Ho Chi Minh czyli dawny Sajgon. Brzmi wspaniale, prawda? Niestety miasto po raz drugi okazało się rozczarowaniem. Jest to ogromna dziesięciomilionowa metropolia, zakurzona, głośna i brudna.
|
Jak widać prasowanie nie jest ich mocną stroną. |
|
|
uliczny handel i słynne nakrycie głowy |
|
główny środek transportu |
|
ulica w centrum miasta |
|
wyższy poziom podłączenia kabli |
|
widok z mojego pokoju |
Tak naprawdę na uwagę zasługują tylko dwa budynki w mieście - pozostałości po francuskiej kolonizacji. Odwiedziłam je w zeszłym roku, niestety zdjęcia gdzieś zaginęły. Jest to poczta:
|
foto: internet |
|
foto: internet |
|
Oraz katedra zwana z francuska Notre-Dame (zamknięta w czasie mojego pierwszego pobytu):
|
foto: wikipedia |
W Sajgonie nie rozczarowało nas natomiast jedzenie. Tanio i smacznie, trzeba tylko uważać na miejsca turystyczne, bo cena jest tam też dla turystów.
Nie wiem jak się nazywa to co zjadłam, ale była to wołowina podawana w zestawie z sałatą, kluskami, ogórkiem, różnymi ziołami, czymś kwaśnym (to sobie darowałam) i papierem ryżowym. Menu było po wietnamsku, a pan z obsługi nie władał angielskim. Na szczęście były zdjęcia, więc wybraną potrawę można było wskazać palcem. Przed podaniem otrzymaliśmy też odręcznie napisaną na skrawku papieru instrukcję obsługi (najwyraźniej jakiś usłużny turysta im to pozostawił). Mówiła ona, że należy jeść rękami, tworząc zawiniątka (ang. rolls), wkładając mięso, sałatę, zioła i wszystkie inne do ryżowego papieru i rolując. Następnie całość zanurza się w aromatycznym orzechowym sosie. Mniam! Cena: 60 000 dongów, czyli 10 złotych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz