienkie). Pomimo tego, że na końcu mieliśmy dwa dni zapasu, nie zdecydowaliśmy się spędzić go na szlaku. Początkowo mieliśmy taki zamiar, ale po dziewięciu dniach chcieliśmy zaznać trochę luksusów.
Śmieci - Nepalczycy: turyści i tragarze rzucają papierki gdzie popadnie, zwracaliśmy im uwagę. Transport - drogi są beznadziejne. W Kathmandu ruch uliczny i smog może powalić. 

Czy polecam? Tak. Ale przygotujcie się fizycznie na chodzenie po schodach. 😉

niedziela, 26 listopada 2023

Annapurna Base Camp Trek cz.III

Pierwszy wpis.

Drugi wpis

 Ostatnią część trekkingu, czyli dzień siódmy rozpoczęliśmy wcześnie rano wychodząc o 4 na wschód słońca. W listopadzie słońce wschodzi ok 6:20. Droga zajmuje ok 2 godzin.

Na temat dzień potrzebne są czołówki, przyda się termos i ciepłe ubranie (najlepiej mieć ze sobą mały plecak i rozbierać się i ubierać w miarę potrzeb). Dodatkowo myśmy zaopatrzyli się w tabletki przeciwko chorobie wysokościowej, które trzeba wziąć wieczorem przed.

Annapurna Base Camp zdobyty. Zaraz po tym zdjęciu ubierałam się w kolejne warstwy. Dopóki się idzie jest ciepło, ale jak czeka się na wschód słońca to momentalnie się marznie.
Niestety mieliśmy pecha i niebo było zachmurzone. 

Inną wersją końcówki trekkingu jest spanie w ABC (Annapurna Base Camp, MBC - Machapuchra Base Camp). Jest tam ekstremalnie zimno 🥶.

Po zdobyciu Base Campu schodzi się na dół. Drogi są różne. Myśmy wpierw wrócili po nasze rzeczy i na śniadanie do MBC. Następnie powrót do Dovan.
Po odpoczynku w Tip Top Hotel (polecam) udaliśmy się dnia ósmego do Upper Sinuwa. Można pójść dalej i skończyć wyprawę tego dnia. Ponieważ mieliśmy zapas dni, to zostaliśmy na odpoczynek. To ile idziecie, to zależy tylko od Was. Przy schodzeniu nie ma to większego znaczenia. Przy wchodzeniu trzeba uważać na wysokości.

Widok z tarasu z Upper Sinuwa, czyli odpoczynek i pożegnanie Annapurny.

Dzień dziewiąty to krótka droga do Jhinu (gorące źródła sobie darowaliśmy) i jeepem do Pokhary. 
Powrót można zorganizować na kilka sposobów. Przejść - ale nam się już nie chciało iść kolejnych dwóch dni. Zaczekać na autobus - 600 Rupii, ale rzadko kursuje, a jak myśmy byli na przystanku, to został odwołany. Jeep - 7000 Rupii, zabiera 7 osób. Przy dobrych negocjacjach kierowca odstawi was przy jeziorze. Podróż zajmuje 2,5 godziny. Droga początkowo jest przerażająca 😱.

Bardzo długi wiszący most. Na jego końcu złapaliśmy jeepa do Pokhary.

I tak zakończyła się nasza wędrówka.
Teraz kilka dni odpoczynku w Pokharze i Kathmandu. O tym w kolejnych wpisach.

środa, 22 listopada 2023

Annapurna Base Camp Trek cz. II

 Pierwszy etap znajdziecie tutaj.

Dzień czwarty zaczęliśmy od śniadania, które warto zamówić sobie poprzedniego dnia, bo inaczej się czeka 😉. 

Zauważyliśmy też, że po 12 zaczyna się chmurzyć. Lepiej wyjść wcześniej, szczególnie jeśli zależy Wam na ładnych zdjęciach.

Takie światło tylko rano.
Jeśli macie w domu zbędne długopisy, to weźcie kilka ze sobą. Dzieciaczki w mijanych wioskach bardzo będą wdzięczne. 

Takie miejsca do odpoczynku znajdują się co kilkadziesiąt minut marszu. Stawiane są one dla tragarzy, aby mogli odpocząć. Nam się też świetnie sprawdziły.

Mosty i mosteczki.
Skończyliśmy w Chhomrong. Można jeszcze pociągnąć do Sinuwa, ale w Lower Sinuwa podobno nie było miejsca (info od lokalnego przewodnika), a do Upper nie mieliśmy siły dotrzeć.
W hostelu za pokój zapłaciliśmy 400, prysznic 100, WiFi 200. Im wyżej tym więcej serwisów jest płatnych. Można się targować, są skłonni zejść z ceny, jak nie mają kompletu i u nich spożywa się wszystkie posiłki.
I jeszcze 5500 zapłaciliśmy za masaże. Najlepiej wydane pieniądze w życiu. 😄

Dzień piąty. Mieliśmy nadzieję, że w końcu się skończą schody. Niestety, nadal było w górę i w dół po stopniach.
Gurung bread z serem. Bardzo podobny do tybetańskiego, który jedliśmy na słodko kilka miasteczek niżej. Ser z mleka jaka. Ciekawy. Trochę jak wędzony.

W kilku miejscach na szlaku znaleźliśmy German Bakery. Mają ekspres do kawy i ciasta zbliżone do europejskich. Tutaj akurat pyszny "chocolate danish" wyjęty prosto z pieca. Z ciastem francuskim nie miał on styku, ale i tak był wyborny. Co ciekawe, na szlaku jest coraz więcej miejsc, gdzie można wypić dobrą kawę. Lokalni mieszkańcy piją ciepłą wodę lub herbatę z imbirem i cytryną.

 Przez to, że są stopnie (często wysokie) nie bardzo jest gdzie się rozpędzić. Nie dotyczy to tragarzy, którzy potrafią w klapkach zbiegać z bagażem balansującym na plecach (przymocowany jest pasem, który trzymają na głowie) i zwierząt. Kilka razy uskakiwaliśmy przed jakami i końmi. Po prawie 7 godzinach wędrówki (z przerwami na odpoczynek, obiad i moczenie nóg w górskich rzekach) dotarliśmy do Dovan.
Jeszcze zastanawialiśmy się, czy nie iść do Upper Dovan, ale baliśmy się, że nie będzie tam miejsc do spania i będziemy musieli wrócić. Inna opcja to pociągnąć do Himalaja - kolejnej wioski.
Nocowaliśmy w ostatnim schronisku, gdzie udało nam się wytargować prysznic za darmo (normalnie płatny 250 Rupii), dodatkowo jadalnia była ogrzewana.

Dzień szósty. Z Dovan wyszliśmy bardzo wcześnie, bo po drodze mijaliśmy teren zagrożony lawinami. W listopadzie nie ma dużego niebezpieczeństwa, ale wiosną w tej okolicy trzeba bardzo uważać.

Po drodze zobaczyliśmy piękne wodospady i świątynie.

Jesień w Himalajach jest piękna.

Na ten dzień mieliśmy zaplanowany nocleg w Duerali (Są dwie wioski o tej samej nazwie, co jest bardzo mylące.), ale byliśmy tam jeszcze bardzo wcześnie. W schroniskach nie ma wiele rozrywek, nie ma sensu być tam za wcześnie.
Postanowiliśmy kontynuować do MBC.

Pogoda się zepsuła i zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. W słońcu jest przyjemnie, ale jak tylko zajdzie, to robi się chłodno. Spaliśmy w pierwszym schronisku, bo dalej nie mieliśmy siły iść. Wszystkie one są zimnymi schroniskami, bez ogrzewania.

Ciąg dalszy w niedzielę.


niedziela, 19 listopada 2023

Annapurna Base Camp Trek cz.I

 Ponieważ z Nepalu sporo będzie postów, to do wyczerpania tematu będą się one ukazywać dwa razy w tygodniu. 😄 Dziś pierwszy wpis. 

Z Kathmandu wzięliśmy autobus do Pokhary. Powiedziano nam, że będzie jechał osiem godzin. Jechał dziesięć, ale to zgadzało się z opiniami znalezionymi w Internecie.  Droga jest okropna, wieczne naprawy, mijanie się na zapałkę, postoje (można coś zjeść). Koszt ok 12 $ - zależy od standardu, niestety u nas bilety na VIP (sofy) były wyprzedane. Przy takiej drodze wygodny fotel jest ważny.

Z dworca autobusowego wzięliśmy taksówkę do hostelu położonego nad jeziorem 600 Rupii, ale kierowca wpierw chciał 1200. W Nepalu wszędzie trzeba się targować (oprócz jedzenia na szlaku, bo tam ceny ustalane są odgórnie). Hostel zarezerowałam przez Booking. 

W Pokharze spaliśmy w hostelu Eagle Zone z widokiem na jezioro (za widok się dopłaca). Koszt 16 $ ze śniadaniem (kiepskim).

Po krótkiej nocy - chwilę po godzinie 8 rano ruszyliśmy taksówką (3000 Rupii) do Nayapul. Tam zaczęliśmy trekking, ale lepiej podjechać do pierwszego check postu w Birethanti.

