Dziś mam dla Was prawdziwy wpis z serii: "W pracy"! Ten ostatni opisywał moje sześć dni w Bazylei. Chociaż muszę tu napisać, że szóstego dnia okazało się, że mam lot. 😃 I oprócz siedzenia w hotelu, udałam się do samolotu i na zakupy, żeby przygotować wszystko na następny dzień.
|
Na pokładzie tego Falcona 900 już byłam, ale firma chciała, żebym raz jeszcze się zapoznała z jego wnętrzem. A skoro oni płacą mi za dzień....
|
|
Po wizycie w samolocie udałam się na zakupy. Towarzyszyła mi jedna z ich stałych stewardess. I dzięki jej za to, bo nie wiem jakbym z tym wszystkim wróciła na piechotę. (To są zakupy na rejs, nieprywatne.)
|
|
O piątej rano zadzwonił budzik i trzeba się było zebrać na lot.
|
|
"Welcome table" dla pasażerów.
|
|
Gazety zakupione przed lotem (pilot podrzucił mnie do terminalu) oraz menu. Tym razem zorganizowanie kateringu było banalnie proste. Pasażerowie wysłali swoje życzenia do brokera, który przekazał informację dalej. Wydrukowałam menu na ładnym kredowym papierze, bo nie miałam folderów. Z mojej poprzedniej wizyty w samolocie wiedziałam, że takie są na pokładzie.... tym razem ich nie było.
|
|
Gorące ręczniki na przywitanie i pożegnanie pasażerów, to standard w prywatnym lotnictwie.
|
Po lotach (trzech) musiałam jeszcze przejść szkolenie ze sprzętu awaryjnego i otwierania drzwi. Większość firm zatrudniających freelancerów tego nie wymaga, ale ta akurat chciała. Do hotelu wróciłam późno i od razu poszłam spać. A na drugi dzień (jak już myślałam, że mam spokój ze szkoleniem przynajmniej do kolejnego tygodnia), znowu do samolotu i kolejne instrukcje (o łóżkach).
Teraz to już wiem chyba wszystko i mogę latać😉.
Fajnie podejrzeć, co robisz na pokładzie. ;)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńSą wymagania co do stroju, czy może firmy dostarczają swój?
OdpowiedzUsuńNiektóre dają, ale ja jako freelancer muszę mieć własne.
UsuńMój ulubiony rodzaj wpisu.
OdpowiedzUsuń