sobota, 25 października 2014

24 godziny z życia stewardessy

Siedzę sobie spokojnie w hotelu. Jest wieczór. Na służbowy telefon przychodzi mail: "możliwy lot".  Może będzie, może nie będzie. Idę na umówioną kolację z kapitanem.
-"Nie polecimy" - mówi.
-"Polecimy" - odpowiadam - "zrobiłam plany na jutro, czyli polecimy"
Wracamy do swoich pokoi i obserwujemy rozwój wypadków. Lot zostaje potwierdzony na następny poranek. Kontaktuję się z firmą, próbuję dostać informacje na temat pasażerów i  preferowanego menu. Nic nikt nie wie. Muszę czekać. Zamawiam tylko śniadanie na wynos z hotelu dla załogi, prasuję mundur i układam wszystko tak, żeby rano nie biegać jak pijany zając szukając butów.
Tuż przed północą dostaję maila z ilością osób na pokładzie i oczekiwanym posiłkiem. Zamawiam, jest po północy, przede mną pięć godzin snu i pobudka o świcie.
O pierwszej w nocy zmiana lotniska. Wstaję, anuluję poprzednie zamówienie i zamawiam catering w nowym miejscu. Druga w nocy, zasypiam.
Budzik dzwoni o piątej rano. Jestem niewyspana, prysznic trochę pomaga. Automatycznie robię makijaż, włosy, ubieram mundur, pakuję pidżamę, kosmetyczkę i zjeżdżam do recepcji. Całość zajmuje mi niecałą godzinę - kwestia wprawy. Reguluję rachunek, odbieram nasze śniadania w pudełkach.
 Reszta załogi też nie pała chęcią do pracy. Pakujemy nasze walizki do czekającego już minibusa i w milczeniu jedziemy na lotnisko. Przechodzimy odprawę celną.
Okazuje się, że nie ma pozwoleń na przelot nad Chinami. Czekamy, w międzyczasie chłopaki w cockpicie przygotowują papiery, ja robię kawę, przygotowuję kabinę, ładuję z powrotem wina oddane do magazynu. (Wino nie może stać w gorących temperaturach, bo traci smak. Dlatego po każdym locie musimy je oddać na przechowanie.) Catering zamówiony jest z naszego docelowego portu, w którym dołączą pasażerowie.
Jest dziesiąta rano. Silniki samolotu nie pracują, wewnątrz robi się nie do wytrzymania. Nadal nie możemy startować. Udajemy się do pobliskiego terminalu, spędzamy tam kolejne godziny, ale tym razem w chłodzie. W końcu decydujemy się na powrót do biura naszego handlingu. Ponownie przechodzimy granicę.
Jedziemy na lunch do pobliskiej kantyny. Wracamy do biura i czekamy. Jest trzecia popołudniu. Są pozwolenia. Pada decyzja o przygotowaniu samolotu do natychmiastowego startu. Przechodzimy granicę, celnicy zaczynają się śmiać na nasz widok. Otrzymujemy trzecią pieczątkę w paszporcie tego dnia.
Silniki pracują, o czwartej mamy startować. Tuż przed kołowaniem, telefon z firmy - lot odwołany. Wysyłam maila do firmy cateringowej, żeby jak najszybciej anulować zamówienie. Zbieramy swoje rzeczy i wracamy do hotelu. Na granicy dostajemy czwartą pieczątkę.
W hotelu nie ma dla nas pokoi, musimy czekać. Jest godzina osiemnasta, kiedy docieram do swojego łóżka. 24 godziny po tym jak dostałam maila o możliwmy locie.
Prysznic i dwunastogodzinny sen - to mój plan na wieczór.
A dziś kolejny dzień w Singapurze.



4 komentarze:

  1. a kontrole cenlą i prześwietlanie bagaży macie takie samo jak normalnie pasażerowy? czy jakies osobne przejścia?

    OdpowiedzUsuń
  2. Zależy od lotniska - zazwyczaj jest osobne przejście dla załóg, ale byłam też na takich gdzie idzie się z pasażerami.

    OdpowiedzUsuń
  3. ok! A w ogole to mialaś mega zakręcony dzień

    OdpowiedzUsuń