piątek, 1 kwietnia 2016

Z życia stewardessy wzięte

Siedzę sobie spokojnie w domu, ostatni dzień wolnego. Jest wieczór, czytam książkę. Na drugi dzień mam zarezerwowany bilet na 9:45 rano. Budzik nastawiony na 6. Nie lubię się spieszyć, a do tego jak na stewardessę przystało, muszę być zawsze wszędzie przed czasem.
O 22 dostaję mail od linii lotniczy, że mój lot został odwołany. No pięknie - myślę sobie i wysyłam wiadomość do firmy. Godzina mija, a ja nadal nie wiem kiedy wylatuję. W duchu się modlę, żeby nie znaleźli jakiegoś lotu o 4 rano. W końcu dostaję smsem powiadomienie, że mój wylot będzie o godzinie 12:40. Yupi! Mogę dłużej spać.
O 10:30 jestem na lotnisku. Spokojnie czekam na otwarcie odprawy i już wyobrażam sobie jak w hali odlotów napiję się kawy. Wtem zjawia się cała masa policji, ochrony i służb medycznych. Część lotniska, gdzie miałam się właśnie udać ze swoją ogromną walizką zostaje zamknięta. Wszyscy pasażerowie przekierowani zostają do drugiego terminalu; żeby się tam dostać trzeba wyjść, obejść budynek i wejść ponownie. Gdy docieram na miejsce jest mi gorąco, chce mi się pić, a przede mną niespotykana kolejka. Wygląda na to, że połączono poranny rejs z późniejszym, wysłano większy samolot i przez to sobie teraz postoję w ogonku. Fajnie, o kawie mogę już zapomnieć.
W końcu moja kolej, pani z obsługi naziemnej kilkakrotnie wpisuje moje nazwisko i nic. Dopiero gdy dodaję, że jestem z odwołanego rejsu sprawa się wyjaśnia. Pozbawiona ogromnej walizy, biegnę do kontroli bezpieczeństwa. Staję w krótszej kolejce - duży błąd, gdyż ta przeznaczona jest również dla matek z małymi dziećmi. Każdy słoiczek z jedzeniem dla niemowlaka przede mną jest dokładnie oglądany i osobno prześwietlany. Zaczynam się zastanawiać, co jeszcze mnie dziś spotka. Aaaa, tak. Mój bagaż podręczny zostaje zatrzymany do kontroli na obecność narkotyków. Kilka minut później mam wystarczająco dużo czasu aby kupić wodę i biec do bramki, gdzie zaczyna się boarding.
A to dopiero początek kwietniowej rotacji.

internet


4 komentarze: