niedziela, 28 sierpnia 2016

Macierowe Bagno

Słyszeliście kiedyś o Macierowym Bagnie w Starej Miłosnej koło Warszawy? Przypadkiem zobaczyłam na FB, że odbywają się tam wycieczki rowerowe. Ponieważ nie mam roweru i ostatni raz jeździłam na jednośladzie w czasach szkolnych, to wybrałam się tam samochodem (nie swoim, bo samochodu też nie posiadam).


Wśród wydm utworzyło się tutaj kilka bezodpływowych zbiorników wodnych, które z czasem przekształciły się w bagna. Całość zajmuje kilka hektarów i leży w głębi lasu. Dojechać tam można ulicą Torfową.


Jeżeli poczytacie o tym terenie w interencie, to znajdziecie sporo ostrzeżeń przed żmijami.


Osobiście widziałam kaczkę, żabę i dwa dzięcioły, żadnych żmij. Szkoda.



Pobawiłam się aparatem w telefonie - efekty tego możecie podziwiać powyżej. Nazbierałam grzybów w lesie i pooddychałam świeżym powietrzem. Świetny dzień! Jeżeli nie macie planów na następny weekend to serdecznie polecam wyprawę na bagna.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Z życia stewardessy wzięte: Dzień z życia - proceeding

Dzień z życia - proceeding

Po dwóch dniach w Marsylii (tutaj tutaj ) ponowie zapytałam przełożonej, co robię dalej. W ramach odpowiedzi dostałam bilet do domu. Miałam wylecieć następnego ranka przez Istambuł do Warszawy. Świetnie, gwarantowało mi to trzy dni ekstra wolnego! Odbiłoby się to wprawdzie na moich zarobkach, ale nie można mieć przecież wszystkiego.
Dwie minuty później, gdy gorączkowo szukałam w walizce ubrań na lot do domu i wrzucałam mundur do torby z praniem, dostałam nową wiadomość. Jednak nie dom, a kierunek Hamburg. Następnego dnia miałam pomóc koleżance na locie. No trudno. Zaraz po tym, przyszedł bilet lotniczy: z Marsylii do Brukseli i dalej do Hamburga- start 6:40 rano. Ponownie przepakowałam walizkę, tym razem mundur zamierzałam ubrać na siebie, gdyby moja walizka została zgubiona po drodze.  Jeszcze niekończąca się dyskusja z koleżanką przez whatsappa'a, co trzeba załatwić przed lotem (pranie, catering, zakupy) i do łóżka. Dwa budziki nastawione na 3:50 rano i ....  uświadamiam sobie, że pomyliłyśmy dni. Lot z Hamburga miał się odbyć nie nazajutrz, a dopiero pojutrze - szybka zmiana w złożonym zamówieniu, trzecie przepakowanie bagażu i dalej spać.
3:50 rano szybko zbieram się z pokoju, płacę w hotelu i zamawiam taksówkę na lotnisko. O 5:15 jestem już po odprawie i kieruję się do najbliższego miejsca serwującego kawę. Uprzejma pani informuje mnie, że otwierają dopiero za piętnaście minut. Grrrrr.

internet

Kawa, pain au chocolat i wchodzę na pokład pierwszego tego dnia samolotu. Drzemka w zimnym samolocie, lądowanie w Brukseli, ponowny boarding (zabawne, że to był ten sam samolot), kolejna drzemka w zimnym samolocie i jestem w Hamburgu. Odbiór bagażu, zakupienie kanapki na lotnisku (linie Brussels Airlines, którymi leciałam, prowadzą tylko sprzedaż, to już wolę kupić sobie świeże w lotniskowej piekarni). Zameldowanie w lotniskowym hotelu, oddanie prania, zjedzenie kanapki, kolejna drzemka, siłownia, spotkanie z koleżanką i wyprawa na lotnisko po wieczorną przekąskę i śniadanie - wszystko to zajmuje mi cały dzień. Wieczorem jestem tak zmęczona, że siedzę w łóżku i oglądam głupoty na youtubie, a na drugi dzień szykuje mi się dwudziestogodzinne duty.
Eh życie stewardessy.

piątek, 19 sierpnia 2016

Quartier du Panier

Na drugi dzień w Marsylii nie miałam specjalnych planów. Po zobaczeniu najważniejszych miejsc, postanowiłam schować mapę do torebki i po prostu chodzić po starym mieście i Quartier du Panier - które słynie jako dzielnica artystów.

galeria na  świeżym powietrzu

Ogromne murale,

wąskie uliczki

i wiszące pranie nadają klimat dzielnicy.

A ten przystojniaczek jak się Wam podoba?

kobiece twarze - moja ulubiona seria

Ten rysunek spodobał mi się najbardziej.

Jak widać artysta pić musi.

Szkoda, że ktoś zniszczył to dzieło.

Serdecznie Wam polecam spacer z aparatem po Rue du Panier.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Marsylia

-"To jakie są dla mnie plany?" - zapytałam szefową przez whatsapp'a.
-"Trochę odpoczniesz w Marsylii, a później zobaczymy" - odpisała.
I tak oto firma zafundowała mi mały wypoczynek na południu Francji. Reszta załogi się rozleciała, tzn. chłopaki pokończyli misje i polecieli do domów; samolot przejęli inni i zabrali go do Azji, a ja zostałam sama na zasłużonym odpoczynku.

Świeże ryby sprzedawane prosto z łodzi w Vieux Port (Stary Port).
 Rano, po śniadaniu i nie za wcześnie, bo musiałam odespać, wybrałam się metrem do centrum. W Marsylii są tylko dwie linie metra: czerwona i niebieska, poruszanie się nim jest banalnie proste. Jednorazowy bilet kosztuje 1,60 euro.

Woda, piękne statki, piękny port, piękna pogoda, czego chcieć więcej?
 Zabrałam z hotelu darmową mapę i podążyłam wytyczoną trasą pieszych wycieczek po mieście. Zwyczajowo, kilka razy się zgubiłam, ale udało mi się zobaczyć wszystko, co było do zobaczenia w okolicy.

Stare Miasto

Vieille Charite - czyli dawny przytułek dla chorych i bezdomnych

Przy katedrze panowie grali w boule.

Fasada katedry była w remoncie, ale i tak robi wrażenie.

wnętrze

Dalej przeszłam do Notre -Dame de La Garde.
Bazylika położona jest na 162 metrowym wzgórzu. Podejście jest naprawdę ciężkie, a lipcowy skwar nie ułatwia zadania. Świątynia została ukończona w XIII wieku i jest poświęcona Maryi, zwaną "dobrą matką" w intencji szczęśliwych powrotów marynarzy. W środku znajduje się wiele wotów ocalonych.

Obrazy oraz koła ratunkowe ocalonych statków.

tabliczki dziękczynne w krypcie

Kapiące złotem wnętrze

oraz widok z góry warte są trudów wspinaczki (można też podjechać autobusem, ale ja zorientowałam się dopiero na górze).

Na drugi dzień nic się nie zmieniło i nadal byłam sama w Marsylii. Postanowiłam wgooglować co jeszcze można zobaczyć. Niestety rejs łódką odpadał. W każdej chwili mogłam dostać lot i jak to powiedział kiedyś jeden z pilotów : "Będziesz musiała porwać łódź, żeby na czas wrócić". Ponieważ pirat ze mnie żaden, to trzymałam się lądu i wybrałam się do Pałacu Longchamp.

Zdjęcia warte dodatkowego biletu na metro.


Został on zbudowany dla upamiętnienia wykopania kanału, który dostarczał wodę do miasta. Jednym słowem zrobili fontannę, żeby celebrować czystą wodę.
Po obejrzeniu fasady pałacu, chciałam się udać do muzeum na wystawę Orientalizmu. Okazało się jednak, że jest poniedziałek  - dzień zamknięty. Zostało mi bezcelowe włóczenie się po starym mieście (to w następnym poście).

Po spacerze posiłek - małże i frytki z kieliszkiem wina - 15 euro.
Prawda, że piękne wakacje dostałam? Zastanawiam się, czy nie powinnam napisać oficjalnego podziękowania do firmy za fundowanie mi wypoczynku. ;)

czwartek, 11 sierpnia 2016

Z życia stewardessy wzięte


3:52 rano. Nie, nie wstaję. Wychodzę z pokoju na zbiórkę. Dwadzieścia godzin później pełznę do łóżka i wyglądam tak:

internet
W lotnictwie prywatnym nie obowiązują limity, które są w lotnictwie cywilnym. Będąc cabin crew w liniach lotniczych można pracować tylko określoną liczbę godzin. Będąc VIP Flight Attendant można pracować do upadłego.