ACAP - czyli pozwolenie na wędrówkę po regionie Annapurny załatwiliśmy w Kathmandu. Kosztowało 3000 Rupii i wymaga 2 zdjęć. Nie potrzeba Tims i przewodnika (wiem, że przepisy mówią inaczej, ale jest to martwe prawo).

Z Birethanti ruszyliśmy w lewo do Ulleri. Pierwszy dzień jest ciężki - 12 km głównie po schodach. I wiem, że 12 km to nie jest dużo (o tym jeszcze niżej), ale po tych stopniach to idzie się z prędkością ok 2km/h.

O pakowaniu napiszę osobno, ale jeżeli nie bierzecie tragarza, to weźcie mało. Konieczne są kijki trekkingowe! 

W Ulleri spaliśmy w Prastuti Guest House. Był internet, prysznic (ale woda raczej chłodna), czyste pokoje i dobre jedzenie. Z dużych plusów, jeśli zjecie tutaj dwa posiłki, to nocleg jest bezpłatny.

Pierożki MoMo. Daal czyli ryż z dodatkami ma tą zaletę, że dają darmową dokładkę. Dla nas porcja i tak była za dużo. Piliśmy herbatę z imbirem i miodem (dobrze wpływa na chorobę wysokościową i rozgrzewa). Piwo jest, ale im wyżej tym droższe. 
Po noclegu i śniadaniu ruszyliśmy dalej. Drugiego dnia mieliśmy do przejścia 8km. Znowu były schody, ale zdecydowanie było ich mniej i więcej było płaskiego.
Teraz napiszę coś o tych kilometrach. To są odległości w linii prostej. Jak patrzycie na mapę albo googlujecie, to widzicie 8km. Po przejściu zegarek mierzący faktyczne odległości pokazuje 17km.

Takie ładne wioski po drodze mijaliśmy.

I że ja nie wejdę do wody? Szlak wiedzie przez mostki i kładki. A woda lodowata.


Drugiego dnia musieliśmy dojść do Gore Pani. Tutaj zapłaciliśmy 500 Rupii za nocleg.
Trzeci dzień rozpoczęliśmy od spaceru (schody znowu) na Poon Hill na wschód słońca. Musieliśmy wyruszyć o 5 rano. Potrzebne są czołówki, ciepłe ubranie (głównie jak się stoi i czeka) oraz 150 Rupii od osoby na bilet wstępu. Na górze można kupić gorące napoje, więc warto mieć więcej gotówki.
Warto się wspinać (jakąś godzinę to zajmuje) i warto poczekać. 
Po pięknym wschodzie wróciliśmy na śniadanie do naszego hostelu. I szybko w drogę. Musieliśmy dojść do Tada Pani. Jak wygląda droga? Znowu schody. To nie jest trekking dla osób mających problemy z kolanami.

Tu już było chłodniej. Dwa kijki i opaska pomaga przy schodzeniu w dół.
W Tada Pani wiele osób zaczyna trekking. Mogą być problemy z noclegiem, miejsc jest wiele, ale z jednego zostaliśmy odesłani z kwitkiem. Właściciele się znają, więc dzwonią do siebie i pytają o wolne miejsca. Nas skierowaniem do Hotel Magnificent. 😄 Z plusów: było wyjątkowo ciepło w pokoju, bo piec na dole rozprowadzał ciepło po piętrze, woda pod prysznicem była gorąca (ale łazienka znajduje się na zewnątrz) i znowu dostaliśmy pokój gratis za zakup posiłków na miejscu.
WiFi we wszystkich dotychczasowych hotelach działało bez zarzutu, a dwa pierwsze miały nawet kontakty w pokojach. 

Ciąg dalszy już w środę.

niedziela, 12 listopada 2023

Przelot do Nepalu

 Dopiero teraz - w listopadzie udało nam się wyjechać na dłuższe wakacje. Wybór padł na Nepal! 

Dziś przedstawię drogę do Kathmandu.

Lot mieliśmy z przesiadką w Dosze. Lecieliśmy liniami Qatar Airways.  Nadal dają zestaw z maską, żelem antybakteryjnym i rękawiczkami.
Już nie pamiętam, kiedy leciałam 787. Nawet nie wiem, czy to nie był mój pierwszy lot w życiu tym typem samolotu.

Jedzenie było bardzo dobre, plus za duży wybór napoji. (Mieli nawet wino musujące - w ekonomii!)
Lot trwał pięć godziny. Obejrzałam dwa filmy i już lądowaliśmy. Wybraliśmy połączenie przez Dohę, bo było tanie i krótkie. Na lotnisku w Katarze mieliśmy tylko cztery godziny - wiem, że to i tak sporo, ale krótszego tranzytu nie było.
Musieliśmy udać się do punktu obsługi po nowe karty pokładowe, w Warszawie nie chcieli nam wystawić na obydwa loty. Na szczęście bagaż był automatycznie przełożony na kolejny samolot.

A czym lecieliśmy? Nepal Airlines. 


Z przesiadkami w środku nocy jest ciężko, marzyliśmy tylko o tym, żeby się położyć. I taka niespodzianka! Upgrade! Bilety mieliśmy na klasę ekonomiczną, ale posadzono nas w biznesie. 
Co z drugiego lotu pamiętam? Fotele rozkładały się na płasko. 🥰
Nie wiem, co było do jedzenia. Nie jedliśmy. Spaliśmy.

Jeszcze kilka słów o lotnisku docelowym.
Dużym minusem jest to, że długo czeka się na bagaż. I panuje tam chaos. 
Wiele lokalnych mężczyzn pracuje w Katarze i wracając do domu przywozi ze sobą elektronikę i inne towary.

Wydanie wizy (50 $ na 30 dni) poszło bardzo sprawnie. Od razu kierują obcokrajowców do komputerów, gdzie skanuje się paszport i wypełnia wniosek. Później trzeba zrobić zdjęcie telefonem ekranu i z tym udać się do kasjera. 

Koszt przelotu do i z Nepalu? 4600 złotych. Pewnie można kupić taniej z dużym wyprzedzeniem.

W następnym wpisie więcej informacji o naszej himalajskiej wyprawie. 

sobota, 4 listopada 2023

Październik '23 - w pracy

 Tym razem poleciałam! Ale od początku.

Jak wiecie, październik zaczęłam od jednodniowego szkolenia w Madrycie. Takie wyjazd liczy się jako praca. 😉Nie dostaję licencji, ale odświeżam procedury, poznaję ludzi z równych działów firmy i mi płacą.

W połowie miesiąca wyleciałam tradycyjnie już do Bazylei. Tutaj możecie obejrzeć zdjęcia z lokalnego ZOO.

W Bazylei na dyżurze mam już swoją rutynę. Tym razem była ona trochę zakłócona, siłownia odpadła przez kaszel, który męczył mnie od tygodnia. Zwyczajowo były spacery i czytanie książek 😄.

Pogoda, oprócz jednego dnia - spędzonego w ZOO nie rozpieszczała. Już myślałam, że spędzę kolejny dzień w pokoju, a tu... telefon. Za trzy godziny mieliśmy wylecieć. Zadzwoniłam do pilota, z którym byłam na Majorce, żeby po mnie podjechał. W liniach lotniczych to firma organizuje "pick up" dla załogi. Na prywatnym jecie trzeba być bardziej samodzielnym i troszczyć się o takie rzeczy. Zazwyczaj, gdy załoga jest w jednym hotelu, piloci zamawiają taksówkę, ale w tej firmie, tylko ja jestem w hotelu. Na szczęście, mój kolega ma mój hotel po drodze na lotnisko i mógł mnie zabrać.

Nasz samolot na dziś.

Kabina wymagała dopieszczenia. Trzeba było raz jeszcze ją wysprzątać, załadować pranie i naczynia. Miałam cały lot na to, bo lecieliśmy na pusto.

Z naszymi talerzami dostałam w bonusie i takie. To nie jest zastawa z tego samolotu. Handling musiał się pomylić. Oddałam im je po powrocie do bazy. (Kiedyś dostałam nasze pranie wymieszane z praniem z innej firmy. Dlatego trzeba wszystko dokładnie sprawdzać.)

Po pustym locie do Berlina kolejnego dnia mieliśmy wczesny lot do Larnaki. Ponieważ był to długi dzień, dostaliśmy hotel na "split duty". Oznacza to, że mamy kilka godzin odpoczynku między lotami w pokoju. Udało mi się spędzić godzinę na plaży!

Szybka kąpiel w morzu i chwila na kamienistej plaży. Powrót do pokoju - drzemka była już bardzo potrzebna i już do pracy. Wracaliśmy do Berlina w nocy.

Na locie powrotnym postawiłam na "Welcome Table"  w kolorach żółci i zieleni. Trzymanie się jednej gamy kolorystycznej dodaje elegancji wystroju kabiny.

Po długim odpoczynku w Berlinie, po "split duty" musimy go mieć, wracaliśmy do Bazylei. Lądowanie wieczorem i zatłoczony parking widać na zdjęciu.

Po tym locie spędziłam kolejne cztery dni tradycyjnie na dyżurze, ale to już znacie.

Następny post opublikuję z opóźnieniem- wędruję po górach. 🙈