niedziela, 7 września 2025

Sierpień '25 - pracy

W lipcu '25 dużo się u mnie w pracy działo. Wyjątkowo dużo latałam, a sierpień? No cóż... nie mogę narzekać, bo zapłacili mi za 14 dni, ale....

Zaczęłam od przebazowania się do Bazylei.  Muszę powiedzieć, że po prawie rocznej nieobecności stęskniłam się za tym miastem.
P.S. Na zdjęciu z mojego Instagrama jest błąd. Nie ma już bezpośredniego pociągu Zurych - Bazylea. Musiałam się przesiadać.

Firma, dla której w poprzednich latach bardzo często latałam, poprosiła mnie, abym przyleciała na trzy dni. Miałam zapoznać się z nowym samolotem i zastąpić ich stewardessę na jednym locie. 
Spakowałam się w podręczną walizkę i ruszyłam do Szwajcarii. 
Od razu po przylocie zameldowałam mojej koleżance, że jestem i pojechałyśmy do hangaru oglądać samolot (o tym samolocie przeczytacie więcej w następnym wpisie). Później jeszcze zrobiłyśmy duże zakupy i wypiłyśmy kawę. 

Następnego dnia rano udałam się po jeszcze więcej sprawunków i spakowałam wszystko.
Z doświadczenia wiem, że nie zawsze się wraca, tam gdzie ma się wrócić. Lepiej nie zostawiać walizki w hotelu, nawet jeżeli, jest lot z powrotem do tego samego miejsca. Lotnictwo (a szczególnie to prywatne) jest nieprzewidywalne. Jeśli zostawicie rzeczy w jednym hotelu, a loty ulegną zmianie, to wierzcie mi, firma nie będzie zachwycona tym, że muszą Was odesłać przez poprzednią miejscówkę, bo nie macie swoich rzeczy.

Ubrałam się w nową bluzkę i zrobiłam trzy loty na tym przepięknym samolocie. 

Dzień był bardzo prosty. Trzy odcinki, dwa puste i jeden z pasażerką i jej śmiesznym psem.

"Welcome table", czyli poczęstunek powitalny. Zaproponowałam też świeżo wyciskany sok pomarańczowy i zrobioną na miejscu lemoniadę. Ta druga okazała się wielkim hitem. Pasażerka wypiła dwie szklanki i bardzo ją pochwaliła.

A później? Przespałam jeszcze jedną noc w hotelu w Bazylei - udało się nam wrócić. Kolejnego dnia zjadłam bardzo wczesne śniadanie i odbyła podróż powrotną, tą samą drogę, co jest opisana na pierwszym zdjęciu.

Z mojego sierpniowego dyżuru zostało mi jeszcze jedenaście dni. Wysłałam maila do firmy z zapytaniem, co dalej. I dostałam wiadomość, że mam siedzieć w domu i czekać... 

Zrobiłam porządki w kilku miejscach w domu, byłam na kilku treningach, spotkałam się dwa razy ze znajomymi i przerobiłam 40kg pomidorów na sok. I to wszystko będąc w pracy. 😉
I stworzyłam sobie Bullet Journal na przyszły rok. 

Jak to jest z tymi dyżurami? Rzadko się zdarza, przynajmniej w moim przypadku, żeby firma trzymała mnie na domowym dyżurze. Przeważnie siedzę na standby w mieście, gdzie znajduje się samolot.
Pamiętam, że w domu dyżurowałam w grudniu '23 roku.  Ale było to na samolot znajdujący się w Warszawie.
Tym razem, było inaczej. Ja byłam w Warszawie (w sumie w wiosce pod), a samolot w hangarze w Bazylei. I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że ja lubię latać. 😆

P.S. wracam do blogowania raz w tygodniu. Zapraszam do odwiedzin w niedzielę.

1 komentarz:

  1. Ja to bym chętnie posiedziała w domu, żeby ktoś mi płacił.

    OdpowiedzUsuń