sobota, 29 lutego 2020

Peru - kraj 88 i Boliwia - kraj 89

W końcu, po 15 latach podniebnej pracy, udało mi się zawitać do Ameryki Południowej. Lądowaliśmy w Limie, następnie była Arequipa, gdzie odwiedziliśmy przepiękny klasztor. Reszta tego miasta też zasługuje na uwagę.
Z Arequipy busem udaliśmy się do Cabanaconde, gdzie zaczęliśmy nasz trekking w Kanionie Colca.

Hostel Pachamama, którego nie mogę się nachwalić.
Kanion Colca to trzeci pod względem głębokości kanion na świecie. Trekking jest ciężki, ale cieszę się, że to zrobiłam. Drugiego dnia w kanionie widzieliśmy kondory. Pierwszego dnia na Cruz del Condor się nie zjawiły.
Po trzech intensywnych dniach udaliśmy się autobusem przez miasteczko Chivay i Park Narodowy do Puno nad jeziorem Titicaca. Puno jest brzydkie, chyba że traficie na obchody święta maryjnego w lutym, które podobno są niesamowite. Z Puno kolejnym autobusem dostaliśmy się do Copacabany (tej w Boliwii).

Koniecznie wdrapcie się na lokalną golgotę i zjedzcie nad jeziorem świeżo smażonego pstrąga.
Z Copacabana autobusem i promem dostaliśmy się do La Paz - brzydkiej stolicy Boliwii. Kolejkami nie udało się nam pojeździć, bo byliśmy zbyt chorzy na to. Reszta miasta nie jest warta wzmianki, jeżeli nie macie czasu, to możecie z czystym sumieniem sobie je darować.

Ulica z rękodziełem w La Paz.
Sucre - to białe kolonialne miasto, dużo przyjemniejsze od stolicy.
Kolejnym autobusem przez Potosi (którego nie zwiedzaliśmy, bo w kopalniach pracują dzieci) przemieściliśmy się do Uyuni. To brzydkie miasto, z którego wyruszają wszystkie wycieczki na słone jezioro i do parku narodowego.

Efekt lustra otrzymuje się, gdy na jeziorze jest woda. Mieliśmy szczęście.
Koniecznie wybierzcie się na dłuższą wersję wycieczki. Park Narodowy na południu Boliwii to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie udało nam się odwiedzić.
Po wytrzepaniu soli z butów (i spraniu ze spodni) przelecieliśmy przez La Paz do Cusco. Następne dwa dni to droga i zwiedzanie Machu Picchu. Ponieważ został nam jeszcze jeden zapasowy dzień, to po odpoczynku w pięciogwiazdkowym hotelu (program lojalnościowy Marriott'a), wyruszyliśmy na kolejną wspinaczkę.

Rainbow Mountain i Red Valley znajduje się 3 godziny drogi od Cusco. Agencja turystyczna nie chciała nam wypożyczyć tylko samochodu. Że się niby zgubimy w dolinie, przewodnik, którego nam dali sam się zgubił 😆 i zamiast 6 km zrobiliśmy ponad 10 km w strugach deszczu.
Wszystkie wycieczki do Rainbow Mountain wyruszają bardzo wcześnie rano (4:30, koszt ok 60 Soli). Jeżeli chcecie jechać później i dodatkowo przejść przez dolinę, to musicie wykupić opcję "private tour" (koszt 350 Soli za samochód). Wysokość na szczycie to ponad 5000 m n.p.m. Nie jest to ciężki spacer, ale brak tlenu robi swoje. Dla zmęczonych istnieje możliwość wynajęcia koni.
Naszą podróż skończyliśmy ponownie w Limie, do której przylecieliśmy z Cusco.

Zostawcie sobie trochę czasu na samo Cusco - stara część miasta jest bardzo ładna, chyba najładniejsze miasto przez nas odwiedzone. Lima natomiast ma ładną część nadmorską - Miraflores, ale jest to nowa dzielnica.

Wiele zobaczyliśmy, ale wiele nam jeszcze zostało. Mieliśmy tylko 3 tygodnie i wydaje mi się, że wykorzystaliśmy je w pełni. Niewątpliwie problemem są odległości. Z jednego miejsca w drugie jechaliśmy nawet 12 godzin, żeby zaoszczędzić na czasie najdłuższe odcinki zdecydowaliśmy się pokonać samolotem.
Mam nadzieję, że będę jeszcze miała okazję zajrzeć do Ameryki Południowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz