środa, 27 sierpnia 2025

Air France

Wracając z lipcowej rotacji odbyłam dwa loty z liniami Air France. Pierwszy z Nicei (bosze, jak byliście na tym lotnisku, to wiecie) do Paryża. I drugi z Paryża do Warszawy. 

Z Air France miałam przyjemność lecieć już kilkakrotnie, ale jakoś nigdy nie trafili na mój blog. 
(Nie licząc wpisu o mundurach - bo moim zdaniem mają najładniejsze mundury w branży.) 

Pierwszy lot godzina dwadzieścia, opóźniony trzydzieści minut. W sezonie każdy lot z Nicei jest opóźniony.  Poczęstowano nas słodkim ciastkiem (magdalenką, która niestety okazała się migdałowa) oraz napojem do wyboru.

Panie na pokładzie były przyjazne, lot krótki, nic specjalnego nie mogę zakomunikować.

Trzeba przyznać, że mają nowy sprzęt.


Na karcie pojawiają się pasażerowie różnych ras, co nadal jest rzadkością.


I jeszcze to, z czym wielokrotnie przyszło mi walczyć w komercyjnych liniach, spanie na podłodze. Dlaczego nie można tego robić? Bo maski z tlenem tam nie sięgają! 
I jeszcze jedna nowość (może nie taka całkiem nowość, ale też nieczęsto to widuję na kartach bezpieczeństwa), jak wpadnie Wam telefon w fotel, to wzywajcie obsługę.

Niestety przez opóźnienie nie miałam dużo czasu na zwiedzanie lotniska Charles de Gaulle. Ten port lotniczy bardzo mi się podoba, ale potrzeba na przesiadkę tutaj sporo czasu. Ja miałam szczęście, bo mój drugi rejs startował z tego samego terminalu. W innym przypadku, polecam Wam rezerwowanie łączonych lotów z godzinnym zapasem. 

 Drugi lot był odrobinę dłuższy, trwał około dwóch godzin. Dostaliśmy kanapkę i napój do wyboru.

Taka ciekawostka: w wielu samolotach nie ma 13go rzędu. 
(Inne podobne ciekawostki znajdziecie w mojej książce "Lotniskowy zawrót głowy".)

Same linie lotnicze Air France są flagowym przewoźnikiem (czyli narodowym, tak jak u nas LOT) Francji. Na rynku istnieją od 1933 roku. Obok British Airways mieli w swojej flocie legendarny samolot Concorde. (Polecam Wam wpis o Muzeum w Le Bourget.)

Z niecierpliwością czekam na loty z nowymi liniami lotniczymi!


niedziela, 24 sierpnia 2025

Baza na tydzień latania, czyli zdjęcia z Budapesztu.

Dzisiaj mam dla Was jeszcze jeden wpis z lipcowej rotacji.   
Po pięknym layoverze w Genewie przyszedł czas na...


Ciekawostką było to, że lataliśmy ze stolicy Węgier dla pewnej piosenkarki. Codziennie w nocy zabieraliśmy ją do innego miasta na kolejny koncert. Czekaliśmy na  nią w samolocie i nad ranem wracaliśmy do Budapesztu.

Dzielnie walcząc ze zmęczeniem, spacerowałam po tym pięknym mieście.

Musiałam codziennie chodzić na zakupy. Na pokładzie prywatnego samolotu to stewardesa odpowiada za uzupełnianie braków. A jak lata się codziennie z kompletem pasażerów, to wiecznie czegoś brakuje. 

Parlament miałam przyjemność zwiedzić kilka lat wcześniej. Bardzo Wam polecam oprowadzanie z przewodnikiem. 
Szukając różnych rzeczy na pokład odkrywałam nowe miejsca. I zawsze zahaczałam o Dunaj. W czasie mojego pobytu było ponad 30 stopni. Przy rzece dało się wytrzymać.

Pomnik upamiętniający ofiary terroru w czasie II Wojny Światowej.


W mieście jest bardzo dużo pięknych kamienic. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte, zadartą głowę i telefon gotowy do zdjęć.


Przypadkiem trafiłam na uliczkę ze sklepami z antykami. Było ich kilka obok siebie. A ten miał wygodny fotel dla pupila właściciela.


Inny widok na parlament.


Przepiękna perfumeria.


I okazja do zrobienia sobie artystycznego portretu.


H&M w innym wydaniu. 


Inny sklep, inny pies. Musiałam przejść przez ulicę luksusowych sklepów, aby znaleźć francuskie wino.
Chciałam jeszcze wypić kawę w podobno najpiękniejszej kawiarni świata - New York Cafe, ale okazało się, że kolejka jest na godzinę stania. Ja, wiadomo, zawsze pod telefonem, nie mogłam niestety dokonać wcześniej rezerwacji. Takie uroki latania prywatnego. Nic to! Zapisuję na swoja listę marzeń kawę w tym miejscu.

Za to trafiłam wpierw na meczet, a później do dawnej dzielnicy żydowskiej.
No to gdzie dalej mnie zaniesie ta praca?
 
P.S. Jeszcze raz zapraszam Was za trzy dni na bloga na wpis lotniczy! Na pokład Air France!

środa, 20 sierpnia 2025

Piękny layover w Genewie.

Tak jak pisałam w poście o lipcu '25, miałam przepiękny pobyt w Genewie. 

Od samego rana, dzięki bezpłatnemu biletowi na komunikację miejską, ruszyłam nad jezioro. 

Było gorąco, ale przy wodzie dało się wytrzymać.

Lipcowa rotacja była bardzo pracowita. Taki dzień na spokojny spacer i złapanie oddechu bardzo nam się wszystkim przydał. Moi piloci pozostali w tyle, ale akurat w tym mieście mi to nie przeszkadza. Mogę sama spacerować tutejszymi ulicami. I cieszyć się letnią atmosferą Szwajcarii.

Zobaczycie dziś tutaj dużo niebieskiego.

Pewnie znowu się powtórzę, ale Genewa była jednym z moich pierwszych pobytów w Etihadzie.

I wtedy z koleżanką popłynęłyśmy takim statkiem.

Tym razem tylko spacerowałam, do ogrodu nie doszłam. (Jeżeli śledzicie mojego bloga, to wiecie, że swojego czasu często bywałam w tych okolicach.)

Fontanna była. Żeby podejść bliżej na pomost trzeba obecnie zapłacić. Nie pamiętam, czy tak było cztery lata temu, kiedy spędzałam tu duuuużo czasu.


Port, jak zwykle urokliwy i fotogeniczny. 

Bardzo fajne jest to, że jezioro jest wykorzystywane przez mieszkańców. Woda jest czysta i można śmiało w niej pływać.

Postawiono przebieralnie.

Rodziny spacerują, urządzają pikniki, dzieci bawią się na trawnikach, ludzie biegają i jeżdżą na rolkach. W przejrzystych wodach jeziora pływają, pływają na deskach, w kajakach. Wszyscy cieszą się latem.
Ja również zdecydowanie przyjemny dzień miałam.

Zrobiłam w sumie pięć kilometrów, aż do ogrodu angielskiego.

Później było dużo latania i jeszcze jeden, ale bardzo krótki, pobyt w Genewie.

Tym razem mieliśmy "crew dinner" w bardzo fajnej włoskiej pizzerii. A rano pobiegłam na ten oto placyk, by spojrzeć, co za książki mają w punkcie wymiany. Udało mi się upolować dwa ciekawe tytuły po francusku.

Zapraszam już w niedzielę na kolejny wpis turystyczny.


sobota, 16 sierpnia 2025

Zamość i Lublin

 Zanim udałam się w lipcu do pracy, wpadłam na dwa dni do Zamościa i Lublina. 
W tym drugim mieście byłam na weekend dokładnie osiem lat temu. (Tutaj

Zaczęliśmy od spaceru po rynku w Zamościu. Miejsce to jest zbudowane na wzór włoskiej Padwy i znajduje się na liście UNESCO.

Z Warszawy nie mamy daleko, ale jakoś ostatnio mało podróżujemy po Polsce. 😥 Ogród, dalekie wyprawy i moje wyjazdy służbowe pochłonęły nas do końca. Dlatego, jeżeli macie wolny weekend, to polecam Wam go zagospodarować takim wyjazdem. Warto. 

Zamość to polska stolica renesansu. 

