O wiosce Wae Rebo słyszeliśmy dużo dobrego i złego. Niektórzy przestrzegali, że jest to pułapka turystyczna i że szkoda pieniędzy i czasu na dotarcie tam. Prawdą jest, że drogi mają fatalne (tak od połowy). I że od 2007 roku jest to atrakcja turystyczna.
Jeżeli macie więcej czasu, to możecie udać się dalej w głąb Flores i zgubić się w bardziej odległych miejscach. Mając jednak tylko dwa wolne dni, zdecydowaliśmy się na odwiedzenie Wae Rebo i nie żałujemy tej decyzji.
 |
Po drodze zobaczycie tradycyjnej wioski z nagrobkami w ogródkach, dzieci idące do szkoły i mnóstwo zieleni. |
Opcje dotarcia są dwie: zorganizowana grupa samochodem (na Flores nie ma możliwości wynajęcia samego samochodu - bez kierowcy) lub skuter. Droga to cztery godziny plus (w niektórych miejscach czytałam, że sześć). Do połowy jest to serpentyna (aż tak, że przypomniała mi się choroba lokomocyjna z dzieciństwa); od drugiej połowy to dziury, naderwane mosty i braki w asfalcie.
Wybraliśmy opcję zorganizowanej wycieczki samochodem, bo miało padać. I całe szczęście, bo lało od połowy drogi, aż do momentu wejścia do wioski.
 |
To zdjęcie z powrotu, było słońce. A teraz wyobraźcie sobie, że idziecie 5km, 700m w górę, 2 godziny w tropikalnej ulewie. 🤣 |
Ile kosztuje taka wycieczka i co jest w cenie?
1850000INR, czyli jakieś 420zł. Macie w tym odebranie z hotelu, obiad po drodze (napoje dodatkowo płatne), przewodnika, podwózkę na motorze (10 min przed rozpoczęciem trekkingu), bilet wstępu, ceremonię powitalną, kolację z herbatą lub kawą, nocleg, śniadanie, obiad.
Biorąc skuter wyjdzie Wam pewnie połowa, ale droga bardzo Was zmęczy, no i jak będzie padać, to zmokniecie.
Pierwszego dnia w ciągu dwóch godzin, pomimo kurtek przeciwdeszczowych, zmokliśmy bardzo. Przez noc rzeczy nie wyschły.😠
Zabierzcie rzeczy na zmianę, bluzy, dres, klapki, podstawowe kosmetyki (prysznic tam to wiadro z wodą). I koniecznie rzeczy przeciwdeszczowe, wodę i przekąski. Wyżywienie na górze jest bardzo proste.
Nie ma też ani ogrzewania, ani klimatyzacji. Prąd włączają na kilka godzin wieczorem - nie musicie tachać ze sobą powerbanków. Zasięgu nie ma od połowy drogi. W cenie wycieczki macie internetowy detox. 😉
 |
Wszyscy goście śpią razem. Prąd jest przez kilka wieczorem. Jeśli zależy wam na prywatności, albo macie lekki sen, to nie jest to miejsce dla was. Warto mieć maskę na oczy i zatyczki do uszu. Koce i poduszki dają. Toalety są prymitywne - spłukiwana wiaderkiem, znajdują się za budynkiem ale przejście jest pod dachem. |
To miejsce przypomina trochę to w
Laosie. Jesteście gośćmi w wiosce. Proszą o odpowiedni ubiór i nie robienie zdjęć aż do ceremonii powitalnej (czyli kilkuminutowej przemowy). Proszą również o nie obdarowywanie dzieci.
 |
Chata dla gości. W Indonezji buty zostawia się przed domem. Cała wioska tonęła w błocie. Uwaga na pijawki! |
Po nocy zostaliśmy zbudzeni o 7 rano na śniadanie (znowu ryż). Je się wspólnie, na matach rozesłanych na podłodze.
Na szczęście na drugi dzień rano wyszło słońce i mogliśmy zrobić sobie zdjęcia.
 |
W wiosce jest osiem takich chat. Dwie dla gości, reszta jest zamieszkała przez lokalne klany. Oprócz turystki, źródłem dochodu jest tutaj uprawa kawy.
|
 |
I były małe pieski. 😍 Nad wioską można latać dronem. Możecie też zakupić jakieś plecionki, kawę i inne pamiątki. |
 |
Bardzo urokliwe miejsce. Budowa takiej chaty zajmuje dwa lata. |
Droga powrotna dzięki pogodzie była dużo lepsza. Chociaż miejscami było bardzo ślisko (miejscami nie ma kamieni, tylko glina i błoto).
Ostatnią atrakcją tego dnia było pole ryżowe w kształcie pajęczyny.
 |
Punkt widokowy. Zdjęcie i w drogę.
|
Samochód odstawił nas pod hostel. To był najlepszy prysznic w życiu!🤣