Wyobrażenie o życiu stewy na prywatnych jetach:

internet

Kontra rzeczywistość:

Szczotka zakupiona na potrzeby sprzątania toalety w samolocie. Oczywiście jednorazowego użytku, nie latam z brudną w walizce.
 Żeby nie było, że jest zawsze źle.

Nocowanie na Seszelach: śniadanie z widokiem i poranny spacer z moczeniem nóg.

Prześliczna łazienka w resorcie na Seszelach. Długa kąpiel, maska na twarz i włosy  - wieczór spa.
kosz z owocami na pokładzie

Lot z trójką nad wyraz dobrze wychowanych dzieci. W pewnym momencie kilkuletnia dziewczynka podchodzi do mnie i pyta, czy może wziąć sobie jabłko. (I jeszcze używa formy: "May I").
-"Oczywiście, że możesz. Proszę tylko zapytaj swoją mamę" - odpowiadam i rozpływam się w zachwycie.
Zgadnijcie, które jabłko skubana z powyższego koszyka sobie wybrała? :) Też bym je sobie wzięła.

niedziela, 7 sierpnia 2016

Dzień w Nowym Jorku

-"No nie wiem. Może będzie lot" - powiedział kapitan przy śniadaniu.
-"Morze, to się rozstąpiło przed Mojżeszem, ale na  pewno nie powstrzyma mnie przed wyprawą do centrum Nowego Jorku" - pomyślałam sobie.
Zacznijmy od tego, że nic nie było w grafiku, a nasz hotel znajdował się 20 minut jazdy autobusem od Manhattanu. Razem z drugą stewardessą wymieniłyśmy się numerami telefonów z naszymi panami, żeby mieli z nami kontakt, gdyby coś się działo. Spakowałyśmy nasze walizki - w razie lotu last minute wpadłybyśmy do hotelu, ubrały mundury i złapały taksówkę na lotnisko. I w drogę.

25 minut później byłyśmy w zatłoczonym Big Apple.

tradycyjne Yellow Cabs

Nowy Jork do małych nie należy, zdecydowałyśmy się na Dolny Manhattan, Górny zostawiłyśmy sobie na drugi dzień (ale niestety trzeba było iść do pracy, więc jeszcze do zobaczenia).
Zaczęłyśmy spacer w ten upalny dzień od High Line - parku utworzonego w miejsce zamkniętej linii kolejowej. Znajduje się on przy 34-tej ulicy, został utworzony w 2009 roku i ciągnie się na długości 2,3 km.



Park znajduje się nad ulicami, wokół remontowane budynki i hałaśliwe miasto.
Dalej udałyśmy się na piechotę (tego dnia zrobiłyśmy 23 km) do Ground Zero, czyli miejsca gdzie stały dwie wieże World Trade Center.



Piękny pomnik pamięci poległych w zamachu.
Dalej spacerem doszłyśmy do końca wyspy Manhattan do Battery Park, skąd rozpościera się widok na panoramę Newport.


Z końca wyspy odpływają statki wycieczkowe, które zabierają turystów do Statuy Wolności. Niestety, ponieważ ciężko byłoby zawrócić taki statek (w razie niespodziewanego lotu), postanowiłyśmy sobie to darować.

następnym razem
Późny obiad postanowiłyśmy zjeść w China Town, dalej przeszłyśmy przez Little Italy i w górę przez Washington Square Park, i obok głównego budynku poczty wróciłyśmy na dworzec autobusowy.

rzut okiem na Brooklyn Bridge
dzielnica chińska - miejsce na obiad
Do hotelu dotarłyśmy tuż przed 18-stą. Okazało się, że panowie z obawy przed możliwym lotem spędzili dzień w hotelu.... żałowali. Ja żałowałam, że trafił mi się tylko jeden dzień, a nie trzy w Nowym Jorku, ale zawsze lepiej niż nic.