niedziela, 19 stycznia 2020

Mauritius raz jeszcze

Pamiętacie te wpisy: tutaj i tutaj, i tutaj oraz tutaj? Wystarczy, że klikniecie w któryś z tych linków, aby zobaczyć jak zwiedzałam Mauritius w styczniu i lutym. A teraz chcecie się pośmiać? Zgadnijcie, gdzie byłam w tym roku w pracy na Święta?

To nie jest tak, że mi się tam nie podoba.
Jest jednak jeszcze tyle miejsc na ziemi, które chciałabym odwiedzić.
I chętnie spędziłabym te sześć dni odkrywając nowe miejsca.
Dlaczego ten wyjazd był gorszy od poprzedniego? Po pierwsze przypadał w Święta.

Zamiast karpia homar ... i moja straszna mina.
Po drugie tym razem nie miałam z kim zwiedzać.
Dziesięć miesięcy wcześniej miałam załogę i kompana, z którym wynajęłam samochód i objechałam prawie całą wyspę. Ja już tak mam, że nie lubię siedzieć w miejscu. Oczywiście dzień, dwa na plaży po całonocnym locie są mile widziane, ale trzeciego dnia już muszę się ruszyć. Już taka ze mnie niespokojna dusza.

Jedyna wyprawa w ciągu całego pobytu. Rowerem do nieodległych jaskiń.
Jaskinie, jak i cała wyspa są wulkaniczne. W jednej z nich żyją małe ptaszki. W jednej z nich zniszczyłam swoje buty.
Tak wyglądała reszta mojego pobytu. (Plus codzienna godzina na siłowni, aby spożytkować zbyt wiele energii i wybiegać swoje smutki.)
Sześć dni na Mauritiusie? Aż grzech narzekać! Więc dziękuję losowi i pasażerom, że raz jeszcze ufundowali mi taka niespodziankę. (Następnym razem, jeżeli to możliwe, to proszę nie na święta. 😉)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz