Nie będę ukrywać, że cieszyłam się na lot do Nairobi. Nie była to podróż z moim właścicielem - co jest zawsze plusem, a czarter z dwoma panami, z którymi miałam już przyjemność lecieć do Manili. Oczywiście miałam nadzieję być dłużej w Afryce niż te 18 godzin, ale trzeba się cieszyć z tego co dają.
Na dwa dni przed lotem skontaktowała się ze mną dziewczyna, która na stale lata z owymi pasażerami z instrukcjami. Jakieś dwie strony, ale ponieważ już z nimi leciałam, to się tym specjalnie nie przejęłam. Wszystko co było wymagane miałam już na pokładzie, a tych kilka rzeczy których brakowało udało mi się zakupić w pobliskim supermarkecie.
Zamówiłam też jedzenie z ulubionej restauracji moich gości - Pushkin Cafe. I wtedy dostałam ostatnią prośbę od pasażerów - z tym było już gorzej - lód do drinków w locie powrotnym nie miał być z Kenii.
Najpierw wróciłam do supermarketu i kupiłam woreczki do robienia kostek oraz kilka dodatkowych butelek wody. Wymyśliłam sobie, że zrobię swój własny i zamrożę na miejscu. Zdobyłam numer telefonu do handlingu na lotnisku i po dwóch telefonach udało mi się ustalić, że nie pozwolą mi użyć swojej zamrażalki! Zadzwoniłam więc do hotelu, ten też odmówił - że niby mój lód zanieczyści im zamrażalnik?!
No dobra, trzeba było wymyślić coś innego.
W Moskwie zamówiłam pojemnik styropianowy z 4kg suchego lodu i dodatkowe 4 kg kostek lodu. Pudełko zamknięte w bagażniku samolotu dotrwało do lądowania 8 godzin później. Dzień przed startem zamówiłam też 4kg suchego lodu na lotnisku w Nairobi z prośbą o dostarczenie od razu przy lądowaniu.
-"How are you sister?" - zapytał czarnoskóry pracownik na miejscu - "for you" - i wręczył mi 4 torebki z wyczekiwanym z niepokojem suchym lodem.
Bo wiecie, w Afryce obiecają wam wszystko, a co przyniosą to inna sprawa.
Na miejscu uzupełniłam pojemnik świeżym lodem i całą noc się modliłam, żeby moje kostki dotrwały zamrożone do następnego dnia.
Okazało się, że plan udał się w 100 procentach. Kostki były tak zmrożone, ze musiałam walić nimi o podłogę, żeby je rozbić i móc wkładać do szklanek. I kto mówi, że jesteśmy latającymi kelnerkami? Proszę jaka organizacja, planowanie i wykonanie 😆.
To wpis dla tych, co ciekawi są jak wygląda życie na prywatnym jecie. A Kenię dopisuję sobie jako kraj 87!
Zdjęcie na afrykańskim lotnisku zaliczone. |
Zamówiłam też jedzenie z ulubionej restauracji moich gości - Pushkin Cafe. I wtedy dostałam ostatnią prośbę od pasażerów - z tym było już gorzej - lód do drinków w locie powrotnym nie miał być z Kenii.
Najpierw wróciłam do supermarketu i kupiłam woreczki do robienia kostek oraz kilka dodatkowych butelek wody. Wymyśliłam sobie, że zrobię swój własny i zamrożę na miejscu. Zdobyłam numer telefonu do handlingu na lotnisku i po dwóch telefonach udało mi się ustalić, że nie pozwolą mi użyć swojej zamrażalki! Zadzwoniłam więc do hotelu, ten też odmówił - że niby mój lód zanieczyści im zamrażalnik?!
No dobra, trzeba było wymyślić coś innego.
Suchy lód - okazał się moim zbawieniem. Uwaga - parzy! |
-"How are you sister?" - zapytał czarnoskóry pracownik na miejscu - "for you" - i wręczył mi 4 torebki z wyczekiwanym z niepokojem suchym lodem.
Bo wiecie, w Afryce obiecają wam wszystko, a co przyniosą to inna sprawa.
Na miejscu uzupełniłam pojemnik świeżym lodem i całą noc się modliłam, żeby moje kostki dotrwały zamrożone do następnego dnia.
Okazało się, że plan udał się w 100 procentach. Kostki były tak zmrożone, ze musiałam walić nimi o podłogę, żeby je rozbić i móc wkładać do szklanek. I kto mówi, że jesteśmy latającymi kelnerkami? Proszę jaka organizacja, planowanie i wykonanie 😆.
To wpis dla tych, co ciekawi są jak wygląda życie na prywatnym jecie. A Kenię dopisuję sobie jako kraj 87!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz