poniedziałek, 26 czerwca 2017

Marc Chagall

Od dłuższego już czasu obiecywałam sobie, że jeżeli będę miała dzień w Nicei to wybiorę się do muzeum Marc'a Chagall'a. I w końcu po kilku latach obiecanek udało mi się dotrzymać słowa.


Muzeum znajdowało się dwadzieścia minut od mojego centralnie położonego hotelu. Udałam się tam spacerem. Nikt z załogi nie był zainteresowany poznaniem dzieł tego malarza.
Muzeum nie jest duże, ale jest ładnie urządzone - przez samego mistrza. Budynek znajduje się na małym wzniesieniu, ale nie widać go z głównej ulicy. Droga jest dobrze oznaczano, trzeba jednak trochę powspinać się po schodach. Wstęp kosztuje 10 euro, po zostawieniu dowodu lub paszportu otrzymuje się bezpłatnie audioprzewodnik. Pani w recepcji ustawiła mi go na język rosyjski, pomimo tego że mówiłam do niej po francusku.... hmmm.


W sali kinowej kilka razy dziennie wyświetlany jest film biograficzny - tylko w języku francuskim, a sporo zwiedzających jest spoza tego obszaru. Zdecydowanie powinny zostać dołożone napisy.

piękne witraże w sali kinowej
Zabrzmi to może jak herezja, ale nie do końca przekonałam się do tego miejsca. Miałam nadzieję na więcej obrazów związanych z wczesnymi latami malarza i kulturą żydowska. W muzeum przeważają motywy biblijne, a jedna sala poświęcona jest miłości (w sumie na historii opartej ze Starego Testamentu). Film i witraże mi się podobały. Jeżeli lubicie tego typu sztukę i macie wolny czas w Nicei, to polecam; ale nie ma się co zabijać.

czwartek, 22 czerwca 2017

Nicea i rozważania o przyszłości

Nie wiem, czy też tak macie, że od czasu do czasu nachodzą Was myśli..... Mnie od pewnego czasu frapuje pytanie: co dalej? Wiąże się to zapewne z moją rocznicą - pierwszą w tej firmie oraz  dwunastą lotnictwie. I to nie jest tak, że już nie lubię tego co robię.... absolutnie nie. Czuję natomiast potrzebę zmian, rozwoju. Hmmm, ktoś coś mi na to poradzi?

W międzyczasie zaczęłam kolejną rotację. Ci z Was, którzy śledzą moją stronę na FB, wiedzą, że trafił mi się proceeding w klasie biznes :)
A później jeszcze trafiłam do tego hotelu.

Biały fortepian powinien być obowiązkowy w każdym lobby.
I mamy problem... za duży wybór - kosmetyki w łazience.
Po rozgoszczeniu się w pokoju udałam się na spacer. Miałam przed sobą dwa dni w pięknej Nicei.

widok na port ze Wzgórza Zamkowego
wąskie uliczki starego miasta
Ile rodzai soli znacie?
A po takim spacerze?

Basen w hotelowym spa cały mój!
I bądź to mądry i myśl o przyszłości bez latania, gdy dostajesz taki dar od losu?!

sobota, 17 czerwca 2017

Air China

Moje ostatnie odwiedziny w Chinach dały mi możliwość przetestowania nowych linii lotniczych. Muszę przyznać, że trochę bałam się tego lotu. Miałam przed sobą ponad dwanaście godzin w powietrzu, a system nie pozwalał mi na odprawienie się online. Międzynarodowe loty z tym operatorem takiej opcji nie mają.
Przyjechałam na lotnisko i okazało się, że lot nie jest pełny. Dzięki temu miałam dla siebie dwa siedzenia!

W ich prezentacji zasad bezpieczeństwa podoba mi się panda.
youtube

Co ciekawe, dwie stewardessy wpierw nam się pokłoniły (zrobiły to ponownie przed lądowaniem), po czym pokazały wyjścia awaryjne, system oświetlenia podłogi oraz karty bezpieczeństwa. Dopiero później wyświetlono film.

ryż z wołownią
Podano kolację i śniadanie. Jak zwykle miałam swoje przekąski (jabłko oraz mix suszonych owoców i orzechów) i dużą butelkę wody. Na śniadanie był omlet lub owsianka po chińsku - żadna z tych opcji mi nie odpowiadała, ale napiłam się jaśminowej herbaty (zwykłej nie było, a kawa wyglądala podejrzanie). 
W systemie rozrywki znalazłam dwa filmy dla siebie, niezbyt nowe, ale ich jeszcze nie widziałam. Koce i poduszki były, ale dobrze że miałam ze sobą sweter. Ogólnie jak na linie azjatyckie serwis i samolot bardzo przeciętny, ale z drugiej strony porównując do linii amerykańskich to niebo, a ziemia. 

środa, 14 czerwca 2017

Phoenix Mountain Forest Park

Drugi dzień w Shenzhen razem z moim chińskojęzycznym pilotem postanowiliśmy spędzić w parku przy Górze Feniksa. Chcieliśmy się wyrwać z brudnego i zadymionego centrum, a zarazem mieliśmy ograniczony czas. Tego samego dnia wieczorem obydwoje wylatywaliśmy (ale w różne strony).

Ponownie użyteczna okazała się aplikacja Didi, dzięki niej bez trudu dotarliśmy do podnóża liczącej 376m góry.
Dawniej pisano od prawej do lewej i z góry do dołu - info od pilota.
Pogoda nie ułatwiała nam trekkingu. Było upalnie i wilgotno.
Znajdująca się na szczycie świątynia moim zdaniem rozczarowuje. Jest ona poświęcona bogini Guanyin - patronce między innymi podróżujących drogą lotniczą - czyli coś dla nas.
Najciekawsze okazały się drzewa miłości, gdzie zakochani zostawiają swój ślad. Jet to też rodzaj tablicy ogłoszeń matrymonialnych.  Kolega przetłumaczył jedną wiadomość, okazało się, że ktoś szuka swojej drugiej połowy i nawet zostawił numer telefonu!
I urządziliśmy sobie sesje zdjęciową.
Jak do tej pory Chiny nie przypadły mi do gustu. Może w końcu dostanę lot do Pekinu i zmienię zdanie? Bo te duże, industrialne miasta chętnie będę omijać szerokim łukiem.


niedziela, 11 czerwca 2017

Urodziny bloga

11 czerwca 2014 roku ukazał się mój pierwszy post! Dziś świętuję kolejny rok blogowania i dzielenia się z Wami swoimi przygodami i swoim życiem jako stewardessa.
Dziękuję za to, że tu jesteście!

foto: internet
PS. Wiem, że jest to tort ślubny, ale ma samoloty! :)

piątek, 9 czerwca 2017

Shenzhen

Dziś mam dla Was jeszcze kilka zdjęć z mojej niedawnej wizyty w Chinach. O moi przeżyciach w lokalnym Spa możecie przeczytać tutaj.

Podchodzimy do lądowania- to nie chmury, to smog. Mój nos od razu się zatkał, a gardło zaczęło drapać.
Wylądowaliśmy wieczorem - widok z mojego okna w hotelu - piętro 22gie.
Herbata i sernik zabrany z pokładu. Reszta załogi odstąpiła mi swoją herbatę i świeczki, żebym mogła się delektować następnego dnia.
Obiad w lokalnej restauracji. Kolega zamawiał, bo menu jak wszystko tutaj tylko w języku chińskim.
Spacer po okolicy, w Chinach gdy otwiera się nowe miejsce biznesu, takie dekoracje są normą.
W lokalny supermarkecie, kolory i skład chemiczny tych deserów przeraża.
Moje zdobycze: spodnie do jogi i japońskie maseczki nawilżające na twarz. Taką tabletkę zalewa się wodą i rozwija się ona w papierowy ręcznik. Czas aplikacji 15 minut. 

Życzę Wam udanego weekendu!




wtorek, 6 czerwca 2017

Spa w Chinach

Shenzhen to była moja druga wizyta w Chinach, nie wliczając Hong-Kongu i Makau. Mój plan na dzień był prosty - wizyta w SPA. Poprzedniej nocy boleśnie stanęłam na lewej stopie i ta nie dawała mi spokoju. Wyszukałam więc w internecie miejsc oferujących masaż i poszłam z tym do recepcji. Okazało się, że żadne z nich nie znajduje się w pobliżu naszego hotelu. Recepcjonistki zapytane, czy mogą polecić jakieś inne miejsce odpowiedział, że nie; że nie ma nic wokół. To wydało mi się dziwne.... w Azji?
Na szczęście jeden z naszych pilotów był z pochodzenia Chińczykiem i udało mu się znaleźć odpowiedni salon - osiem minut od naszego miejsca pobytu. Jeszcze tylko czekała nas wizyta w lokalnym banku, w celu wymienienia gotówki; gdyż oczywiście Hilton jej nie wymieniał. Uwaga: trzeba mieć ze sobą paszport.

Na miejsce dojechaliśmy z DiDi - lokalnym Uberem, aplikacja tylko w wersji chińskiej.
ołtarzyk w SPA
Mój fotel; masaż 70 min to koszt 108CNY - czyli 60 złotych. Zabieg zaczyna się od masażu głowy i ramion, w tym czasie stopy moczymy w wybranym olejku.
W cenie wliczona herbatka i .... pomidorki..... jakby nie było pomidor podobno jest owocem. :)
W pokoju znajdowaliśmy się tylko we dwoje i mogliśmy obejrzeć film na ogromnym telewizorze. Nasz wybór - "McImperium". Kolega musiał obsługiwać pilota, bo ten było oczywiście po chińsku.
Oprócz masażu zdecydowaliśmy się też na czyszczenie uszu. Odbywa się to tutaj inaczej niż np. w Singapurze. Nie jest to zabieg woskowania. Kosmetyczka używając różnego rodzaju pędzelków wydłubuje nam z ucha wszelkie zanieczyszczenia. Odczucia dziwne, koszt 38CNY - a moje uszy nigdy nie były tak czyste.

Ponieważ wypiłam ze trzy szklanki herbaty, to jeszcze przed czyszczeniem uszu musiałam skorzystać z toalety. Okazało się, że jest to WC do kucania. Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z kolegą.
-"Ale udało ci się skorzystać?" - spytał przejęty, po czym opowiedział mi historię odwiedzin jego znajomych z Hiszpanii, których ten widok bardzo zdziwił.
Skorzystać mi się udało, na Bliskim Wschodzie ten rodzaj sanitariatów też jest popularny, więc mam pewne doświadczenie. Moja niewinna uwaga jednak spowodowała ciekawy efekt.
-"A wiesz, jak byliśmy w Mediolanie, to w hotelu w toalecie obok sedesu było takie coś. Co to jest?" - zapytał zafrapowany pilot.
-"Eeee, bidet?" - bo chyba o to mu chodziło.
-"Do czego to jest?" - pytał dalej.
-"Po skorzystaniu z toalety, gdy chcę się odświeżyć. No wiesz, taki cel higieniczny to ma" - próbowałam tłumaczyć.
-"Aha. To tylko kobiety mogą używać?"
-"W sumie nigdy z żadnym facetem nie rozmawiałam na ten temat, ale wydaje mi się, że też mogą korzystać" - zaczęłam myśleć nad tym zagadnieniem. Dobre pytanie! Czy bidetu używają mężczyźni?
-"No dobra, ale jak tego używać?" - nie dawał kurcze za wygraną -"to trzeba na tym usiąść? Jak na toalecie?"- dopytywał.
-"Tak" - odpowiedziałam krótko i miałam nadzieję, że już nie będzie zadawał pytań.
-"To jest chyba strasznie europejskie" - stwierdził Chińczyk w końcu usatysfakcjonowany moimi wyjaśnieniami.
Też mi się tak wydaje. Pamiętam, że wiele lat temu moja australijska współlokatorka w liniach na Półwyspie Arabskim również potrzebowała wyjaśnień.

Nie ma co, podróże kształcą!

piątek, 2 czerwca 2017

Z życia stewardessy wzięte .... spotkanie w Mediolanie

Po czterech dniach spędzonych w Rzymie, firma przerzuciła mnie ponownie Alitalią do Mediolanu. Tutaj spotkałam się z załogą, która przyprowadziła samolot z Chin. Na wspólnym śniadaniu okazało się, że w mieście jest jeszcze jedna załoga, która nocowała w innym hotelu. W czwórkę wybraliśmy się do centrum, aby się z nimi spotkać.

Piękna katedra, ale deszcz zrujnował nasze plany.
W planach miałam zjedzenie z nimi obiadu, a później odłączenie się od grupy i zwiedzenie Castello Sforzesco. Niestety kiepska pogoda pokrzyżowała mi plany. Z obiadu też nic nie wyszło, bo kapitan drugiej załogi zaspał poprzez jet lag

Jak wiecie, pracuję na prywatnych jetach, gdzie system pracy jest dość skomplikowany. Otóż:
Moja koleżanka tego dnia kończyła rotację i miała lot do domu, więc musiała wracać do hotelu. Jeden kapitan spotykał się ze znajomymi z linii lotniczej, drugi miał wieczorem lot do Londynu, aby dalej kontynuować do Stanów. We trójkę więc postanowiliśmy złapać taksówkę i udać się w drogę powrotną. Po dwudziestu minutach w samochodzie kierowca przeprosił nas, ale okazało się, że miasto jest zamknięte przez maraton. Włoch udzielił nam wskazówek jak dojechać metrem do naszego hotelu i zażądał dwadzieścia euro zapłaty.
-"Za co?!" - zastanawiałam się na głos, ale koleżanka już bardzo się spieszyła i nie chciała przedłużać.
Wskoczyliśmy w metro, zmieniliśmy linię i okazało się, że nie przybliża nas to do hotelu. Po telefonie na recepcję i otrzymaniu dokładnych kierunków, udało nam się dojechać na miejsce. Włoski kierowca wysłał nas w złą stronę! Pożegnaliśmy szybko dziewczynę, na którą samochód już czekał od ponad dwudziestu minut. Razem z kapitanem weszliśmy do windy, gdzie ten otrzymał wiadomość, że ma natychmiast zbierać się na lot.
Wysłałam wiadomość więc do drugiego kapitana, który został w hotelu. Po paru minutach dostałam odpowiedź, że jest w pociągu do Wenecji, bo ma zabrać stamtąd inny samolot do Nairobi. Hmmm..... Sprawdziłam w grafiku i okazało się, że przydzielono mi dwóch nowych pilotów. Ponieważ nie chciałam jeść kolacji w pojedynkę w hotelu, to napisałam krótkiego maila do panów. Kolejne kilka minut: jeden jest w Nowym Jorku, a drugi właśnie wylądował w Mediolanie, ale ponieważ hotel był przepełniony, to zarezerwowano mu inny.

Do końca roku już nie zjem pizzy!
I tak właśnie, pomimo tego, że w mieście były trzy załogi, zjadłam kolację sama w hotelowym barze. :(