poniedziałek, 27 lipca 2015

Z życia stewardessy wzięte

Tokio. Tokio? Tokio!

Budzę się rano. Rozglądam po pokoju. Coś mi świta, ale nie jestem pewna. Ostatnie kilka dni było zwariowane. Patrzę na budzik, jest przed siódmą. Pobudka nastawiona na siódmą trzydzieści, więc mam więcej czasu niż planowałam. Wstaję, wypijam butelkę wody (zdrowy tryb życia) i odsłaniam okno.

poranna zagadka
Gdzie to ja jestem? A Tokio. Teraz sobie przypominam, że przylecieliśmy poprzedniego wieczoru do Japonii. No dobra, czas się brać do roboty. Prysznic. Włosy w kok. Perły. Rutyna. Dobrze, że w nocy nikt nie włamał mi się do pokoju i nie poprzestawiał rzeczy, bo jestem jak na autopilocie. Przed pójściem spać wszystko musi być ułożone tak, żebym nie myśląc mogła wyszykować się do pracy. Ubrać się. Makijaż. Nie. Stop. Makijaż, ubrać się! To już dawno mi się nie zdarzyło. Pomyłka w procedurze. Patrzę na zegarek. Siódma trzydzieści.
-"A tak w sumie to o której jest zbiórka?" - zaczynam się zastanawiać.
Ósma? Czy dziewiąta? Coś było wczoraj o śniadaniu mowa. Czyli musi być na dziewiątą. Mundur wraca do szafy. Puder ląduje na umywalce. Z walizki wygrzebuję spódnicę i bluzkę, wkładam klapki. Zjeżdżam dwadzieścia kilka pięter w dół. Szybko biorę się za śniadanie w sali pełnej Japończyków. Kawa. Tost. Wchodzi kapitan, w mundurze.
-"Kurcze, chyba jednak pomyliłam godziny" - myślę.
Ten spokojnie podchodzi i zaczyna poranną gadkę.
-"Jak spałaś?"
 Od razu ustalam, o której odjeżdża transport na lotnisko.
-"O dziewiątej" - mówi dziwnie na mnie patrząc i idzie wybrać coś dla siebie z bufetu.
Kończę śniadanie i wracam dokończyć przygotowania. Makijaż. Mundur. Buty. Kosmetyczka do walizki. Obchód pokoju. Wszystko zabrane. Za kwadrans dziewiąta jestem na dole.

i'm lovin' it

Lot z dziećmi. W zamówieniu na catering "chicken nuggets". Nie ma problemu. Zamawiam jedzenie na rejs dwa dni przed lotem. Mam mieć trójkę dzieci. Biorę pięć porcji nuggetsów. Dwie godziny przed odlotem jesteśmy zwyczajowo w samolocie. Podjeżdża samochód z moim cateringiem. Pracownik podaje mi produkty. Otwieram każde pudełko, odchylam każdą folię, żeby sprawdzić, czy jest to dokładnie to, co zamawiałam. Jest mała folia z napisem "chicken fingers". Patrzę w środku piętnaście małych nuggetsów. Ładuję do piekarnika razem z innymi daniami do odgrzania. Dalej chleb, soki, owoce, desery i kartka do podpisania.
-"Zaraz, zaraz"- mówię - "a moje chicken nuggets?"
-"No tam było"
-"Jak było? Ta mała folia? To nie jest pięć porcji!" - oburzam się i czuję jak pot spływa mi po plecach. Jestem w kłopocie.
-"To wszystko. Więcej nie ma" - wzrusza ramionami pracownik wciskając mi pokwitowanie do podpisania.
Podpisuję. Teraz trzeba coś wykombinować. Te piętnaście maleństw może wystarczy dla dwójki niezbyt głodnych maluchów, ale na trzy nie ma co tego dzielić. Dostawca cateringu mówi, że nie jest w stanie mi nic więcej przed lotem przywieźć. Wołam pracownika obsługującego nasz lot (handling).
-"Macie tu McDonalds na lotnisku?"
-"Muszę potwierdzić"- odpowiada i gdzieś dzwoni.
Po chwili potwierdza. Wysyłam go po trzy porcje nuggetsów i błagam, żeby dotarły do mnie przed pasażerami.
-"Spróbuje" - i widzę jak samochód mknie w kierunku terminala.
Informuję kapitana co się dzieje. Ten mówi, że mamy slot (okno do wylotu) za czterdzieści minut i nie ma możliwości zmiany. Nerwowo drepczę po pokładzie i już widzę siebie obrywającą cięgi od pasażerów za brak nuggetsów.
Wraca! Samochód handlingu pojawia się po dwudziestu minutach. Przez okno wychyla się ręka z szarą papierową torebką z charakterystycznym "M". Jestem uratowana!

źródło internet



4 komentarze:

  1. uwielbiam te Twoje historie!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. No to się uśmiałam :D Marzę o tym, żeby przeżyć takie historie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja marzę o spokojnych lotach, żeby wszystko było na czas i jak zamówione. Tylko bym nie miała o czym pisać ;)

    OdpowiedzUsuń