środa, 27 czerwca 2018

Widoki z okna - Nicea

Ostatnio, jak już się pewnie zorientowaliście, dużo czasu spędzam w Nicei. Dziś mam dla Was kilka "widoków z mojego biura". Miłego dnia!

Kołujemy po płycie.
I już jesteśmy w powietrzu.


A na moim Instagramie znajdziecie filmik z tego startu.

niedziela, 24 czerwca 2018

Muzeum Sherlocka Holmesa w Londynie

I znowu trafiłam do Londynu. Plus jest taki, że w tym mieście jest dużo miejsc do odwiedzenia i z pewnością nie można się tu nudzić. Ten pobyt postanowiłam wykorzystać na zwiedzenie Muzeum Sherlocka Holmesa.

Bilety - 15 funtów- zakupicie w sklepiku, później trzeba odstać w kolejce, która się wije na zewnątrz.
W sklepie można kupić również wiele tematycznych pamiątek.
Odstałam 20 minut w kolejce i weszłam do oryginalnego budynku z Ery Wiktoriańskiej. Został on wzniesiony w 1815 roku i należy do II klasy zabytków.

Wąskie i strome schody - budynek ma trzy piętra. Wszystkie przedmioty pochodzą z epoki.
Salon, tak jak w książce Sir Arthura Conan Doyle'a jest malutki.
Dom przy 221b Baker Street był zamieszkiwany przez znane duo detektywów w latach 1881 - 1904.
torba dr Watsona
wykwintne nakrycie stołu
Obok salonu znajduje się sypialnia głównego bohatera.

Łóżko, charakterystyczna czapka oraz przybory toaletowe.
Pokoje w muzeum są bardzo małe, dlatego grupy wpuszczane liczą ok 10 osób. Na piętrze znajduje się pracownik, który wskazuje na najciekawsze przedmioty i krótko opowiada o historii budynku.
Drugie piętro to pokój Dr Watsona oraz gospodyni - Mrs Hudson. Natomiast najwyższe piętro to ...

Na najwyższym poziomie muzeum znajdują się makabryczne woskowe postacie z najbardziej znanych spraw kryminalnych Sherlocka.
Jest też i głowa z "Psa Baskervillów".
Ogólnie bardzo podoba mi się to muzeum, szkoda tylko, że jest tak małe. Zwiedzenie całości zajmie Wam maksymalnie 45minut. Co z drugiej strony, daje jeszcze sporo czasu na pozostałe atrakcje Londynu!


środa, 20 czerwca 2018

Recenzja "Etatu w chmurach" i "Z chmur do Azji"

Ostatnio buszowałam trochę po sieci w poszukiwaniu opinii o mojej ostatniej książce. Jako autorka, jestem po prostu ciekawa, czy Wam się podoba?
Recenzji "Opowieści pokładowych" jeszcze nie znalazłam, ale natrafiłam na blog prowadzony przez koleżankę po fachu, która dodatkowo lubi czytać. Ja też lubię czytać! A że jeszcze Latająca Okularnica przeczytała dwie moje poprzednie książki i je opisała, to już szczyt marzeń.
Tutaj możecie zapoznać się z jej opinią : http://latajacaokularnica.blogspot.com/2018/01/zaczytana-okularnica.html

Jeżeli prowadzicie bloga, albo chcielibyście podzielić się swoją opinią o mojej radosnej twórczości 😇, to zapraszam do kontaktu!

foto: internet

sobota, 16 czerwca 2018

Z życia stewardessy wzięte, czyli siedzę w hotelu.

Ostatnio w Nicei miała ambitny plan dnia. Po pierwsze zepsuła mi go pogoda. Po drugie zepsuł mi go Dział Sprzedaży Lotów.
Wiecie już, że pracuję w prywatnym lotnictwie, bez stałego kontraktu. Pisałam już też kiedyś o tym, że lotnictwo biznesowe w niczym nie przypomina komercyjnych linii lotniczych. Będąc na rotacji, na dyżurze, on duty, na misji, czy po prostu ON, jestem w pracy 24 godziny na dobę. Dlatego można mieć plany.....
Po śniadaniu chciałam się udać do pobliskiego muzeum, zjeść obiad w restauracji przy promenadzie, a następnie poćwiczyć w siłowni. Wieczorem tradycyjnie spotykać się mieliśmy z pilotami na drinki i kolację.
Zeszłam rano, czyli tak o dziewiątej 😉, na śniadanie i zorientowałam się, że leje. No nic, nie na darmo wożę ze sobą parasolkę. Po posiłku zaczęłam się zbierać do wyjścia w swoim pokoju, gdy jeden z pilotów wysłał wiadomość na naszym grupowym czacie.
-"Malpensa tam i z powrotem, bleh" - było napisane.
Czytam i myślę, o czym on mówi?
Szybko sprawdziłam grafik online, a tam opcja na lot. Start za cztery godziny, trzy godziny czekania na lotnisku i powrót do Francji.
Dla każdego człowieka cztery godziny to masa czasu. Dla stewardessy na prywatnym jecie oznacza to popłoch.
Po pierwsze: zawartość mojej walizki była rozwalona po całym pokoju, ja byłam w jeansach i bez makijażu.
Po drugie: hotel był w centrum miasta, a my  meldujemy się na dwie godziny przed lotem w samolocie.
Po trzecie: to ja odpowiadam za jedzenie na pokładzie w czasie lotu.
Nie pozostało mi nic innego, jak rzucić wszystko w kąt, spakować walizkę i przygotować wstępne zamówienie na katering.
Teraz słowo o "opcji" na lot. Oznacza to mniej więcej tyle, że lot nie jest do końca potwierdzony. Normalnie bym się specjalnie tym nie przejęła, bo opcje pojawiają się cały czas, ale dostaliśmy mail od działu sprzedaży, że jest to "strong option" -  a to już robi się bardziej prawdopodobne.
I tak siedziałam jak na szpilkach przez kolejne dwie godziny. Dopiero po tym czasie "opcja" została anulowana. I miej tu plany! 😂

foto: internet

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Porto - Vecchio, czyli jestem zakochana w Korsyce

Dziś post o nowym miejscu, które udało mi się odwiedzić w maju dzięki mojej pracy.

Po locie do Marrakeszu i krótkim odpoczynku w Nicei, dostałam lot na Korsykę. Krótki, bo trzydziestu minutowy rejs upłynął mi bardzo przyjemnie. Pasażerowie byli zachwyceni samolotem i wysiedli dobrych humorach.
A na nas czekała już taksówka, aby zabrać nas do hotelu w Porto Vecchio.

Mój pokój zanim zrobiłam w nim bałagan.
Moja wysadzana kamyczkami wanna. Kapitan przyszedł ją zobaczyć, takiego wrzasku narobiłam :D
Hotel Le Goeland - urocze miejsce z bardzo miłą obsługą.
Prywatna plaża przy hotelu, niestety woda i temperatura powietrza skutecznie mnie odstraszyły od kąpieli.
Po drzemce, bo przecież po trzydziestu minutach lotu należy się godzinna drzemka, 😁 udaliśmy się na spacer i kolację. Miasto znajduje się na wzniesieniu, więc jeszcze mieliśmy wysiłek fizyczny przed.

uroczy rynek
Restauracja w murach obronnych miasta.
A wracając zrobiłam to oto zdjęcie i jestem z niego bardzo dumna.


Na drugi dzień po wczesnym śniadaniu udaliśmy się w drogę powrotną. Mam nadzieję, że kiedyś tu wrócę.

piątek, 8 czerwca 2018

Mój pierwszy filmik

Kiedyś myślałam, że bycie vloggerem musi być proste.... Nic bardziej mylnego! Siedzenie przed kamerą i mówienie, nawet o własnej książce, jest dużo trudniejsze niż by się mogło wydawać. Moją pierwszą próbę możecie zobaczyć tutaj - https://www.youtube.com/watch?v=A2x1hFoNHIA&feature=youtu.be .

Jak podoba się Wam ta okładka?
Nie wydaje mi się, żebym powtarzała to doświadczenie zbyt często. Za dużo nerwów i stresu mnie to kosztowało. No cóż, mam nadzieję, że będziecie wyrozumiali.... ;)


wtorek, 5 czerwca 2018

Wywiad w radiu

Jeżeli macie ochotę posłuchać mnie na falach eteru, to zapraszam tutaj:

http://siodma9.pl/wiadomosci/item/1085-teresa-grzywocz-lepiej-nie-bic-brawa-po-wyladowaniu-samolotu-piloci-i-tak-tego-nie-slysza

Opowiadam o książce, o pasażerach, o lotnisku Okęcie - nie wiem, dlaczego mnie o to zapytano.....
A! I wywiązuje się mała dyskusja o byciu "stewałardessą", czy też "stewardesą"? Ja całe życie używałam zangielszczonej wersji tego słowa. Natomiast niedawno kilkakrotnie mnie poprawiono.
A Wy jak mówicie?

"Cabin crew" - rozwiązuje problem.
Foto: internet
 

sobota, 2 czerwca 2018

Freelancing, czyli jak to jest z pracą bez stałego kontraktu

Jak wiecie, moja ostatnia firma zbankrutowała z końcem listopada zeszłego roku. Od tego czasu nie mam stałego zatrudnienia. Jeżeli jednak śledzicie mojego bloga lub obserwujecie mnie na FB, czy też na Instagramie, to wiecie, że latam. 😃
Jak to możliwe? Zacznę od tego, że pracując dla linii lotniczych, nie możecie wykonywać lotów dla innej firmy. Każdy komercyjny przewoźnik ma swoje zasady bezpieczeństwa i wymaga odpowiedniego szkolenia i licencji. Inaczej ma się sprawa w biznesowym lotnictwie. W lutym i marcu pracowałam na pokładzie Falcona 2000, który sporo czasu spędza w Kazachstanie. Wymagano ode mnie jedynie rosyjskiej wizy (którą musiałam sobie sama wyrobić i sama opłacić) oraz chęci do pracy. Natomiast w kwietniu i maju latałam na pokładzie Legacy 600, tutaj firma poprosiła mnie o zrobienie dwóch szkoleń online. Po otrzymaniu certyfikatów, dostałam umowę zlecenie na dwa tygodnie.

foto: internet
Freelancing, to bycie wolnym strzelcem. Jakie są minusy tego? Tak jak w każdej pracy, bez stałej umowy, firma wypłaca mi pieniądze tylko, gdy pracuję. Żeby otrzymać zlecenie, trzeba się często sporo nagimnastykować. Większość firm ma listy freelancerów i wydzwania ich, jeżeli ktoś jest potrzebny. Na taką listę dostaje się przeważnie po znajomości. Ogłoszenia o zapotrzebowaniu na stewardessę wystawiane są bardzo sporadycznie i zazwyczaj pokazują się tylko na forach branżowych. Z takiej listy łatwo też wypaść. Jeden kiepski lot, albo odmowa (bo mamy przecież życie prywatne) i już firma dzwoni do kolejnej osoby w pierwszej kolejności, a my lądujemy na szarym końcu. Trzeba też powiedzieć, że freelancer wydzwaniany jest dopiero wtedy, gdy regularny pracownik nie może wykonać lotu. Dlatego też, są to często "last minute" zlecenia.
Jakie są plusy? Więcej wolnego czasu, nowe samoloty, nowe destynacje, nowe załogi; zazwyczaj większe pieniądze. Dodatkowo, jeżeli się sprawdzimy i jesteśmy zainteresowani stałym etatem, to gdy otworzy się nowe stanowisko, są szansę na dostanie umowę o pracę.

Co wolę? Umowę o pracę. Gwarantuje mi ona pensję nawet gdy jestem chora i nie mogę latać, poza tym firma opłaca mi składki. Znam dziewczyny, które wybierają freelancing, dla mnie jednak zabieganie o każde nowe zlecenie jest zbyt stresujące.