sobota, 29 lutego 2020

Peru - kraj 88 i Boliwia - kraj 89

W końcu, po 15 latach podniebnej pracy, udało mi się zawitać do Ameryki Południowej. Lądowaliśmy w Limie, następnie była Arequipa, gdzie odwiedziliśmy przepiękny klasztor. Reszta tego miasta też zasługuje na uwagę.
Z Arequipy busem udaliśmy się do Cabanaconde, gdzie zaczęliśmy nasz trekking w Kanionie Colca.

Hostel Pachamama, którego nie mogę się nachwalić.
Kanion Colca to trzeci pod względem głębokości kanion na świecie. Trekking jest ciężki, ale cieszę się, że to zrobiłam. Drugiego dnia w kanionie widzieliśmy kondory. Pierwszego dnia na Cruz del Condor się nie zjawiły.
Po trzech intensywnych dniach udaliśmy się autobusem przez miasteczko Chivay i Park Narodowy do Puno nad jeziorem Titicaca. Puno jest brzydkie, chyba że traficie na obchody święta maryjnego w lutym, które podobno są niesamowite. Z Puno kolejnym autobusem dostaliśmy się do Copacabany (tej w Boliwii).

Koniecznie wdrapcie się na lokalną golgotę i zjedzcie nad jeziorem świeżo smażonego pstrąga.
Z Copacabana autobusem i promem dostaliśmy się do La Paz - brzydkiej stolicy Boliwii. Kolejkami nie udało się nam pojeździć, bo byliśmy zbyt chorzy na to. Reszta miasta nie jest warta wzmianki, jeżeli nie macie czasu, to możecie z czystym sumieniem sobie je darować.

Ulica z rękodziełem w La Paz.
Sucre - to białe kolonialne miasto, dużo przyjemniejsze od stolicy.
Kolejnym autobusem przez Potosi (którego nie zwiedzaliśmy, bo w kopalniach pracują dzieci) przemieściliśmy się do Uyuni. To brzydkie miasto, z którego wyruszają wszystkie wycieczki na słone jezioro i do parku narodowego.

Efekt lustra otrzymuje się, gdy na jeziorze jest woda. Mieliśmy szczęście.
Koniecznie wybierzcie się na dłuższą wersję wycieczki. Park Narodowy na południu Boliwii to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie udało nam się odwiedzić.
Po wytrzepaniu soli z butów (i spraniu ze spodni) przelecieliśmy przez La Paz do Cusco. Następne dwa dni to droga i zwiedzanie Machu Picchu. Ponieważ został nam jeszcze jeden zapasowy dzień, to po odpoczynku w pięciogwiazdkowym hotelu (program lojalnościowy Marriott'a), wyruszyliśmy na kolejną wspinaczkę.

Rainbow Mountain i Red Valley znajduje się 3 godziny drogi od Cusco. Agencja turystyczna nie chciała nam wypożyczyć tylko samochodu. Że się niby zgubimy w dolinie, przewodnik, którego nam dali sam się zgubił 😆 i zamiast 6 km zrobiliśmy ponad 10 km w strugach deszczu.
Wszystkie wycieczki do Rainbow Mountain wyruszają bardzo wcześnie rano (4:30, koszt ok 60 Soli). Jeżeli chcecie jechać później i dodatkowo przejść przez dolinę, to musicie wykupić opcję "private tour" (koszt 350 Soli za samochód). Wysokość na szczycie to ponad 5000 m n.p.m. Nie jest to ciężki spacer, ale brak tlenu robi swoje. Dla zmęczonych istnieje możliwość wynajęcia koni.
Naszą podróż skończyliśmy ponownie w Limie, do której przylecieliśmy z Cusco.

Zostawcie sobie trochę czasu na samo Cusco - stara część miasta jest bardzo ładna, chyba najładniejsze miasto przez nas odwiedzone. Lima natomiast ma ładną część nadmorską - Miraflores, ale jest to nowa dzielnica.

Wiele zobaczyliśmy, ale wiele nam jeszcze zostało. Mieliśmy tylko 3 tygodnie i wydaje mi się, że wykorzystaliśmy je w pełni. Niewątpliwie problemem są odległości. Z jednego miejsca w drugie jechaliśmy nawet 12 godzin, żeby zaoszczędzić na czasie najdłuższe odcinki zdecydowaliśmy się pokonać samolotem.
Mam nadzieję, że będę jeszcze miała okazję zajrzeć do Ameryki Południowej.

wtorek, 25 lutego 2020

Machu Picchu

Bilety na Machu Picchu trzeba kupić online lub w Cusco. Jeżeli chcecie wspinać się na którąś z gór, to Wayna- ta bardziej oblegana i trudniejsza, ale niższa - wymaga dużo wcześniejszej rezerwacji. Sam bilet do Machu i Montana można poza sezonem kupić na tydzień przed. Koszt to 80 dolarów, kupuje się go na konkretne godziny i w podanym czasie trzeba się wyrobić.
Na szczycie góry. Wybraliśmy Montanę, bo na drugą górę nie było już miejsca. 

Duże bagaże zostawiliśmy w Cusco w hotelu w przechowalni. Z małymi plecakami ruszyliśmy busem. Cena 60 Soli w dwie strony (ale oczywiście trzeba się targować). Busik zatrzymuje się dwa razy - na śniadanie i obiad.
Można w agencji wykupić też całą wycieczkę z noclegiem i przewodnikiem, ale taniej wychodzi własna rezerwacja i tylko dołączenie się do transportu. O firmie, którą wybraliśmy pisałam już wcześniej.
Droga do Hidroelectrica jest kręta i wyboista. Jeżeli ktoś cierpi na chorobę lokomocyjną, to może ciężka to znosić.
Dla bogatszych kursuje pociąg. Bilet kosztuje ok 160 dolarów.

Pociągi kursują, a turyści idą obok. 

Z Hidroelectrica do Aguas Caliente idzie się wzdłuż torów 2,5h. To bardzo przyjemny spacer, ale trzeba mieć dobre buty, bo idzie się po kamieniach. Po drodze można kupić jedzenie i picie.

Trasa jest bardzo przyjemna. Każdy może ją pokonać. Idzie się po płaskim.

Nocleg w Aguas Caliente można znaleźć w  bardzo różnych cenach. Całe miasteczko to noclegi i restauracje.
Zaraz po przyjściu do miasteczka warto kupić bilety na autobus do Machu Picchu. Przynajmniej ten w górę. Koszt 14 dolarów, trzeba mieć ze sobą wydrukowany bilet wstępu i paszport.

Pierwszy autobus w górę rusza o 5:30. O 4:40 byliśmy w pierwszej dziesiątce w kolejce. Nie można zabrać ze sobą kijków z ostrymi końcami, parasoli, dużych bagaży, plastikowych torebek i jedzenia (przekąski trzeba schować).
Przechowalnia bagażu jest przy przystanku i druga przy wejściu do Machu Picchu.
Jedyne toalety znajdują się przed wejściem.

Weszliśmy  na teren miasta o 6 rano. Było całe zamglone. Na górę zaczęliśmy się wspinać o 7 rano jako pierwsi.
Na Montanę weszłam 1,2h. Średni czas w górę jest 2 godz. Mój partner wszedł w 45min. Ogólnie nie polecam. Strome schody, wąsko, po drodze się rozpadało.
Jeżeli wchodzicie, koniecznie weźcie wodę, przekąskę i koszulkę na zmianę. I nastawcie się na czekanie na ładną pogodę oraz szybki bieg w dół.

Przez godzinę nic nie było widać.

W końcu coś widać. Czekanie na szczycie zajęło nam tyle czasu, że na zwiedzanie ruin zostało nam 45min. Tego samego dnia wracaliśmy do Cusco.
Jeżeli możecie, zostańcie na drugą noc w Aguas Caliente. Da Wam to trochę oddechu i więcej czasu na zwiedzanie. Teoretycznie bilety są ważne przez 6 godzin (jeżeli wchodzi się na którąś z gór), ale nikt ich nie sprawdzał na terenie Machu Picchu. Na terenie zabytku obowiązuje ruch w jedym kierunku. Nie trzeba brać przewodnika.

Najlepsze zdjęcia wychodzą z okolic Chatki Ogrodnika.
Machu Picchu jest niesamowite i bardzo się cieszę, że udało mi się je zobaczyć na własne oczy.

wtorek, 18 lutego 2020

Peru i Boliwia praktycznie

Największym kosztem podczas tego wyjazdu były bilety lotnicze. Lecieliśmy przez Berlin i Paryż do Limy. Wracaliśmy przez Amsterdam i Berlin do Warszawy. Loty przez Berlin wychodziły taniej, niż loty z Warszawy.

Plan podróży? Berlin - nocleg, Paryż, Lima - nocleg. Lot do Arequipy.
W Limie należy się liczyć z długimi kolejkami na przejściu granicznym.
Rozważaliśmy również lot do Boliwii lub wylot z Boliwii, ale były to droższe bilety.
Wizy i szczepienia nie są potrzebne, trzeba mieć tylko ważny paszport na min 6 miesięcy i miejsce na pieczątki. (Jeżeli zbieracie pieczątki, to na Machu Picchu i na Rainbow Mountain można otrzymać takie okolicznościowe za drobną opłatą.)
Najtaniej wychodzi podróżowanie z bagażem podręcznym. W swój plecak spakowałam sporo starych ubrań, które stopniowo wyrzucałam (w ich miejsce wpakowaliśmy pamiątki). Inne rzeczy praliśmy w zlewie i suszyliśmy przez noc.
Na pewno trzeba mieć dobre buty, kostium kąpielowy, klapki, coś na deszcz i na zimną pogodę oraz na upał. Z innych rzeczy leki, plastry, kosmetyki w małych butelkach oraz papier toaletowy (bo nawet w płatnych toaletach nie zawsze on jest). Planując trekking, konieczna jest ochrona od słońca, nawet przy pochmurnym niebie i małe plecaki, aby te duże zostawić w przechowalni.
Warto zainwestować w urządzenie ze światłem UV do uzdatniania wody.

Kostium, klapki i ręcznik. W Peru jest wiele bezpańskich psów, ale są one nad wyraz przyjazne.
Jeżeli zdecydujecie się na rozpoczęcie zwiedzania od Boliwii, to lepiej unikać lotów do La Paz. Stolica Boliwii leży na bardzo dużej wysokości, trzeba się do niej zbliżać stopniowo. Również wybierając się do Machu Picchu lub na Pustynię Solną możecie odczuwać skutki choroby wysokościowej. Najlepszym sposobem będzie stopniowa aklimatyzacja, przestrzeganie lekkostrawnej diety, unikanie wysiłku i ciepłe ubranie (konieczne nakrycie głowy). Na miejscu można kupić liście koki, herbatę i cukierki z jej wyciągiem. Smak mają specyficzny, ale mi posmakowały. Pomagają trochę, jeżeli żuje się je cały czas ale najlepiej sprawdzają cię tabletki na "sorochi". Można je kupić bez recepty w każdej lokalnej aptece. Bierze się co 8 godzin jedną, aż do ustania skutków. Branie aspiryny cardio w moim przypadku się nie sprawdziło, jednak każdy przechodzi chorobę wysokościową inaczej. Nasz przewodnik miał w plecaku spirytus z ziołami i polewał nim ręce turystów  - po czym należało się nim mocno trzykrotnie zaciągnąć.

Rainbow Mountain i Red Valley to ponad 5 000 m n.p.m.
Obydwa kraje należą do bezpiecznych, trzeba jednak uważać na osoby próbujące oszukać turystów (taksówkarzy i agencje) oraz drobnych złodziei. Szczególnie w zatłoczonych miejscach i w środkach transportu publicznego.
Nie znamy hiszpańskiego. Ja sobie radziłam przekładając francuski na hiszpańską wymowę (sprawdza się całkiem dobrze). Dodatkowo mieliśmy słowniki i tłumacze offline w telefonach. 
Przed wyjazdem zaczęliśmy brać probiotyki, ale niestety nie uchroniły nas one od jednego zatrucia pokarmowego.

Przepyszne mango i nowe owoce zakupione na lokalnym targu. Jedzenie jest tanie, jeżeli je się na ulicy, ale mało ciekawe. Z lokalnych potraw polubiliśmy mięso alpaki. Tradycyjne pieczone świnki morskie nam nie zasmakowały. Śniadania to głównie słodkie placki lub bułki z dżemem.
Na bazarach można zakupić wszelkiego rodzaje pamiątki wykonane z alpaki (lub te tańsze z domieszką). Jak na każdym targu, należy się targować. Kupiliśmy swetry, skarpetki, rękawiczki i czapki z aplikacjami z lamą.
Spaliśmy w hostelach rezerwowanych przez booking.com. Przed wybraniem noclegu przeczytajcie opinie, czy są one pozytywne. Dwa razy rezerwowaliśmy na szybko miejsca i trafiliśmy kiepsko. Do kolejnego noclegu postanowiliśmy dopłacić 10 $ więcej, aby w końcu porządnie się wykąpać. W Ameryce Południowej normalne jest, że w hotelach nie ma ogrzewania, a gorąca woda pod prysznicem jest (lub nie) w określonych godzinach.
W wielu miejscach nie można jeszcze płacić kartą, w innych doliczane jest nawet 15% prowizji! Często przyjmowane są natomiast dolary. Z wymianą euro mieliśmy spory problem, większość kantorów ich nie przyjmuje. Kurs wymiany różnił się w poszczególnych miejscach. Banknoty muszą być w dobrym stanie, nawet lekko uszkodzone nie są już przyjmowane.
Z bankomatów pieniędzy nie wybieraliśmy, bo tam gdzie próbowaliśmy, maszyna uprzedziła nas o dodatkowych opłatach, ale nie podała ich wysokości. 

Ameryka Południowa pełna jest pięknych miejsc.
Koniecznie napiszcie, jeżeli macie jakieś pytania!

czwartek, 13 lutego 2020

Salar de Uyuni

Solnisko w Boliwii niedaleko miasta Uyuni - to must see! W miasteczku jest kilkanaście agencji organizujących wyjazdy na słone jezioro i do parku narodowego. Warto wybrać się na taką 3 dniową. Jest to męczące, ale nie pożałujecie.

Pierwszy przystanek - cmenatrzysko pociągów, gdzie przewodnik opowiada historię kraju. Ciężko zrobić zdjęcie, bo wszystkie wycieczki wyruszają o 10:30.
W agencjach możecie się targować. Nam udało się obniżyć cenę o 200 Boliwianów.  Dodatkowo musicie ze sobą zabrać lokalną gotówkę na wjazd do parku narodowego, gejzery i toalety. Wyjdzie Wam jakieś 700 złotych. Taniej, jeżeli znacie hiszpański i nie potrzebujecie angielskojęzycznego przewodnika.

Wyjazd odbywa się samochodem 4x4. Nie wiem, czy można wynająć gdzieś samemu samochód. Całość to duże przedsięwzięcie logistyczne. Macie zapewnione spanie i jedzenie. Jedynie trzeba mieć ze sobą ubrania (ciepłe i letnie), przekąski, wodę, papier toaletowy i ochronę od słońca. W zimie trzeba również zabrać lub wynająć śpiwór. Resztę bagażu oddaje się na przechowanie w biurze lub hotelu.
Wybraliśmy agencję Salt Desert Adventures . Miała dobre opinie i dobre samochody. Przewodnik i kierowca byli kompetentni, ale ponieważ jechaliśmy dwoma samochodami, to wszystko się trochę rozciągnęło. Tym bardziej, że przewodnik chciał nakręcić filmiki i zrobić zdjęcia całej grupy. Wersja dla bogatych - private tours, to wtedy wy decydujecie co i kiedy.
Na koniec należy dać napiwek kierowcy.

Na jeziorze solnym nie ma zachowanej perspektywy.
Na części największego na świecie jeziora znajduje się woda, co tworzy efekt lustra. Na tę część wyprawy warto zabrać klapki. Można też wynająć gdzieś w mieście kalosze - wskazane w zimie. 
Po tym niezwykłym miejscu udaliśmy się na odpoczynek w solnym hostelu. Pokoje mają łazienki (niektóre agancje organizują nocleg w takich ze wspólnymi prysznicami - dodatkowo płatnymi). Ręcznik trzeba mieć swój lub wynająć na miejscu za 10 Boliwianów. Wieczorem, jak to często w Boliwii, nie było ciepłej wody.

Drugiego dnia ogląda się laguny, flamingi i niezwykłe formacje skalne.
Po śniadaniu wycieczka wyrusza na południe do parku narodowego. Jest wiele niesamowitych widoków, aż trudno jest mi teraz zdecydować, które zdjęcia wstawić.
Po wieczór dojeżdża się do gejzerów, a hotel jest przy gorących źródłach. Tym razem pokoje i toalety są dzielone (myśmy mieli szczęście i dostali dwójkę, do własnej toalety można dopłacić). Prysznicy nie ma. Są gorące baseny. Ręcznik można ponownie wynająć za opłatą. Nawet jeżeli będziecie zmęczeni, musicie iść się wykąpać! Nigdy w życiu nie zobaczycie tyle gwiazd!

Na solnisku nas wygrzało, tu nas wymroziło - padał grad.
Po kolejnym noclegu czeka Was najgorszy dzień. Długi powrót do Uyuni (chyba, że kontynuujcie do Chile, to wysadzą Was na granicy). Po drodze jest jeszcze kilka miejsc do zobaczenia, a do miasta dotrzecie ok 18.

Dzikie wikunie na ogromnych przestrzeniach. 
W kolejnym poście napiszę o chorobie wysokościowej. W czasie tej wyprawy będziecie na 4800m n.p.m. i niestety wielu turystów może ją tam odczuwać.
Po powrocie myślę, że południe Boliwii to najpiękniejsze miejsce odwiedzone przez nas w czasie tej wyprawy. 

niedziela, 9 lutego 2020

Jak podróżować po Peru i Boliwii?

Wszystko zależy oczywiście od Waszego budżetu.
Ponieważ kraje te są bardzo duże najszybciej, ale też najdrożej wychodzi przemieszczanie się samolotami.
Trzykrotnie  lecieliśmy lokalnymi liniami. Ponieważ nadal chcieliśmy zaoszczędzić, to nie wykupywaliśmy bagażu.
Raz nam się nie udało i musieliśmy dokupić bagaż nadawany. Na dodatek okazało się, że strona Kiwi.com nie ma kontraktu na bagaż z LATAM. Za bagaż zapłaciliśmy dwa razy i obecnie czekamy na zwrot.

Wylatując z Uyuni musieliśmy zapłacić podatek na lotnisku - 11 Boliwianów. Po przylocie do Peru zabrano mi banany.

Spakowaliśmy się lekko.
Tańszą opcją są autobusy (turystyczne). Nocny z La Paz do Sucre (12godz) kosztował nas 150 Boliwianów. Co ciekawe, można się targować o ceny. Wystarczy powiedzieć, że u konkurencji cena jest niższa i od razu pani na dworcu nam opuściła.

Zamawiając bilety na nocne autobusy, upewnijcie się, że fotele to cama. Na zdjęciu semi - cama. Full- cama to całkowicie płaskie łóżko.
Przed wyjazdem autobusem zarówno w Peru, jak i w Boliwii należy uiścić opłatę w osobnym okienku. Jest to odpowiednio 1,50 Soli i 2,50 Boliwianów.

Co do nadawania bagażu, to czytaliśmy różne opinie. Nawet na samych dworcach przestrzegają przed złodziejami okradającymi nocne autobusy. Wartościowe rzeczy trzeba mieć przy sobie i nie wkładać na półkę nad głowami. Duże plecaki oddaje się do bagażnika.

Jeszcze taniej wychodzi podróżowanie lokalnymi autobusami. Jechaliśmy tak na przykład z Copacabany do La Paz. Koszt to 30 Boliwianów. Siedzieliśmy w szoferce, bo z tyłu już nie było miejsc. A pojazd ruszył 30min wcześniej niż planowano.

Lokalne dworce autobusowe są pełne życia. Możecie kupić przekąski na podróż (handlowcy wchodzą też do pojazdu), zostawić bagaż, skorzystać z toalety i prysznica (brudne).
Bilety kupowaliśmy bezpośrednio na dworcu lub przez recepcję hotelu. Podobno najtaniej wychodzi zakup online, ale nam nigdy nie udało się tak ich kupić. Musicie mieć je również wydrukowane. Możecie natomiast sprawdzić godziny odjazdu w Internecie.
Na każdym dworcu autobusowym jest informacja, jeżeli znacie swoją firmę, to możecie spytać o jej okienko. Jeżeli nie macie wybranego przewoźnika, to wystarczy zgłosić się do nawoływaczy - którzy się tam kręcą.

Oczywiście podróże autobusami dostarczają więcej wrażeń, niż te samolotowe. Z okna można podziwiać widoki, a wybierając nocne przejazdy oszczędzacie na noclegu. Dodatkowo kierowca może zabrać dodatkowych pasażerów i położyć ich w przejściu na podłodze, albo oszczędzać na klimatyzacji. Tutaj nie wiadomo, czego się spodziewać.
Trzeba tylko zdawać sobie sprawę, że czas może być umowny i po długim przejeździe możecie być zmęczeni.

Dworce nie grzeszą urodą.
Do Machu Picchu wybraliśmy się z agencją turystyczną. Można wykupić pakiet lub dam transport. Myśmy zdecydowali się na to drugie. Niestety Sakura i pośrednik K'Antaty Expedition okazały się złym wyborem. Sprawdźcie w internecie opinie przed zakupem biletu.

Jeżeli wybieracie się gdzieś taksówką, to zapytajcie wpierw o cenę kursu. Lepiej mieć też drobne pieniądze. Tylko raz taksówkarz próbował nas oszukać i zamiast wziąć umówionego 10, żądał 10 od osoby. Nie dostał.
Z drugiej strony, okazało się, że to normalna praktyka w Uyuni. Tam tak jest liczony kurs!

Jak wszędzie, miejscowi próbują dorobić się na naiwnych turystach. Mam wrażenie, że bardziej naciągają w Peru niż w Boliwii, ale też w Peru spędziliśmy więcej czasu.

wtorek, 4 lutego 2020

Kanion Colca

Nie należę do osób, które wędrują po górach. Można powiedzieć, że się porwałam trochę z motyką na słońce.

Widok na kanion zapiera dech w piersiach.

Wjazd do kanionu kosztuje 70 soli. Najlepiej zacząć w Cabanaconde i zostawić najcięższy bagaż w hostelu.

Bardzo przyjazny hostel z pomocną obsługą i świetną kuchnią. Jedyny minus - w pokojach było zimno.
Zejście w dół. Stromo i kamienie uciekają spod nóg.

Pierwszego dnia schodziliśmy ponad 5 godzin do Llahuar. Widoki piękne, ale cały czas idzie się w dół, kamienie uciekają spod nóg, a słońce wali w plecy. Wyruszajcie wcześnie!

Po drodze nie ma gdzie kupić wody, ani jedzenia. Musicie wszystko nieść ze sobą. Warto też zaopatrzyć się w bambusowe kije. Można je kupić na głównym placu miasta za 3 sole. Uważajcie na słońce, nas poparzyło.

Spaliśmy w Llahuar Lodge. Na miejscu możecie też zjeść i wykąpać się w gorących źródłach. Mieliśmy pokój z łazienką, ale istnieje też wersja budżetowa ze wspólną. Mydło, papier toaletowy mieliśmy własne. Na miejscu dostaliśmy ręczniki.
Co dziwne, nikt nie mówił tam po angielsku. Płatność tylko gotówką, ale jest Wifi. Prąd włączają po 18.

Domki są wygodne, ale jest to schronisko. Na najniższym poziomie szumi rzeka i są baseny z gorącą wodą. Zabierzcie kostiumy!

Drugi dzień to droga wpierw w górę, a później w dół. W górę na punkt widokowy, żeby wejść na szlak straciliśmy godzinę. Do Llahuar szlak jest dobrze oznaczony, wystarczy iść za strzałkami, natomiast do Sangalle takowych nie ma. Jest tylko kilka drogowskazów. Nawet z super mapą z Pachamama jest ciężko, gdy ścieżki się rozchodzą.

Schodzimy w dół.

Schodzi się lepiej niż pierwszego dnia. Moim zdaniem widoki też ładniejsze.

Sangelle to oaza w kanionie. Wszystkie hotele mają baseny. Myśmy wybrali Oasis Paraiso Ecolodge, bo miał najlepsze opinie na TripAdvisor.

Do celu jeszcze tak daleko.....

Tutaj też było Wifi, ale tylko po 18. Można płacić w dolarach. W nocy padało i baliśmy się wychodzić na szlak powrotny. Właściciel - mówiący po angielsku- powiedział, że tak jest codziennie i nie ma się czego bać.

Widzicie ten szlak? W górę! Bolało

Ostatnie metry były bardzo trudne. Wolę wchodzić niż schodzić, ale zakwasy po poprzednich dniach oraz wysokość sprawiły, że to był chyba najgorszy dzień.

Ogólnie polecam kanion, tylko dobrze się przygotujcie.