Zwiedziliśmy rynek, a następnie udaliśmy się do synagogi. (Do mykwy niestety odmówiono nam wejścia, bo ta znajduje się w prywatnym hotelu.)

Pani sprzedająca bilety opowiedziała nam o architekturze tego miejsca i o ciekawym sklepieniu. Dodatkowo wewnątrz znajdują się multimedialne ekrany pokazujące historię Żydów Zamościa.
(W czasie naszego zwiedzania była też tymczasowa wystawa poświęcona Róży Luksemburg i jej rodziny, która wywodzi się z tego miasta.)

Kolejne ciekawe miejsce do zwiedzania w Zamościu to twierdza. Koniecznie udajcie się na spacer po niej z przewodnikiem. 

Co pół godziny rusza grupa. Cena to 10 zł, a dowiecie się bardzo dużo o tym zabytku, obronności Zamojszczyzny i powstaniach. 


Bardzo ładne miasto na spacer. I zjedzcie sobie cebularza. 😉

Na wieczór ruszyliśmy do Lublina, bo tam mieliśmy zarezerwowany hotel. 

Po drodze minęliśmy cukiernię jak z filmu Wesa Andersona. 

Późnym popołudniem byliśmy w Lublinie. Ja bardzo lubię to miasto. 

Nowa restauracja, której nie wypróbowaliśmy, ale doceniam ich pomysłowość w zagospodarowaniu budynku.

Wpadliśmy do Bazyliki na koncert i poszwendaliśmy się po starym rynku.

Tu też są bardzo ładne kamienice.

Na drugi dzień udaliśmy się na cmentarz. 

Wiem, że to dziwne, ale bardzo lubię spacerować po cmentarzach. Jeśli szukacie ciekawych spacerów w Warszawie, to mogę Wam polecić "Stolicę dobrych historii". Pani przewodnik jest wspaniała! I ta piękna polszczyzna. 

Jeżeli możecie wybrać tylko jedno miejsce na mapie Lublina, to wybierzcie żydowską restaurację Mandagorę. 

Wystrój, jedzenie.... 10/10. Podobno odbywają się też tutaj koncerty muzyki klezmerskiej. Niestety, myśmy się nie załapali.

Jakie inne miasto w Polsce polecacie na wypad weekendowy?


niedziela, 10 sierpnia 2025

Hotelowy zawrót głowy - recenzje z Lubimy Czytać.

Dziś mam dla Was kolejną porcję recenzji mojej ostatniej książki - "Hotelowy zawró głowy".
Wszystkie one pochodzą z portalu Lubimy czytać. 

Chwila_pauli




Od Wczorajsza_róża




Od Chochlik



Link do Lubimy Czytać.

Poprzednie recenzje możecie przeczytać tutaj.

Za recenzję bardzo dziękuję. 😍  

Jeśli czytałaś / czytałeś którąś z moich książek i chcesz się znaleźć na moim blogu, to zapraszam do kontaktu. 

P.S. Jeśli trafiłaś / trafiłeś tu, bo szukasz informacji o tym, jak zostać członkiem personelu pokładowego, to przedstawiam Ci mojego ebooka. 😊

Cena 22,90

Do kolejnego wpisu!

P.S. Na bieżąco możecie śledzić moje życie na FB i Insta.




niedziela, 3 sierpnia 2025

Lipiec '25 w pracy.

 Lipiec był dla mnie bardzo pracowitym miesiącem. Z czego się bardzo cieszę, bo dawno nie latałam. Co nie zmienia faktu, że bywały ciężkie dni - jak wszędzie. 😉

Zapraszam na wpis, gdzie krok po kroku (a raczej lot po locie) pokażę Wam, jak to jest być stewardessą VIP.

Latałam na Falconie 2000.  Dla tej samej firmy, dla której latałam w marcu.

Zaczęłam od przebazowania się do Genewy i od razu musiałam wskoczyć na pokład i zrobić lot. 

Nowy mundur i uśmiech na twarzy, bo znowu latam.

A tak wygląda pokład tego samolotu.
Po locie z pasażerami, pierwszego dnia, miałam lot na pusto i wieczorem znaleźliśmy się w Londynie (a raczej pod).
Po 10 latach wróciłam do bardzo fajnego hotelu - Hanbury Manor. 
Kolejny dzień, to kolejne dwa loty. W czasie tej rotacji lataliśmy głównie multi-sectors. (Czyli przynajmniej dwa loty dziennie, chociaż przeważały dni z trzema odcinkami.)
Kanapeczki na przywitanie - "welcome table" .


Oprócz bardzo fajnego hotelu odwiedziliśmy też bardzo stylowe FBO. 
I w końcu, chłopakom wyszły godziny. Musieliśmy mieć 36 godziny odpoczynku (załoga kokpitu, bo mnie te regulacje nie obejmują).
Odpoczynek wypadł nam w Genewie. Zrobię dla Was osobny wpis z wieloma zdjęciami z mojego przepięknego spaceru.
Po przymusowym postoju ruszyliśmy dalej w drogę. Kolejne dni, to lot za lotem. I wszystkie z długim czekanie na pasażerów w nocy i powrotem do hotelu po drugiej nad ranem. 
Do moich obowiązków należy nie tylko zamawianie kateringu, ale tez robienie zakupów na pokład. O tym jak wygląda przygotowanie lotu możecie przeczytać tutaj. 
W tej pracy trzeba mieć dobry humor, być optymistą i mieć super załogę! Wtedy nawet nocka za nocką nie jest straszna. 
No i przyda się miś do przytulenia od czasu do czasu. Ten był na wyposażeniu hotelu i niestety nie mogłam go ze sobą zabrać.
W czasie tej rotacji wiele lotów wykonaliśmy dla jednego klienta. Oczywiście, nie mogę Wam zdradzić, kto to był. 
Lataliśmy z Budapesztu. Między nocnymi sektorami miałam czas na szybkie bieganie po mieście za sprawunkami. 

Kolejny lot i kolejny "welcome table". Kiedy lata się dla tych samych pasażerów, dobrze co lot zaskoczyć ich czymś innym. 
Jako stewardessa VIP muszę spełniać wszelkie życzenia pasażerów. To moja praca. Na jednym z lotów pasażerka zapytała mnie, czy mam na pokładzie czereśnie. Nie miałam. 
Za punkt honoru postawiłam sobie znalezienie ich na następny lot. Musielibyście zobaczyć twarze moich pasażerów, gdy znowu razem lecieliśmy. 
Później miałam dzień wolny (powiedzmy, bo musiałam sporo rzeczy odkupić na samolot) i spacerowałam po tym pięknym mieście.
Zrobię dla Was wpis z mnóstwem zdjęć. 😆
Jak już skończyliśmy latać z tym konkretnym klientem, to wpadł nam lot dla innego. 
Podskoczyliśmy do Wenecji, żeby zabrać do Londynu dwie przesympatyczne młode dziewczyny. Podałam kolację i dużo szampana i były tańce na pokładzie. (Znaczy one tańczyły, ja ogarniałam kuchnię.)
Kolejny dzień spędziłam w Luton.  Znowu jednak bardzo pracowicie. Mieliśmy zamówienie na bardzo specyficzny lot z bardzo specyficznymi klientami. Moi następni pasażerowie mieli długą listę wymagań. Odwiedziłam dziewięć sklepów w przeciągu dwóch dni, aby odhaczyć wszystko na swojej liście.
"Welcom table" według życzenia. Kwiaty i czekoladki to prezent dla naszej pasażerki. Kwiaty zabrała ze sobą po locie, czekoladki przekazała mnie. 😁
Kolejny pobyt był stanowczo za krótki, ale mam kilka zdjęć. Zależnie od sierpnia (czy będę latać, czy nie), jeśli zabraknie mi tematów, to zrobię dla Was wpis z .... Heraklionu.
Miałam bardzo fajny wieczór z kapitanem. Drugi pilot nam się niestety rozchorował.
Ostatni dzień mojej lipcowej rotacji to lot do Nicei. Tam czekałam cztery godziny na lot do Paryża i dalej przesiadka do Warszawy. O tym, będzie wpis,
W Nicei zaparkowaliśmy obok takiego cuda. Kolory się zmieniały w słońcu. Mnie się podobał, pilotom nie.
Jak widzicie, dawno tyle nie latałam!
Zobaczymy, co przyniesie sierpień. Trzymajcie kciuki!