środa, 3 września 2025

Air Confidential

 Dzisiaj mam dla Was recenzję książki, którą kupiłam latając w swoich pierwszych liniach lotniczych. 
(A którą czytałam ponownie będąc nad polskim morzem.)

"Air Confidential" kupiłam mieszkając w Abu Dhabi w roku 2005-2007. Była to moja pierwsza książka poświęcona lotnictwu. I wszystko w niej było dla mnie nowością. Musicie pamiętać, że w tamtych czasach nie było forów dla cabin crew, grup na Whatsapp itp. 

Elliott Hester - autor - opisuje w niej swoje przygody w czasie szesnastoletniej kariery w liniach lotniczych w Stanach Zjednoczonych.

We "Wstępie" przyznaje, że nigdy nie marzył o karierze stewarda (tak jak ja). Został nim nijako z przypadku. Pracował jako obsługa naziemna na lotnisku i marzł bardzo.

Jest sporo ciekawych i zabawnych historii z jego początków w tej pracy. Na przykład, musiał dorabiać sobie w barze, bo mu pensji nie starczyło.

B727 na tym samolocie latałam w Katarze. 


Fragment o groomingu.


Śmierdzący pasażer może nie zostać wpuszczony na pokład samolotu. O tym zresztą jest cały rozdział. (Rozdziały są bardzo krótkie, a tekst dobrze się czyta.)


Fretka na pokładzie?


Oprócz wspomnień Elliotta są też fragmenty artykułów zaczerpnięte z ówczesnych gazet.

Co ciekawe, w każdej linii lotniczej są loty "specjalne". U mnie to był Kair. Każdy próbował się z niego wywinąć. Pamiętam, jak kiedyś dostałam trzy pod rząd. I to z dyżuru!

Ciężkie loty dobrze się opisuje. Nikt nie chce czytać o spokojnych rejsach. W takiej książce musi być akcja.

I w każdej linii są pracownicy "specjalni" - załoga pokładowa i piloci. (O moich typach możecie przeczytać w mojej książce z plotkami "Opowieści pokładowe".)

U nas się bano pewnej Cabin Crew Manager, czyli seniorki na locie. I słusznie, latanie z nią było dramatem.


Pytania, zadawane przez pasażerów...😏 Jak widać, wszędzie takie same.


Zakończenie, czyli kolejny budzik zbyt wcześnie rano, kolejny pokój w kolejnym hotelu. Znamy to.


"But flying gets in your blood" - "Raz stewardessa, zawsze stewardessa."

Czy książka mi się podobała? Ogólnie tak. Muszę przyznać, że większość tych historii jest mi znana z opowiadań innych. Ale chętnie po nią sięgnęłam po raz drugi. To przyjemna lektura na wakacje. 


niedziela, 31 sierpnia 2025

Skansen w Olsztynku

W drodze powrotnej z Lubiatowa (wsi położonej nad morzem) zatrzymaliśmy się w Muzeum Budownictwa Ludowego.
Wstęp tutaj kosztuje 30 zł (plus 10 zł parking) i wierzcie mi, będziecie chcieli tu wrócić.

Muzeum znajduje się w Olsztynku (gdzie polecam Wam również spróbowanie sławnych jagodzianek). Na zdjęciu chata szkolna ze wsi Pawłowo z XIX w.

Historia parku etnograficznego sięga 1909 roku i historii Prus. W owym czasie w Królewcu zapadła decyzja o utworzeniu muzeum, do którego przeniesiono by obiekty najbardziej charakterystyczne dla poszczególnych regionów Prus Wschodnich. W 1937 roku zdecydowano o przenosinach do Olsztynka.

Wnętrze szkoły. W tym samym budynku mieszkał nauczyciel. Do większości domów / chat / zagród możecie zajrzeć. W kilku można spacerować po pokojach, inne ogląda się przez szybę z pleksi lub przez siatkę. 

Park jest bardzo dobrze zagospodarowany i pięknie położony. Na zwiedzanie przeznaczcie sobie dwie godziny plus. Na terenie są bezpłatne toalety, w pijalni ziół napijecie się kawy, a w karczmie możecie zjeść obiad. 
Minus? Muzeum jest czynne do godziny 18, a przed 17 w karczmie nie ma już wyboru dań.

Kościół ze wsi Rychnowo z 1714 roku.

Ponieważ część obiektów znajduje się wśród drzew, warto zabrać ze sobą sprej na komary. Przydadzą się też Wam dobre buty, bo część dróg jest szutrowych. 

Wnętrze kościoła. 

Patrzcie pod nogi, bo do chat wchodzi się przez wysokie progi, a stopnie są nierówne.

Byliśmy w sierpniu, kiedy ogrody pięknie kwitły. 


Chałupa ze wsi Burdajny. W parku znajdują się domostwa bogatych i biednych chłopów; a także dzwonnica, kościół, młyny, szkoła, plebania (pastora) oraz warsztaty rzemieślnicze z pełnym wyposażeniem.


Nie tylko budynki i wnętrza są zachowana / odwzorowane. Również całe obejścia utrzymane są w minionych czasach. Jest sprzęt gospodarski, zwierzęta, wychodki, strachy na wróble, a w ogródkach roślinność, którą uprawiano.


Takie rudbekie rosną również u mnie w ogrodzie (i strasznie się panoszą).

Uwielbiam oglądać wnętrza z przeszłości.

Część sprzętów (szczególnie z tych nowszych domów) sama pamiętam.
(Będąc w Warszawie zajrzyjcie do Muzeum PRLu, tam można powspominać.)

Warto zwiedzać zgodnie z planem. Można go znaleźć online lub zrobić zdjęcie tablicy przy wejściu. Nie przegapicie w ten sposób żadnego z obiektów.

I traficie do Pijalni Ziół. Kawy i ciasta nie próbowałam, bo szykowaliśmy się na obiad w karczmie (jest przy samym wejściu). Obkupiłam się natomiast w ich przetwory i są wspaniałe. Problem tylko jeden, później trzeba je ze sobą tachać.

W Pijalni Ziół możecie odpocząć. Usiąść przy stoliku albo wziąć poduchę i rozgościć się na trawie. W środku można się częstować ich produktami.

Dawniej wiele ziół suszono.

Po zakupach zostały nam jeszcze wiatraki do obejrzenia. Weszliśmy do jednego, zakładając, że inne są takie same. Nie mieliśmy już sił na pozostałe i byliśmy głodni.

W środku możecie zobaczyć jak wyglądał funkcjonujący wiatrak.

Mnie najbardziej urzekły piękne drewniane chaty (ten zapach!) i ich wyposażenie.
(I jeszcze jedne malowane sanie, ale niestety zdjęcie mam bardzo słabe.)

Dzień po naszej wizycie, 15 sierpnia, obchodzone jest tam Święto Ziół. Wstęp jest bezpłatny, gra muzyka, są stoiska, rękodzieło. Może warto wybrać się tam za rok?

P.S. Już w środę zapraszam Was na wpis literacko - lotniczy.

środa, 27 sierpnia 2025

Air France

Wracając z lipcowej rotacji odbyłam dwa loty z liniami Air France. Pierwszy z Nicei (bosze, jak byliście na tym lotnisku, to wiecie) do Paryża. I drugi z Paryża do Warszawy. 

Z Air France miałam przyjemność lecieć już kilkakrotnie, ale jakoś nigdy nie trafili na mój blog. 
(Nie licząc wpisu o mundurach - bo moim zdaniem mają najładniejsze mundury w branży.) 

Pierwszy lot godzina dwadzieścia, opóźniony trzydzieści minut. W sezonie każdy lot z Nicei jest opóźniony.  Poczęstowano nas słodkim ciastkiem (magdalenką, która niestety okazała się migdałowa) oraz napojem do wyboru.

Panie na pokładzie były przyjazne, lot krótki, nic specjalnego nie mogę zakomunikować.

Trzeba przyznać, że mają nowy sprzęt.


Na karcie pojawiają się pasażerowie różnych ras, co nadal jest rzadkością.


I jeszcze to, z czym wielokrotnie przyszło mi walczyć w komercyjnych liniach, spanie na podłodze. Dlaczego nie można tego robić? Bo maski z tlenem tam nie sięgają! 
I jeszcze jedna nowość (może nie taka całkiem nowość, ale też nieczęsto to widuję na kartach bezpieczeństwa), jak wpadnie Wam telefon w fotel, to wzywajcie obsługę.

Niestety przez opóźnienie nie miałam dużo czasu na zwiedzanie lotniska Charles de Gaulle. Ten port lotniczy bardzo mi się podoba, ale potrzeba na przesiadkę tutaj sporo czasu. Ja miałam szczęście, bo mój drugi rejs startował z tego samego terminalu. W innym przypadku, polecam Wam rezerwowanie łączonych lotów z godzinnym zapasem. 

 Drugi lot był odrobinę dłuższy, trwał około dwóch godzin. Dostaliśmy kanapkę i napój do wyboru.

Taka ciekawostka: w wielu samolotach nie ma 13go rzędu. 
(Inne podobne ciekawostki znajdziecie w mojej książce "Lotniskowy zawrót głowy".)

Same linie lotnicze Air France są flagowym przewoźnikiem (czyli narodowym, tak jak u nas LOT) Francji. Na rynku istnieją od 1933 roku. Obok British Airways mieli w swojej flocie legendarny samolot Concorde. (Polecam Wam wpis o Muzeum w Le Bourget.)

Z niecierpliwością czekam na loty z nowymi liniami lotniczymi!


niedziela, 24 sierpnia 2025

Baza na tydzień latania, czyli zdjęcia z Budapesztu.

Dzisiaj mam dla Was jeszcze jeden wpis z lipcowej rotacji.   
Po pięknym layoverze w Genewie przyszedł czas na...


Ciekawostką było to, że lataliśmy ze stolicy Węgier dla pewnej piosenkarki. Codziennie w nocy zabieraliśmy ją do innego miasta na kolejny koncert. Czekaliśmy na  nią w samolocie i nad ranem wracaliśmy do Budapesztu.

Dzielnie walcząc ze zmęczeniem, spacerowałam po tym pięknym mieście.

Musiałam codziennie chodzić na zakupy. Na pokładzie prywatnego samolotu to stewardesa odpowiada za uzupełnianie braków. A jak lata się codziennie z kompletem pasażerów, to wiecznie czegoś brakuje. 

Parlament miałam przyjemność zwiedzić kilka lat wcześniej. Bardzo Wam polecam oprowadzanie z przewodnikiem. 
Szukając różnych rzeczy na pokład odkrywałam nowe miejsca. I zawsze zahaczałam o Dunaj. W czasie mojego pobytu było ponad 30 stopni. Przy rzece dało się wytrzymać.

Pomnik upamiętniający ofiary terroru w czasie II Wojny Światowej.


W mieście jest bardzo dużo pięknych kamienic. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte, zadartą głowę i telefon gotowy do zdjęć.


Przypadkiem trafiłam na uliczkę ze sklepami z antykami. Było ich kilka obok siebie. A ten miał wygodny fotel dla pupila właściciela.


Inny widok na parlament.


Przepiękna perfumeria.


I okazja do zrobienia sobie artystycznego portretu.


H&M w innym wydaniu. 


Inny sklep, inny pies. Musiałam przejść przez ulicę luksusowych sklepów, aby znaleźć francuskie wino.
Chciałam jeszcze wypić kawę w podobno najpiękniejszej kawiarni świata - New York Cafe, ale okazało się, że kolejka jest na godzinę stania. Ja, wiadomo, zawsze pod telefonem, nie mogłam niestety dokonać wcześniej rezerwacji. Takie uroki latania prywatnego. Nic to! Zapisuję na swoja listę marzeń kawę w tym miejscu.

Za to trafiłam wpierw na meczet, a później do dawnej dzielnicy żydowskiej.
No to gdzie dalej mnie zaniesie ta praca?
 
P.S. Jeszcze raz zapraszam Was za trzy dni na bloga na wpis lotniczy! Na pokład Air France!

środa, 20 sierpnia 2025

Piękny layover w Genewie.

Tak jak pisałam w poście o lipcu '25, miałam przepiękny pobyt w Genewie. 

Od samego rana, dzięki bezpłatnemu biletowi na komunikację miejską, ruszyłam nad jezioro. 

Było gorąco, ale przy wodzie dało się wytrzymać.

Lipcowa rotacja była bardzo pracowita. Taki dzień na spokojny spacer i złapanie oddechu bardzo nam się wszystkim przydał. Moi piloci pozostali w tyle, ale akurat w tym mieście mi to nie przeszkadza. Mogę sama spacerować tutejszymi ulicami. I cieszyć się letnią atmosferą Szwajcarii.

Zobaczycie dziś tutaj dużo niebieskiego.

Pewnie znowu się powtórzę, ale Genewa była jednym z moich pierwszych pobytów w Etihadzie.

I wtedy z koleżanką popłynęłyśmy takim statkiem.

Tym razem tylko spacerowałam, do ogrodu nie doszłam. (Jeżeli śledzicie mojego bloga, to wiecie, że swojego czasu często bywałam w tych okolicach.)

Fontanna była. Żeby podejść bliżej na pomost trzeba obecnie zapłacić. Nie pamiętam, czy tak było cztery lata temu, kiedy spędzałam tu duuuużo czasu.


Port, jak zwykle urokliwy i fotogeniczny. 

Bardzo fajne jest to, że jezioro jest wykorzystywane przez mieszkańców. Woda jest czysta i można śmiało w niej pływać.

Postawiono przebieralnie.

Rodziny spacerują, urządzają pikniki, dzieci bawią się na trawnikach, ludzie biegają i jeżdżą na rolkach. W przejrzystych wodach jeziora pływają, pływają na deskach, w kajakach. Wszyscy cieszą się latem.
Ja również zdecydowanie przyjemny dzień miałam.

Zrobiłam w sumie pięć kilometrów, aż do ogrodu angielskiego.

Później było dużo latania i jeszcze jeden, ale bardzo krótki, pobyt w Genewie.

Tym razem mieliśmy "crew dinner" w bardzo fajnej włoskiej pizzerii. A rano pobiegłam na ten oto placyk, by spojrzeć, co za książki mają w punkcie wymiany. Udało mi się upolować dwa ciekawe tytuły po francusku.

Zapraszam już w niedzielę na kolejny wpis turystyczny.


sobota, 16 sierpnia 2025

Zamość i Lublin

 Zanim udałam się w lipcu do pracy, wpadłam na dwa dni do Zamościa i Lublina. 
W tym drugim mieście byłam na weekend dokładnie osiem lat temu. (Tutaj

Zaczęliśmy od spaceru po rynku w Zamościu. Miejsce to jest zbudowane na wzór włoskiej Padwy i znajduje się na liście UNESCO.

Z Warszawy nie mamy daleko, ale jakoś ostatnio mało podróżujemy po Polsce. 😥 Ogród, dalekie wyprawy i moje wyjazdy służbowe pochłonęły nas do końca. Dlatego, jeżeli macie wolny weekend, to polecam Wam go zagospodarować takim wyjazdem. Warto. 

Zamość to polska stolica renesansu. 

Zwiedziliśmy rynek, a następnie udaliśmy się do synagogi. (Do mykwy niestety odmówiono nam wejścia, bo ta znajduje się w prywatnym hotelu.)

Pani sprzedająca bilety opowiedziała nam o architekturze tego miejsca i o ciekawym sklepieniu. Dodatkowo wewnątrz znajdują się multimedialne ekrany pokazujące historię Żydów Zamościa.
(W czasie naszego zwiedzania była też tymczasowa wystawa poświęcona Róży Luksemburg i jej rodziny, która wywodzi się z tego miasta.)

Kolejne ciekawe miejsce do zwiedzania w Zamościu to twierdza. Koniecznie udajcie się na spacer po niej z przewodnikiem. 

Co pół godziny rusza grupa. Cena to 10 zł, a dowiecie się bardzo dużo o tym zabytku, obronności Zamojszczyzny i powstaniach. 


Bardzo ładne miasto na spacer. I zjedzcie sobie cebularza. 😉

Na wieczór ruszyliśmy do Lublina, bo tam mieliśmy zarezerwowany hotel. 

Po drodze minęliśmy cukiernię jak z filmu Wesa Andersona. 

Późnym popołudniem byliśmy w Lublinie. Ja bardzo lubię to miasto. 

Nowa restauracja, której nie wypróbowaliśmy, ale doceniam ich pomysłowość w zagospodarowaniu budynku.

Wpadliśmy do Bazyliki na koncert i poszwendaliśmy się po starym rynku.

Tu też są bardzo ładne kamienice.

Na drugi dzień udaliśmy się na cmentarz. 

Wiem, że to dziwne, ale bardzo lubię spacerować po cmentarzach. Jeśli szukacie ciekawych spacerów w Warszawie, to mogę Wam polecić "Stolicę dobrych historii". Pani przewodnik jest wspaniała! I ta piękna polszczyzna. 

Jeżeli możecie wybrać tylko jedno miejsce na mapie Lublina, to wybierzcie żydowską restaurację Mandagorę. 

Wystrój, jedzenie.... 10/10. Podobno odbywają się też tutaj koncerty muzyki klezmerskiej. Niestety, myśmy się nie załapali.

Jakie inne miasto w Polsce polecacie na wypad weekendowy?