niedziela, 8 grudnia 2024

Szybki pociąg i Luang Prabang

Do dawnej stolicy Laosu dojechaliśmy super szybkim chińskim pociągiem.

Czysto (oprócz porzuconych skarpetek), szybko, chłodno. Koszt 162 000kip w klasie ekonomicznej. Koniecznie rezerwujcie z wyprzedzeniem, bo z dnia na dzień nie znajdziecie miejsc. Na dworzec trzeba przyjechać również przed czasem - jest kontrola paszportu i bagażu. Mogą Wam pozabierać spreje, nożyczki i inne precjoza.

Z dworca możecie wiząć zbiorczą taksówkę za 40 000 kip od osoby.
Zarezerwowałam nam Phousi Guesthouse 2 nad rzeką, ale tym razem zaliczyłam wpadkę. Pokój okazał się czysty, ale bez okna. 🫣 Cóż, podobno człowiek uczy się na błędach.

Rozpoczęliśmy od obiadu nad Mekongiem, gdzie zobaczyliśmy zachód słońca.

Dalej poszliśmy na spacer. I tak jak wiele lat temu, tak i tym razem to miasto mnie urzekło. Nie jest to jednak typowa, azjatycki miejscowość.

Świątynie i postkolonialne bydynki były pięknie oświetlone.


Jest tu zdecydowanie bardziej europejsko. Ceny też są wyższe.

Jak w każdym laotańskie mieście do tej pory przez nas odwiedzonym, i tutaj znajduje się nocny market. W Luang Prabang miał największe targowisko do tej pory przez nas zwiedzone.

Jest dużo stoisk z ubraniami i rękodziełem (chociaż chyba część pochodzi z Chin), to i tak najwięcej jest jedzenia. Ja jem w takich miejscach, dla mnie to część kultury kraju. Przed wyjazdem zaczęliśmy brać probiotyki, które kontynuowaliśmy przez całą podróż. Mamy też ważne wszystkie szczepienia - dużą ich część odnowiliśmy przed wyjazdem do Nepalu.

Drugi dzień rozpoczęliśmy od zwiedzania głównej świątyni miasta (wstęp 20 000kip).

Dużo posągów Buddy mieli. Przed wejściem do świątyni trzeba zdjąć buty. W Laosie nawet do guesthousów i części restauracji (tych tradycyjnych) zdejmuje się buty. 😅
Tuż obok znajduje się Pałac Królewski. Tutaj trzeba zapłacić 60 000 i być odpowiednio ubranym. Zarówno panie jak i panowie muszą mieć długie spodnie (lub spódnice). Na miejscu można wypożyczyć lokalne spódnice za 10 000 kip. Do tego trzeba zostawić wszelkie torebki w zamykanych szafkach. Pałac zwiedza się na boso. Jest zakaz robienia zdjęć. Moim zdaniem nadal warto się tam udać. Wymaga to trochę cierpliwości i pokory, ale wnętrza są zupełnie inne od tych europejskich.
Koniecznie zwróćcie uwagę na duży portret króla w przedostatniej sali. Namalowany przez rosyjskiego artystę w taki sposób, aby władca obracał się przez prawe ramię spoglądając z góry na zwiedzających, którzy przechodzą z jednej strony pokoju na drugą. Nie wiem, jak zostało to namalowane🤔.

Obok Pałacu znajduje się świątynia, do której możecie zajrzeć.

Po takim spacerze wypożyczyliśmy skuter i w drogę - do wodospadów Kuang Si. Droga zajmuje ok 50min. Na wszystkie wyprawy skuterowe polecam długie spodnie, koszule i pełne buty. Lokalsi się zawsze zakrywają przed słońcem, a turyści odkrywają. Pamiętajcie, że tutaj słońce inaczej operuje. Krem z UV 50 warto mieć pod ręką (te do kupienia na miejscu mogą mieć składnik wybielający).

Wodospady Kuang Si są przepiękne. W kilku z nich można pływać. Dno jest nierówne, warto mieć buty do pływania, ale i bez nich sobie poradzicie. Cena 60 000 obejmuje też transport wewnątrz wioski, park motyli i sanktuarium niedźwiedzi azjatyckich. Nie obejmuje parkingu 5000 za skuter.

Po tak wspaniałym miejscu (serio, jedźcie i to na dłużej) jeszcze rzutem na taśmę poszliśmy do lokalnego teatru.

Za 200 000kip zobaczyliśmy balet, opowieść i dwa tańce. Przy zakupie bilety dostaje się kartkę po angielsku z wyjaśnieniem historii. Całość trwa godzinę i moim zdaniem warto. Gdzie jeszcze zobaczycie laotański teatr?

Trzeci i ostatni dzień w Luang Prabang to przepłynięcie slow boat (bilety możecie kupić na nabrzeżu i tam są najtańsze). Są różne warianty wycieczki. Myśmy wzięli jaskinię Pak Ou Caves i Whiskey Village. 
Przepłynięcie zajmuje ok 4- 5 godzin. Warto mieć dużo wody ze sobą i wybierać miejsce w cieniu. Łódkę pakują na maksa. Dostawiają krzesła w przejściu. Po negocjacjach udało nam się zapłacić 300 000 kip za dwie osoby.

Whiskey to nie Whiskey. Tych ze skorpionem i wężem wwozić nie można. Warto natomiast kupić ręcznie tkane szaliki. Panie robią je na miejscu z bawełny. Przynajmniej widać, że to rękodzieło. Można negocjować ceny. Za dwa zapłaciliśmy 100 000kip.
Wspinaczka do jaskini nie jest trudna, ale wchodzi się w upale - co utrudnia wszystko. Są dwie jaskinie: niższa i wyższa. W sumie znajduje się tam 4000 posągów Buddy.

Wioska nas rozczarowała, ale jaskinie są interesujące. Wstęp kosztuje 30 000kip.
W drogę powrotną łódka płynie z prądem, więc jest szybciej. 

Całkiem wieczorem udaliśmy się na lokalne wzgórze na zachód słońca. Wejście kosztuje 30 000kip i są dzikie tłumy.

Widok natomiast bardzo ładny.

Jeszcze słowo o pieniądzach. Jak już mogliście się doliczyć, byliśmy lokalnymi milionerami. W mieście są bankomaty, ale w sezonie turystycznymi zdarzają się braki gotówki w nich. Jest też kilka kantorów. Można je znaleźć na mapie offline - Mapsme, którą się cały czas posługiwaliśmy. Punkty wymiany są słabo oznaczone i ciężko jest wypatrzeć (chyba, że traficie na bank). 

Za trzy dni zapraszam na wpis o narodowym przewoźniku Laosu. 😁

1 komentarz: