niedziela, 19 stycznia 2025

"Hey, Lady! (...)"

W grudniu zeszłego roku (jak to brzmi!) znalazłam na grupie sąsiedzkiej wyprzedaż książek w języku angielskim. I jedna przykuła mój wzrok.
(Tak, wszędzie widzę samoloty. 💖)

Używana, trochę popisana za 10 zł. Wspomnienia stewardessy ze Stanów Zjednoczonych.
Wydanie powiedziałabym średnie, ale po moich ostatnich perypetiach wydawniczych, już nic mnie nie zdziwi.
Jean Webb, autorka, zaczęła latać w złotej epoce lotnictwa cywilnego. Była jedną z pierwszych stewardess.
Przez lata zapisywała śmieszne zdarzenia w notesach. Ta książka powstała właśnie na podstawie tych notatek.

Zacznijmy od treningu. Zamieszkała z pięcioma koleżankami w głównym budynku linii w Miami. Pamiętam, że jak zaczynałam swoją przygodę w lotnictwem, to mieszkaliśmy w hotelu, bo mój bliskowschodni operator nie miał już dla nas mieszkań.


Szkolenie trwało pięć tygodni, a panie obowiązywała cisza nocna (i zakaz wychodzenia z kwatery po określonej godzinie). Swojego czasu tak było w Qatar Airways, ale słyszałam, że ostatnio poluzowano tam owe restrykcyjne zasady.

I jeszcze na locie zapoznawczym pękł jej bębenek w uchu.
Pierwszy operacyjny lot - Martin 404 z czterdziestoosobową kabiną obsługiwaną przez jedną Flight Attendant.
40 pax i jedna stewa? Musiało być ciężko!

Bardzo podobały mi się fragmenty opisujące wspaniałe życie stewardess w tamtym okresie. Wieczne balangi, zakupy i randki. W kilku miejscach autorka pisze, że została zaproszona przez znane osoby na imprezy. Jachty, szampan i cadillaki. To jest glamour pracy w przestworzach!
Inne czasy.....

A że załogi lotnicze słynęły z imprezowania, to właściciele mieszkań nie chcieli im ich wynajmować.

Cała książka to zapis krótkich historyjek i śmiesznych powiedzonek. Jak dla mnie za krótkich. Nie ma budowania tła, gradacji napięcia, rozwinięcia tematu. Wygląda to tak, jakby żywcem zostały przepisane jej notatki.

Ciężko się skupić na takim przekazie. Część opowiastek nie jest dla mnie zabawna. Kilka jest wręcz niezrozumiałych.
"Champagne lady" - nie wiem kto to. Google znajduje tylko, że to rodzaj samolotu. Czy była to specjalna funkcja wśród stewardess? Tak mi się wydaje.
Stare dobre czasy i pełen serwis na pokładzie.

Oprócz zaproszeń na przyjęcia latające dziewczyny dostawały też prezenty. Nie wiem, jak jest w Waszych liniach lotniczych, ale tam gdzie ja pracowałam był zakaz przyjmowania prezentów i napiwków.
Na prywatnych jetach sytuacja wygląda inaczej, ale nikt mi skrzynki Coca-Coli jeszcze nie sprezentował. 😃


I koniec: "I honestly believe crew members are good people and love their jobs very much." - święta prawda.


O autorce możecie przeczytać z tyłu na okładce. Więcej informacji o niej nie udało mi się odnaleźć.

Cieszę się, że natrafiłam na tę książkę. Nie jest ona jakiś wysokich lotów, ale była to przyjemna lektura na dwa popołudnia.
Z chęcią przeczytałabym więcej wspomnień stewardess z lat 50tych i 60tych. Myślę, że jest tam sporo do opisania.
Jeśli znacie jakieś inne książki o podobnej tematyce, to proszę dajcie znać.

2 komentarze: