niedziela, 31 grudnia 2023

Nowy Rok i Postanowienia Noworoczne

 Ciekawe, że na tym blogu tylko raz napisałam o swoich Postanowieniach Noworocznych. (Nadal je robię, ale zapisuje swoje cele w Bullet Journal). Było to na samym początku jego prowadzenia. Z listy z 2014 roku (!) udało mi się zrealizować ostatni punkt - nauczyłam się gotować. Cała reszta jest nadal w czasie realizacji, ale są to cele stałe jak nauka języków, czy samokształcenie się.😉

 Jakie są moje postanowienia (oprócz tych co powyżej) na 2024? Przede wszystkim związane z lataniem. Chciałabym jeszcze polatać dla firmy, która lata. Poczytajcie tutaj o moich pobytach w Bazylei. I będziecie wiedzieć, o czym mówię.🤪
Nie mogę narzekać, bo obecna firma zapewnia mi byt, ale wiem też, że zostało mi już tylko kilka lat w zawodzie i chciałabym je spędzić latając. 

Inny lotniczy cel? Wypróbować kolejne linie na świecie.

Chciałabym też dobić do 100 odwiedzonych państw. Wraz z Nepalem mam ich 97 na swoim koncie. A o nowe coraz trudniej.🤷‍♀️

Aby Wasze Postanowienie Noworoczne wytrwały dłużej niż do stycznia.

I tak przedstawiają się moje cele i postanowienia. 

A u Was co słychać?😄

sobota, 23 grudnia 2023

Wesołych Świąt

 

 Zdrowych i Spokojnych Świąt 

Spędzonych w Gronie Rodziny

i Znajomych.

Życzy:

Z Życia Stewardessy Wzięte!

Foto: internet

niedziela, 17 grudnia 2023

Listopad '23 w pracy

 Po tych wszystkich wpisach z Nepalu nadszedł czas na podsumowanie listopada w pracy.

Radość - zobaczyć samolot. 😄

Co się działo w tym miesiącu? Niewiele. Tak jak w październiku udało mi się faktycznie polatać, tak listopad był bardzo podobny do września.

Wraz z ich stałą stewardessą załadowałam obydwa samoloty i zrobiłam remanent w szafkach w hangarze. Co miesiąc trzeba sprawdzać, które produkty wymagają wymiany. Mają do tego specjalny system, ale i tak zajmuje to kilka godzin (plus kilka godzin na zakupy). Z plusów: porozmawiałam z koleżanką.
Z ciekawszych tematów: W Bazylei są już jarmarki bożonarodzeniowe.

Grzane wino kosztuje 5 Franków, za kubek zostawia się depozyt 3.
Przed katedrą stoi już choinka.

A nad jarmarkiem zawiesili gwiazdki.

Na spacer udałam się z pilotem z obecnej firmy. Fajnie, że akurat miał czas i chęci, bo siedziałam sama na dyżurze siedem dni.

A i zjedliśmy. Oczywiście na straganach tylko niezdrowe jedzenie, ale raz na jakiś czas można. Kiełbasa z grilla to ok 8 Franków, frytki 5.

Kolejnego dnia jeszcze sama spacerowałam po ustrojonym mieści. Na więcej zdjęć zapraszam na Instagram.

A w grudniu zapowiada się latanie.


środa, 13 grudnia 2023

Nepal Airlines

 O tej linii wspominałam w pierwszym poście z Nepalu. Tutaj.
Ponieważ ten blog nazywa się "Z życia stewardessy wzięty" i w założeniu powinien być głównie lotniczy (a jak to wychodzi, to wszyscy wiemy), to napiszę o nich trochę więcej. Tym bardziej, że z pierwszego lotu z Nepal Airlines zapamiętałam tylko wygodne fotele w klasie biznes. 😄

Są indywidualne telewizorki, słuchawki dostaje się na życzenie. Z tego co widziałam, było kilka filmów do wyboru, ale nic specjalnego, a że lot nocny znowu.... Można poprosić o koc, ale nie wiem ile mają. Myśmy przykryli się kurtkami zakupionymi w Nepalu.
Lotnisko w Kathmandu należy do tych starszych. Obsługa za to była bardzo miła (choć lubi wstawiać pieczątki, na karcie pokładowej mieliśmy trzy), jest WiFi i jedna mała kawiarenka. Na Duty Free nie liczcie. Prezenty kupcie na bazarze.

Lot był o 23 i dostaliśmy ciepłą kolację. Do wyboru było fish curry, chicken curry lub vegetarian curry. Jak nie lubicie curry, to macie problem. Nie wiem, jakie były w smaku, bo ja nie jadłam (tylko ciastko wzięłam sobie na śniadanie). Mój partner zjadł i powiedział, że było ok.
Do tego były soki i softy do wyboru. Alkoholu nie serwują.
Nepal Airlines (poprzednio Royal Nepal Airlines) ma flotę dziewięciu samolotów i obsługuje loty krajowe i kilka destynacji w Azji. Znowu (na szczęście po fakcie) doczytałam, że mają zakaz lotów w Unii Europejskiej. 

Mundury ładne. Stylizowane na strój ludowy. Z tego co udało się nam zorientować, seniorki na pokładzie mają ciemniejsze koszule.

I zostawiam Was z ich Safety Video. Nie wiem, kim jest ten mężczyzna, chyba kimś znanym. Mnie najbardziej rozbawił fakt, że proszą w nim o spłukiwanie toalet. I gdyby nie fakt, że na początku swojej kariery dużo latałam w Azji, to pewnie bym tego nie doceniła.

Mam nadzieję, że w 2024 uda mi się odbyć lot z kolejnymi liniami lotniczymi świata!

niedziela, 10 grudnia 2023

Kathmandu i Nepal - kraj 97

 To już ostatni wpis typowo podróżniczy z Nepalu. Był to mój kraj 97 na liście odwiedzonych państw. Pewnie już o tym pisałam, że coraz trudniej jest mi odwiedzać kolejne (nie latam dla firmy, która lata do egzotycznych miejsc, a na wakacje nie wszystkie destynacje na mapie świata się sprawdzają), ale się nie poddaję.

Wracając jednak do głównego tematu dzisiejszego wpisu - stolicy czyli Kathmandu.

Lecąc do Nepalu zapewne będziecie tu lądować. Lotnisko położone jest praktycznie wewnątrz miasta. Za taksówkę zapłacicie ok 800 Rupii.

To typowa Azja. Architektura, w boczne uliczki powpychane świątynie, wiszące kable, skutery i ruch uliczny. Żeby przejść na drugą stronę ulicy musicie lawirować między pojazdami. Nikt nikogo nie przepuszcza. Jest za to dużo przejść nadziemnych (nad głównymi ulicami).

 Gdzie spać? Tutaj Wam nie pomogę, bo mieliśmy Marriotta za punkty nazbierane w pracy. Natomiast z noclegiem, nie będziecie mieć problemu. Miasto żyje z turystów.
Z jedzeniem też nie będziecie mieć problemu, wszędzie jest uliczny fast food. Polecam mango lassi, MoMo i samosę.

Za taki talerz zapłaciliśmy 400 Rupii.

Po powrocie z Pokhary mieliśmy prawie dwa dni w tym mieście. Oprócz zakupu pamiątek postanowiliśmy pozwiedzać.

Patan Durbar, czyli dawny pałac królewski. Takich placów jest kilka w Kathmandu. Ten jest najbardziej znany.

Wstęp do pałacu i kilku świątyń kosztuje 1000 Rupii. Przy wejściu od razu zjawi się przewodnik oferujący swoje usługi (jak przy każdym zabytku tutaj). Nie wiem, ile bierze. Zwiedzaliśmy sami.

Budynki są średniowieczne, odbudowane po trzęsieniu ziemi w 2015 roku. Jest też świątynia z dekoracjami z Kamasutry na główny placu. Można ją podziwiać tylko z zewnątrz.

Na zwiedzanie placu zarezerwujcie sobie kilka godzin. Jest spory. Tego dnia w planach mieliśmy jeszcze zobaczenie drugiego takiego placu, ale nie starczyło nam czasu.

W okolicy Placu Patan jest dużo świątyń. Tutaj Złota Świątynia i młody mnich grający w niej w badmintona. Wstęp 100 Rupii.

Jeżeli chodzi o Kumari (żywą boginię) to pokazuje się ona tylko w czasie wybranych świąt. Myśmy na nie nie trafili. Inną atrakcją Kathamndu jest Świątynia Pashupati, gdzie kremuje się ciała. Tam też nie dotarliśmy (podobno jest to poruszające przeżycie). 

Budha Stupa i jej grasujące małpy na zakończenie dnia. Małp nie lubię i po wizycie tam, tylko się w swojej niechęci utwierdziłam.
Bilet wstępu 400 Rupii.

Jeden dzień przeznaczyliśmy na zakupy i nic nie robienie. Przydałby się nam jeszcze jeden, na zobaczenie pozostałych atrakcji.
Kathmandu bardzo pozytywnie nas zaskoczyło, ale na dłuższą metę jest bardzo męczące. Koniecznie zostawcie sobie jeden dzień na zwiedzanie!



środa, 6 grudnia 2023

Pokhara i Święto Diwali

 Po dziewięciu dniach na szlaku mieliśmy dodatkowy dzień w Pokharze. (Zakładaliśmy, że będziemy iść dziesięć dni.)

Miasto jest dużo spokojniejsze od Kathmandu. Mniejsze, czystsze i ładniej położone. Jest to typowo turystyczna miejscowość.

Są i góry i jezioro. Łódki można wynająć.

Przeprawiliśmy się na wyspę na jeziorze do Świątyni Tal Barahi. Niespecjalnie nas urzekła, ale gdybyście nigdy w hinduistycznej świątyni nie byli, to warto tu zajrzeć.

Później wynajęliśmy skuter (ok 1000 Rupii za dzień, trzeba zostawić depozyt i dokument, takimi drobnostkami jak ubezpieczenie nikt tu się nie przejmuje). Na zdjęciu kolejka na stacji benzynowej.

Skuter to fajny pomysł, ale po pierwsze w Nepalu obowiązuje ruch lewostronny, po drugie nie obowiązują żadne zasady. I do tego jeszcze drogi są w opłakanym stanie. Nie zniechęcam Was, jedynie przygotowuję. 

Pojechaliśmy nad inne jezioro w okolicy, ale to sobie darujcie. Droga jest wyboista, a widok przeciętny. Polecam natomiast wycieczkę do World Peace Pagoda położonej na wzgórzu górującym nad Pokharą.

Nie wiem, dlaczego nazywa się to pagoda, a nie stupa, ale jest piękna.

Widok jest niesamowity. O 17 w listopadzie zamykają, tuż przed zachodzi słońce. Jest tam jeszcze mała świątynia japońska, ale nie wolno w niej robić zdjęć. W czasie naszej obecności bębniarze wygrywali takt, a mnich intonował modlitwę, co tylko dodawało uroku i magii temu miejscu.

Jeżeli lubicie nocne życie, to Pokhara też jest Waszym miejscem w Nepalu, a po długim trekkingu polecam masaż stóp w jednym z licznych spa.

Początkowo zastanawialiśmy się, czy dodatkowego dnia nie wykorzystać w Kathmandu, ale napotkany Nepalczyk na szlaku powiedział nam, że obchody Święta Diwali są ładniejsze nad jeziorem.

 Święto trwa pięć dni. Początek zastał ans w górach, gdzie zespoły ludowe chodzą od wioski do wioski tańcząc i śpiewając (i zbierają datki). Dodatkowo na moście dostaliśmy błogosławieństwo i namalowano nam na czole tikę (czerwoną kropkę). W mieście układa się wzory z kwiatów przed wejściem do sklepu, budynku. A na każdym kroku są tańczące i śpiewające zespoły (dużo w tym Bollywoodu, a mniej lokalnego folkloru).

Bardziej podobają mi się obchody w górach, niż w mieście.

Jeżeli zostanie Wam czas po trekkingu, to polecam spędzenie dnia w tym mieście.


niedziela, 3 grudnia 2023

Yeti Airlines

 Do Kathmandu przylecieliśmy przez Dohę z Qatar Airways i Nepal Airlines.
Ze stolicy, aby zacząć nasz trekking, do Pokhary wzięliśmy autobus. Powiem tak, wiedzieliśmy, że podróż ta nie będzie łatwa, ale po 10 godzinach spędzonych w korkach na tutejszych drogach, postanowiliśmy w drogę powrotną wsiąść w samolot. Zresztą nie tylko my mieliśmy takie fanaberie, wszyscy z którymi rozmawialiśmy na szlaku, po jeździe autobusem w jedną stronę, w drugą przesiadali się do samolotu.

Lotnisko w Pokharze jest nowocześniejsze i czystsze, niż to w stolicy. Loty do Kathmandu odbywają się średnio co pół godziny. Nasz przelot z Yeti Airlines kosztował niecałe 100 dolarów wraz z bagażem i trwał 30 minut.

Ciekawy mają system przy kontroli bezpieczeństwa. Panie stoją w jednej kolejce, panowie w drugiej. Trzeba mieć w ręce kartę pokładową, którą pokazuje się za wykrywaczem metali (i dostaje się pieczątkę, zresztą oni lubią stawiać pieczątki). I nawet, gdy ten nie zapiszczy, jest kontrola manualna....

Yeti Airlines to linie krajowe, z flotą 12 ATRów obsługują 29 połączeń w Nepalu (za Wikipedią). Doczytałam jeszcze, że są zakazane w Unii Europejskiej (dobrze, że dopiero teraz o tym wiem).

Ja ciesząca się, że lecę samolotem, a nie jadę autobusem. I oczywiście mam zamknięte oczy. Za to nowa koszulka z Baby Buddhą jest.

Oprócz Yeti Airlines w Nepalu krajówki robi jeszcze Buddha Air, który wygląda tak sam, tylko inne logo na ogonie ma.

Wygodne fotele. Przed startem dostaliśmy cukierki i watę do uszu (dla chętnych), ale ATR nie jest tak głośny, żeby była potrzebna. W czasie lotu stewardessa przeszła jeszcze z wodą i kubeczkami. Bardzo przyjemny lot.

Siedzieliśmy przy wyjściu awaryjnym i dostaliśmy polecenie, żeby nic nie ruszać. Ok.

Podobały mi się mundury personelu pokładowego. Mój partner chciał nawet je sfotografować, ale się nie zgodziły.

Pamiętajcie, żeby nie fotografować załogi bez ich zgody. Nie jesteśmy małpami w ZOO! Zdjęcie: internet.

Odbierając bagaż w Kathmandu nie zdejmujcie z niego etykiety. Jest ona sprawdzana przy wyjściu z budynku z odcinkiem bagażowym, który macie przyklejony do karty pokładowej.

I jeszcze ważna wskazówka: piękne widoki na tej trasie macie po lewej stronie. Przy check -in (online się nie da odprawić) koniecznie poproście o miejsca A i C.

P.S. Mam problem na blogu z komentarzami, nie mogę na nie odpowiadać. Wszystkie czytam i będę na Wasze zapytania, do czasu rozwiązania tej usterki, odpowiadać bezpośrednio w wpisach. 

środa, 29 listopada 2023

Annapurna Base Camp Trek- praktycznie

 W dzisiejszym poście opiszę Wam, jak zorganizować ten trekking na własną rękę.

Od kwietnia tego roku obowiązuje przepis, że trzeba wynająć przewodnika. Jest to martwy przepis. Przed naszym wyjazdem pytałam, sprawdzałam na forach i nikt nie miał z tym problemu. (Uwaga: piszę ten post w listopadzie 2023 roku, możliwe, że przepisy znowu się zmieniły. Koniecznie sprawdźcie.) Przewodnik wymagany jest dla większej grupy i na niektórych szlakach, akurat dla ABC nie jest on niezbędny.

Wybraliśmy Annapurna Base Camp, bo mieliśmy 11 dni na trekking (Everest Base Camp jest dłuższy) plus nie chcieliśmy robić przelotów krajowych (a i tak zrobiliśmy - o tym w następnym wpisie, już za 3 dni). W Nepalu jest wiele szlaków o różnej trudności i długości, z pewnością wybierzecie coś dla siebie.

To piękny, ale trudny spacer. Nie trudny technicznie, bardziej fizycznie daje się we znaki.

Dlaczego nie wzięliśmy przewodnika ani tragarza? (Chociaż tego drugiego raz nam brakowało.) Chcieliśmy iść sami, własnym tempem i własnymi ścieżkami. Na szlaku nie można się zgubić, jest dobrze oznaczony, można spytać lokalesów, plus polecam mapy offline z Mapsme.

O lotach napisałam tutaj.

Z Kathmandu do Pokhary wzięliśmy autobus, raz było to lokalną atrakcją. W drugą stronę wracaliśmy samolotem.  Jeżeli chcecie zaoszczędzić, to można się przemęczyć dwa razy. 😉

Bagaż.

Plecaki i kijki mieliśmy z Polski. Mój był 45l, a mojego partnera 55l. Kijki i śpiwory można wypożyczyć w Kathmandu za grosze. Plecaki można kupić, ale to wszystko podróbki, a nam zależało, żeby były wypróbowane i na lata.

Ponieważ nie braliśmy tragarza, to musieliśmy bardzo ograniczyć naszą garderobę. Część rzeczy (te na lot) zostawiliśmy w Pokharze w hostelu. To bardzo popularna opcja tutaj i wszystkie hostele mają "storage room". Co zapakowaliśmy?

Ubrania: 4 majtki, 2 staniki sportowe, 1 komplet merino (ale teraz nie brałabym legginsów, bo tylko raz je ubrałam), spodnie polarowe, spodnie softshell, krótkie spodenki, hardshell (to na deszcz: góra i dół), peleryna (nie użyta, też bym nie brała), cienki polar, gruby polar, 2 sportowe tshirty, 2 pary skarpet merino, 1 cienkie, 1 do spania, bluzka do spania (w sumie też bym się bez niej obyła), buty trekkingowe (podejściówki w naszym przypadku by się sprawdziły, bo nie było śniegu) i sportowe (kilka pierwszych dni w nich szłam, ale dalej lepiej mieć sprawdzone mocniejsze buty), klapki, czapka, rękawiczki (grube i cienkie), buffka, czapeczka i okulary przeciwsłoneczne.

Letnie ubrania praliśmy przez pierwsze kilka dni. Wysychały przy piecu lub na plecaku.

Przepierki. Po wykręceniu w ręcznik i przesuszeniu przy piecu, dosuszamy na plecakach. Nie tylko my tak chodziliśmy 😄.

Kosmetyki: 3 papiery toaletowe (można kupić w schroniskach, bo w toaletach nie ma), mokre chusteczki (wyżej nie ma prysznica), 2 małe żele pod prysznic, 1 mały szampon, 1 mały balsam, małe mydło (używane do przepierek)-  wszystko z hoteli zabrane, szczoteczka do zębów, pasta, krem do twarzy, krem UV (!) i szminka ochronna, produkty damskie (podpaski można kupić w schroniskach tych niżej położonych, o tamponach zapomnijcie).

Apteczka: Zaraz po przyjeździe kupiliśmy w aptece tabletki przeciwko chorobie wysokościowej oraz do uzdatniania wody. Oprócz tego mieliśmy sporo plastrów, tabletki na ból gardła, aspirynę, alergię i przeciwbólowe (na receptę na bóle stawów i zwykły panadol), przeciwbiegunkowe (nie były potrzebne), elektrolity (dodawaliśmy do oczyszczonej wody, aby zabić chemiczny smak) i magnez (skurcze łydek po pierwszych dwóch dniach dały się nam we znaki).

Inne: butelki na wodę - aby nie produkować plastiku i nie płacić za wodę. W każdym schronisku i wiosce możecie uzupełnić zapas (mając tabletki lub filtr), nie musicie nieść kilku litrów stale ze sobą. Powerbank (wyżej płaci się za ładowanie telefonu), telefony i ładowarki (wtyczki są nasze), dokumenty (paszport, żółta książeczka szczepień, ubezpieczenie - idziecie w góry, potrzebujecie wysokogórskiego), śpiwory (mieliśmy lekkie, używaliśmy dodatkowo kocy dostarczonych przez schronisko), ręczniki szybkoschnące, książkę do czytania, przekąski (na szlaku można kupić czekoladę i batony, ale są dużo droższe). Mój partner miał jeszcze techniczne rzeczy: czołówki, scyzoryk, linkę (przydała się do suszenia prania na tarasie), taśmę srebrną, zestaw naprawczy.

Schroniska są podstawowe. Pościel nie jest prana za każdym razem. Czasami dają ręczniki. Łazienki często są poza budynkiem. Na luksusy nie ma co liczyć. Zmarzniecie. 

O naszej trasie napisałam Wam trzy posty, więc nie będę się powtarzać. Pozwolenie możecie załatwić w kilku miejscach, myśmy zrobili to od razu po przylocie w Kathmandu (uwaga na święta i przerwy obiadowe). 

Jedzenie:

Nam smakowało. Ceny ustalane są odgórnie. Im wyżej tym drożej. Polecam kuchnię lokalną, bo spaghetti i pizze odbiegają od europejskich standardów. Powyżej Bamboo nie dostaniecie mięsa (jedynie tuńczyk z puszki). Zaczyna się tam teren uznawany za sakralny i nie spożywa się zwierząt (ani nie pali ognia, dlatego jest zimno). Porcje są duże, na obiad wystarczał nam jeden talerz smażonego ryżu na dwie osoby.
Po takim trekkingu w Pokharze udaliśmy się na pizzę. Mieliśmy dosyć ryżu :). Ale trzeba przyznać, że ciecierzyca, fasola i ryż dobrze napełniają żołądek, chociaż powodują inny dyskomfort na szlaku.

Finanse: Na szlaku wydawaliśmy średnio 26 dolarów od osoby na dobę (ale to zależy, od tego co chcecie jeść). Trzeba mieć lokalną walutę. Niżej można jeszcze płacić kartą lub przelewem, wyżej akceptowane są tylko Rupie. Bankomatów nie ma. Lepiej oczywiście mieć wymienione z zapasem. Jak Wam coś zostanie, to kupicie pamiątki w Kathmandu i Pokharze, możecie też wymienić z powrotem (ze stratą) na lotnisku wylotowym. Jest zakaz wywozu Rupii poza Nepal, zresztą nie widziałam kantoru w Warszawie, który be je skupował.
Małą kwotę możecie wymienić na lotnisku, resztę w mieście. Różnica w kursie jest bardzo niewielka, ale w kantorach można się targować przy większych sumach. Do wymiany potrzebny jest paszport. Uwaga na dolary! Muszą być nowe, niepodarte, niewypłowiałe - takich nie przyjmują.
Ogólnie wydaliśmy 4600 zł na bilety i jakieś 600 dolarów na pobyt. Plus prezenty dla siebie i rodziny. Kupiliśmy (nie ukrywam) sporo sportowej odzieży. Nepal jest tani, jeżeli będziecie jeść "street food", które nam bardzo smakowało, spać w schroniskach i korzystać ze zbiorowego transportu. Drogi jest alkohol, europejskie produkty (słodycze, kawa) i przelot wewnątrz kraju (chociaż to i tak tylko 100 dolarów, a oszczędza Wam pół dnia).

Zakupy: Przed wylotem koniecznie sprawdźcie swoje buty. W górach musicie mieć wypróbowane obuwie, co do reszty....

Na Thamelu w Kathmandu (ale też i w Pokharze) kupicie wszystko, co jest potrzebne do trekkingu. Powiecie sprzedawcy gdzie idziecie i on Wam doradzi. Ceny są bardzo przystępne (jest kilka firmowych sklepów, ale tam jest drożej niż w Polsce). Pamiętajcie, żeby się targować. Kurtka puchowa kosztuje 5500 Rupii, ale przy zakupie dwóch (lub kurtki i polara) zapłacicie już tylko 4000.
Oprócz odzieży sportowej warto przygotować się na zakup kaszmirowych szali i swetrów, paszminy, czy miodu. Lokalny alkohol to bimber z prosa (niedobry), a wina nepalskiego nie piliśmy. Słodycze mają niedobre (chyba, że takie kupione na straganie hinduskie). Kupiliśmy jeszcze mango.

Podsumowując:

Plusy: Przygoda życia, widoki, jedzenie, ludzie, typowa Azja (co nie każdemu się spodoba, ale ja akurat lubię takie klimaty). I udowodniłam sobie, że dam radę.

Minusy: Trudność fizyczna szlaku (te schody to nie przelewki), nadal bolą mnie kolana. Schroniska  - wiedziałam, że będzie zimno, ale jednak w pewnym wieku ma się wymagania (i jeszcze hałas - ściany są bardzo cienkie). Pomimo tego, że na końcu mieliśmy dwa dni zapasu, nie zdecydowaliśmy się spędzić go na szlaku. Początkowo mieliśmy taki zamiar, ale po dziewięciu dniach chcieliśmy zaznać trochę luksusów.
Śmieci - Nepalczycy: turyści i tragarze rzucają papierki gdzie popadnie, zwracaliśmy im uwagę. Transport - drogi są beznadziejne. W Kathmandu ruch uliczny i smog może powalić. 

Czy polecam? Tak. Ale przygotujcie się fizycznie na chodzenie po schodach. 😉

niedziela, 26 listopada 2023

Annapurna Base Camp Trek cz.III

Pierwszy wpis.

Drugi wpis

 Ostatnią część trekkingu, czyli dzień siódmy rozpoczęliśmy wcześnie rano wychodząc o 4 na wschód słońca. W listopadzie słońce wschodzi ok 6:20. Droga zajmuje ok 2 godzin.

Na temat dzień potrzebne są czołówki, przyda się termos i ciepłe ubranie (najlepiej mieć ze sobą mały plecak i rozbierać się i ubierać w miarę potrzeb). Dodatkowo myśmy zaopatrzyli się w tabletki przeciwko chorobie wysokościowej, które trzeba wziąć wieczorem przed.

Annapurna Base Camp zdobyty. Zaraz po tym zdjęciu ubierałam się w kolejne warstwy. Dopóki się idzie jest ciepło, ale jak czeka się na wschód słońca to momentalnie się marznie.
Niestety mieliśmy pecha i niebo było zachmurzone. 

Inną wersją końcówki trekkingu jest spanie w ABC (Annapurna Base Camp, MBC - Machapuchra Base Camp). Jest tam ekstremalnie zimno 🥶.

Po zdobyciu Base Campu schodzi się na dół. Drogi są różne. Myśmy wpierw wrócili po nasze rzeczy i na śniadanie do MBC. Następnie powrót do Dovan.
Po odpoczynku w Tip Top Hotel (polecam) udaliśmy się dnia ósmego do Upper Sinuwa. Można pójść dalej i skończyć wyprawę tego dnia. Ponieważ mieliśmy zapas dni, to zostaliśmy na odpoczynek. To ile idziecie, to zależy tylko od Was. Przy schodzeniu nie ma to większego znaczenia. Przy wchodzeniu trzeba uważać na wysokości.

Widok z tarasu z Upper Sinuwa, czyli odpoczynek i pożegnanie Annapurny.

Dzień dziewiąty to krótka droga do Jhinu (gorące źródła sobie darowaliśmy) i jeepem do Pokhary. 
Powrót można zorganizować na kilka sposobów. Przejść - ale nam się już nie chciało iść kolejnych dwóch dni. Zaczekać na autobus - 600 Rupii, ale rzadko kursuje, a jak myśmy byli na przystanku, to został odwołany. Jeep - 7000 Rupii, zabiera 7 osób. Przy dobrych negocjacjach kierowca odstawi was przy jeziorze. Podróż zajmuje 2,5 godziny. Droga początkowo jest przerażająca 😱.

Bardzo długi wiszący most. Na jego końcu złapaliśmy jeepa do Pokhary.

I tak zakończyła się nasza wędrówka.
Teraz kilka dni odpoczynku w Pokharze i Kathmandu. O tym w kolejnych wpisach.

