czwartek, 31 stycznia 2019

Mauritius cz. I

-"Możesz dla nas latać pomiędzy 23 stycznia i 1 lutym?" - odczytałam wiadomość  na telefonie.
-"Jasne. Przy okazji poproszę daj mi znać dokąd lecimy. To będę wiedzieć co spakować i posprawdzam catering" - odpisałam.
-"Tylko lot na Mauritius i powrót" - dostałam odpowiedź.
MAURITIUS?!!!!
Skakałam z radości przez 5 minut.

Pierwszego dnia odpoczywałam na plaży w Blue Bay. Zawiózł mnie tam bezpłatny hotelowy busik. Hotel mieliśmy tuż przy samym lotnisku bez dostępu do plaży.

Piękna pogoda dopisywała pierwszego dnia. Udało mi się trochę opalić i popływać.
Na drugi dzień wynajęliśmy samochód. Koszt to ok 35 euro za dzień. Na wyspie obowiązuje ruch lewostronny, czyli tak jak w Wielkiej Brytanii. Po drodze widzieliśmy sporo przystanków autobusowych, ale bez rozkładów jazdy. 👀
Jeżeli będziecie wracać wieczorem, to bardzo uważajcie na miejscowych spacerowiczów. Nawet w miejscowościach z chodnikiem, wielu pieszych wybiera ulicę. Małe nadmorskie miejscowości są słabo oświetlone, a akcja "bądź widoczny", tj. noś odblaski, jeszcze tutaj nie dotarła. 

Objazd wyspy zaczęliśmy od południa od plantacji herbaty - Bois Cheri. W cenie niedzielnego biletu - 250 rupii (można płacić w dolarach lub w lokalnej walucie) wliczone jest małe muzeum, zwiedzanie plantacji i testowanie herbaty. W dni powszechne bilet jest droższy, ale można też zwiedzać fabrykę.
W sklepiku można kupić lokalną herbatę, ale taką samą można kupić w supermarkecie - taniej.

Jak widać pogoda drugiego dnia się zepsuła.
Po dłuższym postoju pojechaliśmy dalej - do świątyni Ganga Talao, popularnie nazywanej Grand Bassin.

Hinduistyczna świątynia położona nad jeziorem. Mnie zawsze denerwuje panujący nieład w takich miejscach.
Dwa ogromne pomniki stoją niedaleko właściwej świątyni.
Kolejny przystanek na naszej liście stanowił Park Narodowy - Black River Gorges. Tutaj zatrzymaliśmy się dwa razy.

Wodospad Aleksandra (na zdjęciu mało widoczny) w lesie deszczowym. Po drodze znajdują się drzewa, które są obdzierane z kory przez lokalną społeczność. Kora służyła do wyrobu papieru.
Drugi przystanek to punkt widokowy. Oprócz niesamowitej panoramy można spotkać tu małpy. Uwaga, atakują gdy wyczują, że macie jedzenie!
Ostatnim punktem naszego dnia było Chamarel. Chamarel to mała wioska, ale wokół niej znajdują się dwie duże atrakcje wyspy. Wjazd na teren parku to kolejne 250 rupii.

Pierwsze zdjęcia - wodospad.
Drugie zdjęcia - Ziemia Siedmiu Kolorów.
Przy drugiej atrakcji znajduje się kawiarenka. Sprzedają tu między innym swoją kawę - w papierowych kubkach, co mnie już zniechęca. Mnie osobiście mało ona posmakowała, ale warto spróbować. Wiele osób kupuję ją też jako pamiątkę z podróżwy.
W tym parku znajdują się również żółwie. Niestety ulewne deszcze zmusiły nas do odwrotu.
Po drodze do hotelu chcieliśmy się jeszcze zatrzymać w kilku miejscach, ale większość atrakcji otwartych jest do godziny 17. Na plażę nie było sensu iść, bo lało.

W kolejnym wpisie przedstawię dalsze losy naszej wyprawy.

4 komentarze:

  1. Uwielbiam sposób, w jaki Pani opisuje swoje przygody! Uwielbiam :) Szkoda tylko, że pogoda się niezbyt udała...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za takie miłe słowa. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Wspaniale, tam musi być przepięknie!

    OdpowiedzUsuń