niedziela, 30 marca 2025

Taszkient

 Po krótkim i nudnym postoju w Luton wylecieliśmy w drogę powrotną do Taszkientu. (Dokładny rozkład moich lotów znajdziecie już za tydzień na blogu w podsumowaniu miesiąca.)
Przeglądając bloga, zauważyłam, że ja w stolicy Uzbekistanu już kiedyś byłam. 😂 Czy o tym pamiętałam? Oczywiście, że nie. 😅

Zacznę od tego, że padało i było dziewięć stopni. Zwiedzanie więc trzeba było zorganizować precyzyjnie, skupiając się na obiektach z dachem. 😉

Taksówką (trzeba mieć gotówkę i aplikację yandex, bo na ulicy trudna ją złapać) dotarłyśmy na Chorsu Bazar. Ogromne targowisko częściowo pod dachem. Całość składa się z kilku kopuł i hal, są też stragany, jak u nas na targu.

Są warzywa, mięso, przyprawy, herbata  - z niej słynie Uzbekistan i turystyczne pamiątki.

Koleżanka (pani kapitan) kupiła magnesy na lodówkę, mnie podobały się ich wdzianka, ale ostatecznie wyszłam bez nich.


Na głównej hali kupiłam herbatę, chałwę i suszoną dynię.

Obok możecie zobaczyć jak wypieka się tradycyjny chleb. Możecie też go spróbować- kosztuje 5000 Sum, czyli jakąś złotówkę. Na bazarze jest obrót gotówkowy. Pieniądze możecie wypłacić w bankomacie (najlepiej kartą Revolut) lub wymienić w hotelu. W naszym akceptowane były tylko dolary. Euro można wymienić w banku.

Takie piece widziałyśmy jeszcze na ulicy w dzielnicowej piekarni.

Dalej, postanowiłyśmy się przejść do kompleksu Imama Hazrati. Pamiętajcie, żeby wejść do meczetu trzeba mieć ze sobą szalik i zakryć nim włosy. Nie wejdziecie również w krótkich spodenkach / spódnicach, czy odkrytych ramionach. Za wstęp była opłata, ale i tak nie mogłyśmy wejść, bo koleżanka była nieodpowiednio ubrana. Na miejscu, w toalecie - płatnej 5000, można było zakupić chusty. Myśmy zdecydowały się obejrzeć budynek z zewnątrz i udać się dalej.

To jest Centrum Islamskiej Cywilizacji budowane obok. W okół trwają prace i wyburzane są stare domy, aby postawić jeszcze starzej wyglądające budynki. Za parę lat, będzie tam bardzo ładnie. Obecnie nie można zwiedzać.

Sporo czasu zajęło nam znalezienie taksówki. Podjeżdżające samochody były zarezerwowane przez aplikację. Biorąc pod uwagę, że roaming w Uzbekistanie jest bardzo drogi, to nie wiem, jak nie mając służbowego internetu można tam zamówić przejazd (a nawet z tym, ale bez aplikacji się nie da). Nam w końcu udało się złapać taksówkarza, który zrobił kurs "na lewo".

Tutaj już wiosna w pełnym rozkwicie.

Trzecim punktem naszego dnia było Państwowe Muzeum Sztuki Stosowanej. (Uwaga! Google pokazało nam jeszcze jedno muzeum sztuki, ale tamto jest na stałe zamknięte.)

Wstęp kosztuje 40 000 Sum. Trzeba mieć gotówkę.

Obiekt nie jest zbyt duży. Zwiedzenie go zajmie Wam jakieś 30 minut do godziny. Jest sporo kilimów i dywanów. I kilka bardzo ładnych wnętrz. Możecie zrobić sporo "instagramowych" zdjęć, a na koniec wypić kawę w muzealnym sklepie. Tam też, można zakochać się w jedwabnym kaftanie. Koszt - bagatela 100 dolarów. Przynajmniej można płacić kartą....

Mihrab - czyli nisza modlitewna w meczecie wskazująca kierunek modlitwy.


Koniecznie spoglądajcie w górę.
Wzór "Samarkanda", kopie (ale niedbale wykonane) do kupienia w muzealnym sklepie.

Po muzeum na piechotę wróciłyśmy do hotelu. Przestało padać i chciałyśmy się przejść. Miasto jest mało przyjazne pieszym. Chodniki są tylko przy kilku głównych ulicach. 

Kolejny dzień spędziłyśmy w hotelu odpoczywając, wieczorem wybrałyśmy się natomiast do tradycyjnej uzbeckiej restauracji. 

Bardzo wysoko notowana i przyjmująca karty kredytowe - restauracja Caravan. Od naszego hotelu - 20min piechotą.

Pilaf lub plov. Lokalna potrawa - tradycyjnie z baraniną.

Bardzo fajny pobyt, ale gdy wpadł lot do Europy, to zapanowała radość w załodze. 😉

niedziela, 23 marca 2025

Emirates Warszawa- Dubaj

 Druga rotacja w marcu zaczęła się od przelotu liniami Emirates.
Niestety, tym razem nie zostałam przeniesiona do wyższej klasy. 😉
Trzeba przyznać, że te linie mają serwis na wysokim poziomie w każdej klasie.

I mają duży wybór filmów na pokładzie. Obejrzałam sobie dwa :"Here" - bardzoWam polecam.
Oraz "The Miracle Club" - niezły (super obsada), ale nic nie tracicie nie oglądając go.

Startowaliśmy o 13:40. Zaserwowano obiad i przekąskę przed lądowaniem. Lot trwał pięć godzin i dwadzieścia minut.

Ładne menu nam dali.

Tacka była pełna. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam i ser i czekoladkę na tacce. Do tego otwarty bar. To jest moje jedyne "ale" do tego lotu. Trzeba pamiętać, że na wysokościach alkohol szybciej uderza do głowy. Sporo osób na tym rejsie nie zdawało sobie z tego sprawy. (Albo postanowiło się upić na dalszą podróż.)

Pełna tacka. Nikt nie wyszedł głodny.


Wybrałam opcję wegetariańską. Bardzo smaczne ravioli.

Po obiedzie podano kawę i herbatę.
Przed lądowaniem rozdawano lody - ja zrezygnowałam. 

Co mnie zaskoczyło? Dwa safety video. Jedno po arabsku i drugie z inną załogą po angielsku.


Super przelot i super początek drugiej marcowej rotacji!


poniedziałek, 17 marca 2025

"Hotelowy zawrót głowy" - recenzje i spotkanie autorskie

 W marcu miałam przyjemność uczestniczyć w spotkaniu zorganizowanym z okazji Dnia Kobiet w moim rodzinnym mieście - Strzelcach Opolskich.
Podpisałam kilka książek, przekazałam jedną do lokalnej biblioteki oraz drugą do biblioteki szkolnej.
(To informacja dla miejscowych czytelników mojego bloga, którzy chcieliby ją wypożyczyć.)
Miałam też przyjemność wygłosić krótki wykład o mojej pracy jako stewardessa.

W pełnym skupieniu podpisuję książkę w Powiatowej Bibliotece.

Muszę Wam napisać, że mam wspaniałą koleżankę z Liceum, która jest moim największym fanem. 😊

Tutaj - znajdziecie tekst, który o mnie napisała.

Otrzymałam też piękną recenzję od "Zaczytany Książkoholik"

Tutaj - znajdziecie do niej link.

Bardzo dziękuję za wszelkie opinie, tagi i wspominki o mojej twórczości. Jeżeli czytacie książki i trafiliście na którąś z moich, to podzielicie się proszę swoimi komentarzami. Chętnie zamieszczę Wasze opinie i uwagi na swoich mediach społecznościowych.

Do następnego wpisu!



niedziela, 9 marca 2025

Mediolan - po raz enty.

Moja lutowa rotacja zawierała jeden dłuższy pobyt. Był nim Mediolan.
Dzisiaj mam dla Was sporo zdjęć z tego layovera.

W tym mieście byłam już sześć razy, z tym krótkim pobytem dało to siedem odwiedzin.

Fajny hotel mieliśmy. Centrum miasta i wpadły punkty. 😉

Śniadanie przy takim oknie? Wyobrażacie sobie, jak pięknie tu musi być wiosną?
Po śniadaniu udałam się na spacer z jednym z pilotów. Drugi dołączył do nas później. Pogoda nas nie rozpieszczała. Było zimno i wietrznie.
Dużo psiaków tutaj mają. Jak widać, życie towarzyskie na ulicy kwitnie. Nikt się nie spieszy, a wszyscy są bardzo stylowo ubrani.
Wszędzie skutery. Zablokowane, z łańcuchami - taksówkarz ostrzegał nas przed złodziejami.
Znana Katedra Narodzin Św. Marii z klocków Lego robi wrażenie.
W mieście jest dużo budynków do fotografowania. I dużo turystów - tutaj akurat tych drugich nie widać.

Chroniąc nosy w szalikach (przed wiatrem) dotarliśmy do jednej z najstarszych galerii handlowych świata.

Galeria Vittorio Emanuele II.

Tutaj było już bardzo dużo ludzi, dlatego robiłam zdjęcia sklepień. ;) Raz byłam tutaj na kawie. Jest drogo, ale warto.
Katedra (tym razem ta prawdziwa) jak zwykle zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Kolejka do wejścia - oczywiście stała. Myśmy tym razem tylko oglądali z zewnątrz. Wewnątrz widziałam już kilka razy. Jeżeli nigdy tam nie byliście, to polecam odwiedziny i koniecznie wdrapcie się na dach!

Pospacerowaliśmy dosłownie chwilę i uciekliśmy do ciepłego hotelu.

Wieczorem całą załogą, to znaczy we trójkę, udaliśmy się do pizzerii. Wybrałam nam taki stolik. Nie wiem, dlaczego restauracja miała ogromnego pluszowego misia, ale musicie przyznać, że jest on bardzo fotograficzny!
Co do cen, pizza kosztowała 19 euro. Kieliszek domowego wina 6. Kawa 1,40 euro. 
Czekam na więcej pobytów!

niedziela, 2 marca 2025

Luty '25 w pracy, czyli w końcu poleciałam.

JAK DOBRZE BYŁO ZNOWU LATAĆ!💖💖💖💖💖💖

Zaczęłam pracę w lutym od przebazowania się do Budapesztu.
Wiele lat temu spędziłam z siostrą w tym mieście kilka dni i to był bardzo fajny pobyt. Jeżeli kiedyś będziecie mieć czas, to polecam Wam odwiedziny w stolicy Węgier.
Wracając jednak do tematu postu - praca w lutym.

Firma przerzuciła mnie LOTem do Budapesztu. Muszę powiedzieć, że cieszyłam się bardzo, już stęskniłam się za lataniem i za życiem na walizkach. Stęskniłam się nawet za lotniskiem!

Gdy o lotnisku mowa, dlaczego warto przeczytać moją książkę? Możecie ją zakupić na portalach aukcyjnych lub w antykwariatach. W bieżącej sprzedaży jest natomiast moja ostatnia pozycja "Hotelowy zawrót głowy", w niej znajdziecie podobne triki i sztuczki, ale dotyczą one pobytów hotelowych.

Oto dlaczego warto przeczytać moją poprzednią książkę. 😉

Na lotnisku w Budapeszcie czekał na mnie kierowca i zawiózł mnie do Terminalu GAT (General Aviation Terminal), czyli budynku, z którego latają prywatne samoloty.

Zjadłam swoje śniadanie i wypiłam ich kawę. Później przebrałam się w mundur w ciasnej toalecie. Leciałam w "cywilnych" ciuchach. Sukienkę i buty miałam w torbie podręcznej - małą walizkę nadałam jako bagaż. A wiecie, jak to jest. Jak masz przy sobie, to masz. 😉

Odczekałam swoje. Okazało się, że pilot jest mi znany z poprzedniej firmy. Jaki ten świat mały! Spotkaliśmy się w Singapurze.
(O moim pobycie tam możecie przeczytać w "Z chmur do Azji".)

Nowy pachnący Challenger 350.

Pierwszy lot mieliśmy do Mediolanu. Tam spędziliśmy dwie noce.

O tym mieście jest sporo wpisów na moim blogu - kolejny już za tydzień! 

Taką piękną owsiankę dostałam na śniadanie. Firma kateringowa, w której zamówiłam jedzenie na lot, należy do mojej eks koleżanki z pracy! Beatrice jest Włoszką i kiedyś ze mną latała w Moskwie. Teraz założyła swoją własną działalność i zajmuje się dostarczaniem jedzenia na pokłady prywatnych jetów.
"Welcome table" - jogurt sojowy (pasażer nie tolerował laktozy) i granola bez glutenu (gluten też nie jadł).
Zrobiłam sobie selfie na pokładzie.

Po krótkim locie do Mediolanu mieliśmy pół dnia w Londynie. W tej firmie (to jest inny operator od tego, z którym zazwyczaj współpracuję) piloci sami rezerwują hotele. 😊
I dlatego mieliśmy same fajne w centrum miasta.

Po krótkim locie lubię udać się na siłownię. I tak muszę wziąć prysznic, więc przed mogę trochę bardziej się spocić.😉 Odrobina cardio, trochę ćwiczeń z hantlami i najważniejsze - stretching. Po kilku godzinach w mundurze na pokładzie dobrze robi ruch.
Po długim locie idę spać.
Londyn lubię bardzo. Tym razem nie mieliśmy czasu na zwiedzanie. Tyle, żeby odpocząć, zorganizować katering na kolejny lot oraz zrobić zakupy na pokład.
Hotel mieliśmy w ładnej, ale mało turystycznej okolicy. Mam nadzieję, że niedługo tu wrócę i będę miała więcej czasu na zwiedzanie.
Kolejny dzień i kolejny lot. Na mniejszych jetach lotów jest zazwyczaj więcej. Mniej się lata na długich odcinkach (do tego używane są większe samoloty), natomiast robi się więcej skoków po Europie.
Rano, po śniadaniu, wychodzimy z hotelu. Jak zwykle obładowana.
Pasażerom na poprzednich lotach najbardziej smakowały owoce. Do tego, ponieważ było to poranny rejs, zaproponowałam shoty wellness. I nowe magazyny zakupione w supermarkecie w Londynie.

Kolejny krótki lot i kończę pracę w miejscu, gdzie zaczęłam - w Budapeszcie.

Taki widok! Naprawdę, dawno nie miałam rotacji z tak ładnymi hotelami.

Wieczorem spotkałam się z polską kapitan na Tokaju. Na drugi dzień rano zjadłyśmy jeszcze śniadanie i LOT zabrał mnie do Warszawy.

Piękny i niespodziewany był ten luty. Już myślałam, że nigdzie znowu nie polecę, a tu taka niespodzianka! Oby było ich więcej!