środa, 22 listopada 2023

Annapurna Base Camp Trek cz. II

 Pierwszy etap znajdziecie tutaj.

Dzień czwarty zaczęliśmy od śniadania, które warto zamówić sobie poprzedniego dnia, bo inaczej się czeka 😉. 

Zauważyliśmy też, że po 12 zaczyna się chmurzyć. Lepiej wyjść wcześniej, szczególnie jeśli zależy Wam na ładnych zdjęciach.

Takie światło tylko rano.
Jeśli macie w domu zbędne długopisy, to weźcie kilka ze sobą. Dzieciaczki w mijanych wioskach bardzo będą wdzięczne. 

Takie miejsca do odpoczynku znajdują się co kilkadziesiąt minut marszu. Stawiane są one dla tragarzy, aby mogli odpocząć. Nam się też świetnie sprawdziły.

Mosty i mosteczki.
Skończyliśmy w Chhomrong. Można jeszcze pociągnąć do Sinuwa, ale w Lower Sinuwa podobno nie było miejsca (info od lokalnego przewodnika), a do Upper nie mieliśmy siły dotrzeć.
W hostelu za pokój zapłaciliśmy 400, prysznic 100, WiFi 200. Im wyżej tym więcej serwisów jest płatnych. Można się targować, są skłonni zejść z ceny, jak nie mają kompletu i u nich spożywa się wszystkie posiłki.
I jeszcze 5500 zapłaciliśmy za masaże. Najlepiej wydane pieniądze w życiu. 😄

Dzień piąty. Mieliśmy nadzieję, że w końcu się skończą schody. Niestety, nadal było w górę i w dół po stopniach.
Gurung bread z serem. Bardzo podobny do tybetańskiego, który jedliśmy na słodko kilka miasteczek niżej. Ser z mleka jaka. Ciekawy. Trochę jak wędzony.

W kilku miejscach na szlaku znaleźliśmy German Bakery. Mają ekspres do kawy i ciasta zbliżone do europejskich. Tutaj akurat pyszny "chocolate danish" wyjęty prosto z pieca. Z ciastem francuskim nie miał on styku, ale i tak był wyborny. Co ciekawe, na szlaku jest coraz więcej miejsc, gdzie można wypić dobrą kawę. Lokalni mieszkańcy piją ciepłą wodę lub herbatę z imbirem i cytryną.

 Przez to, że są stopnie (często wysokie) nie bardzo jest gdzie się rozpędzić. Nie dotyczy to tragarzy, którzy potrafią w klapkach zbiegać z bagażem balansującym na plecach (przymocowany jest pasem, który trzymają na głowie) i zwierząt. Kilka razy uskakiwaliśmy przed jakami i końmi. Po prawie 7 godzinach wędrówki (z przerwami na odpoczynek, obiad i moczenie nóg w górskich rzekach) dotarliśmy do Dovan.
Jeszcze zastanawialiśmy się, czy nie iść do Upper Dovan, ale baliśmy się, że nie będzie tam miejsc do spania i będziemy musieli wrócić. Inna opcja to pociągnąć do Himalaja - kolejnej wioski.
Nocowaliśmy w ostatnim schronisku, gdzie udało nam się wytargować prysznic za darmo (normalnie płatny 250 Rupii), dodatkowo jadalnia była ogrzewana.

Dzień szósty. Z Dovan wyszliśmy bardzo wcześnie, bo po drodze mijaliśmy teren zagrożony lawinami. W listopadzie nie ma dużego niebezpieczeństwa, ale wiosną w tej okolicy trzeba bardzo uważać.

Po drodze zobaczyliśmy piękne wodospady i świątynie.

Jesień w Himalajach jest piękna.

Na ten dzień mieliśmy zaplanowany nocleg w Duerali (Są dwie wioski o tej samej nazwie, co jest bardzo mylące.), ale byliśmy tam jeszcze bardzo wcześnie. W schroniskach nie ma wiele rozrywek, nie ma sensu być tam za wcześnie.
Postanowiliśmy kontynuować do MBC.

Pogoda się zepsuła i zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. W słońcu jest przyjemnie, ale jak tylko zajdzie, to robi się chłodno. Spaliśmy w pierwszym schronisku, bo dalej nie mieliśmy siły iść. Wszystkie one są zimnymi schroniskami, bez ogrzewania.

Ciąg dalszy w niedzielę.


niedziela, 19 listopada 2023

Annapurna Base Camp Trek cz.I

 Ponieważ z Nepalu sporo będzie postów, to do wyczerpania tematu będą się one ukazywać dwa razy w tygodniu. 😄 Dziś pierwszy wpis. 

Z Kathmandu wzięliśmy autobus do Pokhary. Powiedziano nam, że będzie jechał osiem godzin. Jechał dziesięć, ale to zgadzało się z opiniami znalezionymi w Internecie.  Droga jest okropna, wieczne naprawy, mijanie się na zapałkę, postoje (można coś zjeść). Koszt ok 12 $ - zależy od standardu, niestety u nas bilety na VIP (sofy) były wyprzedane. Przy takiej drodze wygodny fotel jest ważny.

Z dworca autobusowego wzięliśmy taksówkę do hostelu położonego nad jeziorem 600 Rupii, ale kierowca wpierw chciał 1200. W Nepalu wszędzie trzeba się targować (oprócz jedzenia na szlaku, bo tam ceny ustalane są odgórnie). Hostel zarezerowałam przez Booking. 

W Pokharze spaliśmy w hostelu Eagle Zone z widokiem na jezioro (za widok się dopłaca). Koszt 16 $ ze śniadaniem (kiepskim).

Po krótkiej nocy - chwilę po godzinie 8 rano ruszyliśmy taksówką (3000 Rupii) do Nayapul. Tam zaczęliśmy trekking, ale lepiej podjechać do pierwszego check postu w Birethanti.

ACAP - czyli pozwolenie na wędrówkę po regionie Annapurny załatwiliśmy w Kathmandu. Kosztowało 3000 Rupii i wymaga 2 zdjęć. Nie potrzeba Tims i przewodnika (wiem, że przepisy mówią inaczej, ale jest to martwe prawo).

Z Birethanti ruszyliśmy w lewo do Ulleri. Pierwszy dzień jest ciężki - 12 km głównie po schodach. I wiem, że 12 km to nie jest dużo (o tym jeszcze niżej), ale po tych stopniach to idzie się z prędkością ok 2km/h.

O pakowaniu napiszę osobno, ale jeżeli nie bierzecie tragarza, to weźcie mało. Konieczne są kijki trekkingowe! 

W Ulleri spaliśmy w Prastuti Guest House. Był internet, prysznic (ale woda raczej chłodna), czyste pokoje i dobre jedzenie. Z dużych plusów, jeśli zjecie tutaj dwa posiłki, to nocleg jest bezpłatny.

Pierożki MoMo. Daal czyli ryż z dodatkami ma tą zaletę, że dają darmową dokładkę. Dla nas porcja i tak była za dużo. Piliśmy herbatę z imbirem i miodem (dobrze wpływa na chorobę wysokościową i rozgrzewa). Piwo jest, ale im wyżej tym droższe. 
Po noclegu i śniadaniu ruszyliśmy dalej. Drugiego dnia mieliśmy do przejścia 8km. Znowu były schody, ale zdecydowanie było ich mniej i więcej było płaskiego.
Teraz napiszę coś o tych kilometrach. To są odległości w linii prostej. Jak patrzycie na mapę albo googlujecie, to widzicie 8km. Po przejściu zegarek mierzący faktyczne odległości pokazuje 17km.

Takie ładne wioski po drodze mijaliśmy.

I że ja nie wejdę do wody? Szlak wiedzie przez mostki i kładki. A woda lodowata.


Drugiego dnia musieliśmy dojść do Gore Pani. Tutaj zapłaciliśmy 500 Rupii za nocleg.
Trzeci dzień rozpoczęliśmy od spaceru (schody znowu) na Poon Hill na wschód słońca. Musieliśmy wyruszyć o 5 rano. Potrzebne są czołówki, ciepłe ubranie (głównie jak się stoi i czeka) oraz 150 Rupii od osoby na bilet wstępu. Na górze można kupić gorące napoje, więc warto mieć więcej gotówki.
Warto się wspinać (jakąś godzinę to zajmuje) i warto poczekać. 
Po pięknym wschodzie wróciliśmy na śniadanie do naszego hostelu. I szybko w drogę. Musieliśmy dojść do Tada Pani. Jak wygląda droga? Znowu schody. To nie jest trekking dla osób mających problemy z kolanami.

Tu już było chłodniej. Dwa kijki i opaska pomaga przy schodzeniu w dół.
W Tada Pani wiele osób zaczyna trekking. Mogą być problemy z noclegiem, miejsc jest wiele, ale z jednego zostaliśmy odesłani z kwitkiem. Właściciele się znają, więc dzwonią do siebie i pytają o wolne miejsca. Nas skierowaniem do Hotel Magnificent. 😄 Z plusów: było wyjątkowo ciepło w pokoju, bo piec na dole rozprowadzał ciepło po piętrze, woda pod prysznicem była gorąca (ale łazienka znajduje się na zewnątrz) i znowu dostaliśmy pokój gratis za zakup posiłków na miejscu.
WiFi we wszystkich dotychczasowych hotelach działało bez zarzutu, a dwa pierwsze miały nawet kontakty w pokojach. 

Ciąg dalszy już w środę.