środa, 29 października 2025

Busan

Po dziesięciogodzinnym locie do Icheon od razu pobiegliśmy na Express Train do Seoul Station. Tam mieliśmy przesiadkę do Busan.
Jeśli planujecie zwiedzać to miasto, to warto wcześniej zarezerwować bilety (u nas do wyboru był już tylko jeden pociąg) albo sprawdzić, czy nie podróżujecie w czasie lokalnego święta, bo w tych dniach ciężko o zakup przejazdu na ostatnią chwilę.
Tak, jak się domyślacie, skoro o tym piszę, to właśnie nam się przydarzyło. 

Po trzech godzinach pociągiem ekspresowym byliśmy na miejscu. Busan to nadmorska miejscowość na południu Korei. Tu widok na miasto przed stacją kolejową.

Po mieście poruszaliśmy się komunikacją miejską. Kartę zakupiliśmy już na lotnisku w Seulu. 
Do hotelu (Marriott zarezerwowany za punkty, które nazbierałam w pracy) dotarliśmy po godzinie 15 czasu lokalnego. Po tak długiej podróży marzyliśmy, żeby się położyć, ale trzeba było ruszać na zwiedzanie. Grafik mieliśmy dość napięty, a co ważniejsze, chcieliśmy się jak najszybciej przestawić na czas lokalny. O drzemce nie mogło być mowy.


Świątynia Haedong Yonggung reklamuje się jako najpiękniejsza w Korei. Jest to rozległa świątynia buddyjska ładnie położona nad morzem. Wstęp bezpłatny.
Warto do niej zajrzeć, ale jeśli odwiedziliście już wiele świątyń buddyjskich w swoim życiu, to ta nie różni się bardzo od tego, co widzieliście.
Świątynie w Azji oznaczone są takim symbolem i tak, jest to swastyka odwrócona w drugą stronę.

Po szybkim zwiedzaniu, byliśmy już bardzo zmęczeni, wróciliśmy w okolice hotelu, żeby coś zjeść. Trafiliśmy na lokalną restaurację prowadzoną przez dwie starsze panie. Nie jestem specjalistką od tej części świata, wiem tyle co z obserwacji i z dwóch książek, które przeczytałam przed wyjazdem. Podobno, zwraca się do nich przez "ciocie" - oczywiście po koreańsku. Ogólnie, jesteśmy zaskoczeni, bo w Korei mało osób zna angielski. Większość miejsc ma menu ze zdjęciami i jakimś tam opisem po angielsku. Tu był opis: "Menu Set". 😂 

Pokazaliśmy, że chcemy dla dwóch osób i że z lodówki chcemy dwa napoje. Wodę dostaje się gratis. Je się metalowymi pałeczkami. Zapłaciliśmy 28 000KRW, czyli ok 80pln.

Przespaliśmy całą pierwszą noc, o złudo, myśleliśmy, że unikniemy jet lagu. 😁 A to tylko wyczerpanie podróżą odespaliśmy.

Drugiego dnia ruszyliśmy po śniadaniu - wykupionym w hotelu, na dalsze zwiedzanie. Rezerwując bilet do Korei kierowałam się datą swoich urodzin, wolnymi dniami oraz pogodą. Miało być ciepło i słonecznie. Temperatura spadła najniżej do 19 stopni, ale padało prawie codziennie. 

Naszym punktem głównym tego dnia była wioska Gamcheon. Została założona w latach pięćdziesiątych jako osiedle dla uchodźców, a obecnie jest atrakcją turystyczną. Nadal jednak mieszkają tam ludzie, dlatego uprasza się o nie hałasowanie i nie wchodzenie na prywatne podwórka. 

Dojechaliśmy tam komunikacją miejską - mój partner powiedział, że nigdy w życiu nie jeździł tyle autobusami. Miasto jest bardzo dobrze skomunikowane, prawie wszędzie jest bezpłatny internet. I przed wyjazdem ściągnijcie sobie aplikację Naver. (Mapsme i Google Maps nie dają rady w Korei.)

Obecnie dzielnica Gamcheon przemieniła się oazę artystów, małych kafejek, sklepów z rękodziełem. Można tu spędzić kilka godzin niespiesznie spacerując po jej zakamarkach. Jest wiele murali i rzeźb. Niestety, do tej pory nie udało mi się ustalić, dlaczego tak bardzo lubią tam "Małego Księcia".

Spędziliśmy jakieś dwie godziny chodząc w deszczu i godzinę w lokalnej kawiarni przyglądając się przechodniom.

Lubią tam literaturę.
Busan, tak jak cała Korea, nie należy do płaskich terenów. Weźcie ze sobą wygodne buty. Z naszych obserwacji wynika, że na miejscu lokalsi preferują monochromatyczne, proste w formie ubranie i sportowe obuwie.

Wiecie jak się zwiedza w deszczu... Po piętnastu minutach mieliśmy przemoczone buty. Było ciepło, ale z mokrymi stopami przyjemnie nie jest. Z samego rana kupiliśmy parasol, który nas ochraniał, ale też nie ułatwiał wędrówek wąskimi uliczkami dzielnicy. Zresztą nie tylko my mieliśmy parasol. Wszyscy przeciskali się z parasolami zahaczając o daszki, ściany i cudze głowy.

W deszczu wieżowce wyglądają wspaniale. (Zawsze trzeba szukać dobrych stron.)

Co mnie bardzo zdziwiło w czasie pierwszego dnia? Odległości. Niby wszystko poplanowałam, ale przy dwóch przesiadkach i ponad godzinnych dojazdach plan dnia trzeba było zmodyfikować.
I jeszcze te mokre buty...

Wróciliśmy do hotelu. Wysuszyliśmy buty suszarką i ruszyliśmy na wieczorny podbój miasta. W październiku robi się ciemno około 18.  

Każda dzielnica miasta ma swój nocny targ. Dominują tam stoiska z jedzeniem, ale też są małe sklepiki z pamiątkami i innymi drobiazgami. 
Koniecznie zajrzyjcie na mojego Instagrama, mam tam rolkę z tego targu.
Ceny, jako to w takim miejscu i w Korei, stosunkowo wysokie. Jeżeli jedziecie budżetowo, to niekonicznie się tam chcecie stołować. Jest to jednak dobre miejsce na spróbowanie lokalnych specjałów.

Wracając z targu szukaliśmy miejsca, żeby wypić po drinku i zaznać "nocnego życia".

Przez przypadek trafiliśmy na bar z winylami Muse On. Super miejsce z super muzyką puszczaną z płyt. Można prosić o wybrane utwory, można też wypić dobrego drinka. O cenach nawet nie chcę mówić, bo skoro jedzenie jest tam drogie, to nie chcecie wiedzieć ile kosztuje alkohol. 😂 

 I nastał dzień trzeci - ostatni z naszego pobytu w Busan. Od rana przywitało nas słońce. Plan był taki, żeby wejść na liście dodatkowej (standby) do Haeundae Blueline Park, czyli przejechać się małymi wagonikami nad morzem.

Przed wylotem do Korei próbowałam zarezerwować nam miejsca, ale bilety były wyprzedane na trzy tygodnie do przodu. Ponieważ kraj świętował Chuseok, to nawet nie było dodatkowej kolejki dla osób bez rezerwacji. 

Dobrze, że spaliśmy niedaleko, przynajmniej nie straciliśmy czasu na dojazd. Pospacerowaliśmy po plaży. Był piękny, gorący dzień. Trochę dzieci i rodzin kąpało się w morzu. Czytałam i zaobserwowałam, że Koreańczycy raczej unikają słońca (szczególnie panie) i że nie rozbierają się na plaży. Wszyscy kąpali się w spodenkach i koszulkach. Jedyne zwolenniczki bikini jakie zauważyłam były turystkami.

Drugi punkt programu: X The Sky. Wjazd na 100 piętro zajmuje czterdzieści kilka sekund, a widok jest super. Cena około 60 zł (są promocje). Rezerwacja nie była potrzebna.

Na szczycie wieży zwiedza się kilka pięter. Jest sporo miejsc na zrobienie sobie ładnych zdjęć. Na jednym była trójwymiarowa wystawa poświęcona malarstwu. Wspaniała!

Przepięknie zaaranżowana i w cenie biletu.

Późnym popołudniem zabraliśmy plecaki i udaliśmy się na dworzec kolejowy. Ponieważ do odjazdu pociągu mieliśmy jeszcze chwilę, udaliśmy się do pobliskiego Chinatown. Tam za 30 000KRW miałam jeden z najlepszych masaży stóp. 

Ciepło, może chodzić w spódnicy i sandałach. Z plecakiem na plecach idziemy do Chinatown.

I do Seulu! Jeszcze szybszym pociągiem (ale dłuższą trasą) dotarliśmy późno w nocy do stolicy Korei Południowej. Ale o tym za trzy dni.

Busan? Polecam. Bardzo mi się to miasto spodobało. 



niedziela, 26 października 2025

LOTem do Seulu i z powrotem.

Przyszedł październik a z nim moje urodziny! Od kilku lat staram się świętować ten dzień podróżując. Ze względu na moją pracę (i inne czynniki - np. Covid albo późniejsze / wcześniejsze wyjazdy), nie zawsze się to udaje. 
I tak odwiedziłam : Madryt i Toledo (wyjazd około urodzinowy).
                                Paryż
                                Istambuł
                                Kazimierz Dolny (bo po Polsce też lubimy jeździć).
W tym roku mój wybór padł na Seul (i Busan) w Korei Południowej. O powodach takiej decyzji i całej wyprawie przeczytacie w kolejnych wpisach - będą ukazywać się dwa razy w tygodniu. 
Dziś skupiam się na samym przelocie.   

Bilety zakupiłam z LOTem.  Zależało nam na tym, żeby był to lot bezpośredni. Bilet w dwie strony kosztował 3700pln (tylko z bagażem podręcznym). Można dostać oczywiście taniej bilet, jeżeli zarezerwujecie go z dużym wyprzedzeniem lub weźmiecie lot z przesiadkami, albo poza sezonem.                   

W obie strony lecieliśmy Dreamlinerem. To wygodny samolot na tak długie trasy. Lot do Seulu trwał dziesięć godzin i czterdzieści minut; powrót dwanaście godzin i trzydzieści minut. Skąd tak duże różnice? Bardzo wiele zależy od wiatru.

Lecieliśmy w klasie ekonomicznej. (O moim locie w klasie biznes z LOTem możecie przeczytać tutaj.) Było wygodnie, bo mieliśmy miejsce obok wolne, a w locie powrotnym mieliśmy po całym rzędzie wolnym. Czasem wygra się los na lotniczej loterii. 😁

Czy wiecie, że możecie wylicytować przeniesienie do klasy biznes? Wiele linii lotniczych ma obecnie taką opcję. Podaje się sumę (ale jest też ustalona suma minimalna), którą chce się dopłacić za możliwość podróżowania w większym komforcie. Na ten lot minimum, żeby wejść do aukcji, wynosiło 3300pln od osoby od lotu. Czyli za lot w biznes klasie musiałabym zapłacić 7000pln - tak jak pisałam, jest to licytacja, wygrywa najlepsza oferta. To nie jest wygórowana cena, ale nadal, jest ona wyższa od budżetowego przelotu.

LOT ma sporo fajnych filmów i programów telewizyjnych. 

Jak pisałam, lecieliśmy w klasie ekonomicznej, ale mieliśmy dodatkowe miejsca dla siebie, więc nie było tragedii. Na fotelach czekały na nas koce i poduszki. 
Jeśli planujecie lot z małym bagażem, to możecie pominąć pakowanie zagłówka. Z drugiej strony, taką poduszkę można ubrać na szyję i nie wlicza się ona do bagażu podręcznego. 😉

Serwis rozpoczął się od mokrych chusteczek i baru. Dostaliśmy orzeszki i napój. Było też wino i piwo. Mocne alkohole w ekonomii są dodatkowo płatne.
(Oglądam "Dark Shadows" - idealny jesienny film.)
Zaraz po barze podano obiad (startowaliśmy o 12). Wybrałam wieprzowinę, był jeszcze kurczak. Fajne jest to, że loty miały koreański smak. Podano sałatkę z kimchi.

W czasie rejsu załoga kilkakrotnie przechodziła z wodą (polecam mieć własną butelkę i udać się do galley'a w celu jej napełnienia) - na długich rejsach trzeba dużo pić! Dodatkowo w galley'u można było się częstować napojami, poprosić o kawę / herbatę, wziąć dodatkowe orzeszki, wafelek i zalać sobie kubek ramenu!
(Korea ma drugie na świecie, po Wietnamie, spożycie tych makaronów na osobę.) 

Przed lądowaniem podano drugi gorący posiłek. Kimchi z ryżem i tofu, tym razem nie było wyboru.

Bardzo przyjemny lot do Seulu miałam. Załoga była też super miła. 
Lądowanie na lotnisku Icheon było o godzinie 6:25 rano. Między Polska a Koreą jest 7 godzin różnicy!

Lot powrotny startował o 11:40. 
Serwis wyglądał tak samo. Bar, obiad (tym razem wzięłam koreańskie bulgogi) oraz drugi gorący posiłek.

Taki kubełek możecie dostać w galley'u (bezpłatnie). Ciekawostka, o której nie wszyscy wiedzą, katering na loty powrotne jest w większości miejscowy. Oznacza to, że gdy lecimy z Korei, duża część jedzenia (wyłączając napoje, słodycze itp. - rzeczy, które się nie psują) będzie od lokalnego dostawcy. To samo dotyczy innych lotów. Np.wracając z Nowego Jorku dostaniem jedzenie załadowane na pokład w Nowym Jorku. 
Drugi gorący posiłek, tym razem wołowina z makaronem i ryżem.

Ten lot trochę bardziej mi się dłużył, mniej spałam. Obejrzałam sporo filmów (znowu głównie jesienne klasyki np. "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" - ale się popłakałam), dużo zjadłam, trochę pogapiłam się w okno. W Warszawie lądowaliśmy o 17:45. 

 


A tutaj macie nowe safety demo LOTu nakręcone w Muzeum Narodowym.

Już się cieszę, na kolejne loty. Tylko kiedy i gdzie? 🤔


niedziela, 19 października 2025

Coffee, Tea or Me?

W ostatnim wpisie obiecałam Wam recenzję kolejnej lektury lotniczej. 

"Coffee, Tea or Me" - to bardzo dobre czytadło. Czy ma dużo wspólnego z prawdziwym lotnictwem? Oceńcie to sami na podstawie poniższych fragmentów. 😉

Sama okładka definiuje rodzaj literatury. Mnie się podoba, ale z góry wiemy, jaka będzie zawartość. 
(I wiem, że "nie ocenia się książki po okładce", ale....)

Autorki to dwie stewardessy z pewnych linii lotniczych (nie dowiadujemy się nazwy) ze Stanów Zjednoczonych. Ponieważ nie są zawodowymi pisarzami, to mają do pomocy profesjonalnego autora. 

"Ghostwriter"- czyli ktoś, kto za Ciebie pisze książkę.

Podoba mi się format tej książki, mieści się w torebkę i ma bardzo ładne ilustracje. (Chociaż to jest pewnie dyskusyjne. 😉) 

Ilustracje typu "pinups". Bardzo seksualizujące zawód stewardessy. Zresztą cała książka utrzymana jest w tym stylu. Seks się sprzedaje - to stara prawda.

Akcja toczy się w złotej erze lotnictwa, czyli lata 60te, w Nowym Jorku. Jeśli lubcie ten czas w historii i to miasto, to polecam Wam "Coffee, Tea or Me". 
Czytajcie jednak te wspomnienia stewardess z przymrużeniem oka. Nie latałam w tamtych latach, ale nie chce mi się we wszystko wierzyć.

Zresztą sam autor przyznaje, że miał za mało materiału na książkę i dołożył sporo od siebie. I mam wrażenie, że dołożył sensację -  wiadomo, co się dobrze sprzedaje.
Jak to dawniej bywało.

Dziewczyny spotkały się podczas szkolenia. O tym jest pierwszy rozdział, o początkach w pracy i o realiach tego zawodu w tamtym czasie.

"(...) there's so much that is sweet about being an airline stewardess." 


Każdy rozdział zaczyna się tego typu ilustracją.😂

Między wierszami można się sporo dowiedzieć o minionych czasach awiacji. (Tylko podkreślam raz jeszcze, czytajcie z przymrużeniem oka, nie jako suche fakty.)

Przy odprawie na lot dziewczyny musiały pobierać z biura różne ciekawe rzeczy. Obecnie "ostrza" (zakładam, że chodzi o brzytwę do golenia) nie są udostępniane pasażerom na pokładzie, a wręcz są zabierane z ich bagażu podręcznego.
 Nie pobieramy też raportów pogodowych, tym zajmują się piloci.


W czasie szkolenia obowiązywała godzina, kiedy wszyscy musieli być w łóżku. Kiedyś była taka zasada w Qatar Airways.  

Pasażerowie w półce na bagaże? Słyszałam, że matka włożyła tam dziecko, ale o dwójce dorosłych nigdy. 

W książce jest wiele fragmentów o przyjęciach, randkach (często z pasażerami) oraz o życiu w "Stew ZOO", czyli budynku, gdzie wszystkie dziewczyny razem mieszkały. Te rozdziały bardzo dobrze się czyta i moim zdaniem są bardzo interesujące.
Natomiast rozdziały o pasażerach, jak poznać, który jest żonaty, który jest jakiej narodowości i jaki ma zawód - jak dla mnie to już wymysł autora.

I jest też rozdział ze słowniczkiem lotniczym. Przydatny, jeśli ktoś z Was wybiera się na rozmowę o pracę.
(Aby przygotować się do rozmowy o pracę polecam mojego e-booka. 😉)
 
 
Polecam Wam tę książkę, jako lekką rozrywkę mającą niewiele wspólnego z prawdziwym lataniem.
 
Za tydzień zaczynam serię wpisów z Korei Południowej. Będą się one ukazywać dwa razy w tygodniu, więc będzie tu bardzo turystycznie. 


niedziela, 12 października 2025

Global 6000

We wrześniu miałam przyjemność wrócić na pokład samolotu Global 6000. Z tym typem wiąże mnie wiele wspomnień. (Lektura "Opowieści pokładowych" wszystko Wam wyjaśni.)

Global 6000 należy do kanadyjskiej rodziny Bombardier. Lata temu odwiedziłam jego fabrykę w Montrealu.

Zlecenie dostałam po znajomości, zresztą jak większość prac w prywatnym lotnictwie, takie oferty trafiają do znajomych znajomych. 😉

Pamiętacie wpis o Falconie 8x? Wspominałam tam, że są samoloty z dodatkowym siedzeniem przy stole konferencyjnym. Tutaj właśnie mamy dowód. Stół można przedłużyć specjalną nakładką, a siedzenie przy "biurku" się odwraca. Dzięki temu, pięć osób może razem zjeść posiłek.


Global 6000 ma wydzieloną część sypialną z zamykanym drzwiami. Wysuwają się ze ścianki przedziałowej po przytrzymaniu guzika.


A oto i sypialnia. Sofa się rozkłada, mogą na niej spać wygodnie dwie osoby. (Pomińmy milczeniem widoczny na zdjęciu odkurzacz. 😉)
Wykonałam na pokładzie tego samolotu we wrześniu cztery loty. Pracowałam jako "druga" stewardessa. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam kogoś innego z personelu pokładowego na lotach! I nie pamiętam, kiedy ostatnio nie byłam "lead". 
(Swojego czasu szkoliłam nowe stewy. 😁) Fajnie było lecieć z kimś, chociaż z częścią decyzji się nie do końca zgadzam. 🤷‍♀️
Ale będąc freelancerką trzeba być bardzo elastycznym. 
Łazienka dla pasażerów. Druga mniejsza znajduje się z przodu. Zazwyczaj używana jest przez załogę. Na samolotach z właścicielem główna łazienka nigdy nie jest używana przez nas!

A gdzie ja pracuję?

Global ma bardzo fajną kuchnię i bardzo fajny crew rest aera. Szczególnie przydaje się duża lodówka i duży piekarnik.

Moja koleżanka siedziała w crew rest, a ja na rozkładanym jumpseat w kokpicie. 

Fajnie było po latach wrócić na ten typ samolotu. 

Poniżej mam dla Was filmik z YouTube. 


A czym teraz będę latać? 😍

P.S. Za tydzień zapraszam na recenzję kolejnej lektury lotniczej. 

P.S.2. Za dwa tygodnie zaczynam opisywanie Korei.

niedziela, 5 października 2025

Wrzesień '25 w pracy

Po spokojnym sierpniu przyszedł wrzesień. I zaraz z początkiem nowego miesiąca wyleciałam do pracy.

Zaczęłam od przebazowania do Paryża. Samolot, na którym miałam latać był tam na przeglądzie. Co ciekawe, tym razem nie byłam na pokładzie sama. Dostałam to zlecenie od swojej byłej szefowej, która obsługiwała te rejsy ze mną. 😊

Samolot - Global 6000. Zadanie dnia - nauka przygotowywania ulubionego drinku pasażera.

Spędziłam dwa dni ucząc się serwisu dla owego pasażera i przygotowując samolot. Miałyśmy sporo pracy i zakupów, ale jeden z pilotów był z nami i dźwigał torby! 😍 A to się tak często nie zdarza.

Już zapomniałam, jak wysoki jest ten samolot. Pokonywania tych schodów kilkakrotnie, żeby go zapakować, to nie żart.

Opiszę Wam dokładnie Global 6000 w osobnym wpisie. Polecam też moją książkę "Opowieści pokładowe" - pisząc ją, właśnie na tym typie samolotu pracowałam.

Samolot trzeba było dokładnie wysprzątać i "przewietrzyć". Dlatego możecie zauważyć te serwetki wiszące. Dają one zapach "świeżego prania".

Po dwóch dniach przygotowań polecieliśmy do Mediolanu. Po krótkim noclegu ruszyliśmy dalej - do Genewy i jeszcze dalej do Agadiru.

Pierwszy lot był śniadaniowy. Chia pudding na mleku kokosowym - jak zwykle okazał się strzałem w dziesiątkę. 

Na wszystkich lotach mieliśmy bardzo miłych pasażerów. A praca we dwójkę idzie dużo sprawniej niż w pojedynkę.😁

O hotelu w Agadirze już Wam pisałam. Pokój jak pokój, ale części publiczne były wyjątkowo fotogeniczne.
Plaża publiczna, na którą miałam zamiar się udać, ale ostatecznie poprzestałam na hotelowym basenie. 😉 


Był szał zakupowy - chociaż ja przez mała walizkę i minimalizm bardzo się ograniczałam.

Z pracy w czasie czterodniowego pobytu musiałam zrobić małe zakupy, zamówić jedzenie dla załogi i kwiaty. Do tego policzyć i oddać pranie pokładowe w hotelu, bo handling nie miał pralni. Później jeszcze trzeba było wszystkie serwetki ładnie poskładać i odprasować. (Obrus prasowałyśmy dwa razy, wpierw w hotelu, a później jeszcze raz na pokładzie.)

Niezbyt dużo jak na tak długi layover.😍

Tym razem mieliśmy "welcome shots" zamiast "welcome table" 😉
Po dniach laby przyszedł dzień powrotu. 
Ponownie przez Genewę wylądowałam na krótki nocleg w Mediolanie. Nie, nie miałam czasu na zwiedzanie. To był długi dzień, spaliśmy przy lotnisku, a ja następnego dnia o 7 rano ruszałam na drugie lotnisko, żeby lecieć do domu.

No i to był 10 wrzesień....
Siedzę sobie w taxi i dostaję wiadomość od koleżanki. Lotnisko w Warszawie zamknięte. 🫣


Na szczęście po dwóch godzinach opóźnienia lot do Warszawy wystartował. 😊

P.S. Zapraszam za tydzień na wpis o Globalu 6000. Dalej będzie wpis literacki, a za trzy tygodnie zaczynam serię wpisów z Korei!!! 🤯