wtorek, 6 czerwca 2017

Spa w Chinach

Shenzhen to była moja druga wizyta w Chinach, nie wliczając Hong-Kongu i Makau. Mój plan na dzień był prosty - wizyta w SPA. Poprzedniej nocy boleśnie stanęłam na lewej stopie i ta nie dawała mi spokoju. Wyszukałam więc w internecie miejsc oferujących masaż i poszłam z tym do recepcji. Okazało się, że żadne z nich nie znajduje się w pobliżu naszego hotelu. Recepcjonistki zapytane, czy mogą polecić jakieś inne miejsce odpowiedział, że nie; że nie ma nic wokół. To wydało mi się dziwne.... w Azji?
Na szczęście jeden z naszych pilotów był z pochodzenia Chińczykiem i udało mu się znaleźć odpowiedni salon - osiem minut od naszego miejsca pobytu. Jeszcze tylko czekała nas wizyta w lokalnym banku, w celu wymienienia gotówki; gdyż oczywiście Hilton jej nie wymieniał. Uwaga: trzeba mieć ze sobą paszport.

Na miejsce dojechaliśmy z DiDi - lokalnym Uberem, aplikacja tylko w wersji chińskiej.
ołtarzyk w SPA
Mój fotel; masaż 70 min to koszt 108CNY - czyli 60 złotych. Zabieg zaczyna się od masażu głowy i ramion, w tym czasie stopy moczymy w wybranym olejku.
W cenie wliczona herbatka i .... pomidorki..... jakby nie było pomidor podobno jest owocem. :)
W pokoju znajdowaliśmy się tylko we dwoje i mogliśmy obejrzeć film na ogromnym telewizorze. Nasz wybór - "McImperium". Kolega musiał obsługiwać pilota, bo ten było oczywiście po chińsku.
Oprócz masażu zdecydowaliśmy się też na czyszczenie uszu. Odbywa się to tutaj inaczej niż np. w Singapurze. Nie jest to zabieg woskowania. Kosmetyczka używając różnego rodzaju pędzelków wydłubuje nam z ucha wszelkie zanieczyszczenia. Odczucia dziwne, koszt 38CNY - a moje uszy nigdy nie były tak czyste.

Ponieważ wypiłam ze trzy szklanki herbaty, to jeszcze przed czyszczeniem uszu musiałam skorzystać z toalety. Okazało się, że jest to WC do kucania. Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z kolegą.
-"Ale udało ci się skorzystać?" - spytał przejęty, po czym opowiedział mi historię odwiedzin jego znajomych z Hiszpanii, których ten widok bardzo zdziwił.
Skorzystać mi się udało, na Bliskim Wschodzie ten rodzaj sanitariatów też jest popularny, więc mam pewne doświadczenie. Moja niewinna uwaga jednak spowodowała ciekawy efekt.
-"A wiesz, jak byliśmy w Mediolanie, to w hotelu w toalecie obok sedesu było takie coś. Co to jest?" - zapytał zafrapowany pilot.
-"Eeee, bidet?" - bo chyba o to mu chodziło.
-"Do czego to jest?" - pytał dalej.
-"Po skorzystaniu z toalety, gdy chcę się odświeżyć. No wiesz, taki cel higieniczny to ma" - próbowałam tłumaczyć.
-"Aha. To tylko kobiety mogą używać?"
-"W sumie nigdy z żadnym facetem nie rozmawiałam na ten temat, ale wydaje mi się, że też mogą korzystać" - zaczęłam myśleć nad tym zagadnieniem. Dobre pytanie! Czy bidetu używają mężczyźni?
-"No dobra, ale jak tego używać?" - nie dawał kurcze za wygraną -"to trzeba na tym usiąść? Jak na toalecie?"- dopytywał.
-"Tak" - odpowiedziałam krótko i miałam nadzieję, że już nie będzie zadawał pytań.
-"To jest chyba strasznie europejskie" - stwierdził Chińczyk w końcu usatysfakcjonowany moimi wyjaśnieniami.
Też mi się tak wydaje. Pamiętam, że wiele lat temu moja australijska współlokatorka w liniach na Półwyspie Arabskim również potrzebowała wyjaśnień.

Nie ma co, podróże kształcą!

1 komentarz: