środa, 5 listopada 2025

Korea Południowa - mój kraj 99.

To już prawie koniec mojej relacji z wyprawy do Korei Południowej. I tak jak w tytule, jest to mój 99 odwiedzony kraj!

Dzisiaj mam dla Was sporo dodatkowych zdjęć z tych dziesięciu pełnych dni. 


Dzień pierwszy to wylot. Dzień drugi przylot na miejsce ok 6 rano czasu lokalnego. 

Jeszcze jedno spojrzenie na świątynię Haedong Yonggung w Busan. W tym mieście spędziliśmy pół dnia drugiego oraz dzień trzeci i czwarty.

Dlaczego wybrałam Koreę na świętowanie swoich urodzin? Decydowała cena biletów, bezpośredni lot i miejsce, które możemy zobaczyć w ciągu maks dziesięciu dni. Nie bez znaczenia był fakt również, że w Korei nie byłam i że wszyscy tam latają. 😉 Nie ukrywam, często sugeruję się vlogami podróżniczymi, profilami na Instagramie, czy książkami / artykułami podróżniczymi. Obecnie Korea jest popularnym kierunkiem i spotkałam się z dobrymi opiniami w wielu miejscach o niej.

Za drobną opłatą można zakupić w świątyni taki listek i wypisać swoje życzenia, marzenia.


Jeszcze w świątyni i tak, całe życie jestem pyzata.

Drugi dzień pobytu i niestety zaczyna padać. Ruszamy jednak dalej. Nadal w Busan, zwiedzamy kolorową, tradycyjną dzielnicę Gamcheon.

Bardzo tam lubią literaturę. Schody to książki. Właśnie zaczyna znowu lać i zakładam kaptur na głowę. Buty mam przemoczone od samego rana.


Spokojny pasaż handlowy.


Lokalne rozmowy.


Lubię takie miejsca. W egzotycznych państwach można na lokalnych bazarach zobaczyć wiele dziwów.

Pomimo deszczu zwiedzamy dalej. Przynajmniej mój partner ma frajdę....

uparcie fotografuje wszystkie wieżowce w deszczu i mgle.


Wieczorem trafiamy na nocny market. Oprócz jedzenia znajduje się tutaj sporo ciekawych sklepów. Między innymi taki z ceramiką. Tylko nie wiem, co mogłabym serwować w miseczce z wielorybem na dnie?
Bardzo popularne w Korei obuwie. Jak widać, nie tylko do noszenia. Wszędzie też napotkać można na pamiątki związane z serialem "Squid Game", K-Popem (koreańska muzyka pop) oraz wszelkimi postaciami z kreskówek, o których ja nie mam pojęcia. Córka koleżanki prosiła, żeby jej przywieźć coś z Kuromi. Podobno to bardzo popularna w Polsce bajka.


Jet lag i super bar z muzyką z winyli. Powolne zwiedzanie, bez pędu i planu, ma to do siebie, że można przypadkiem trafić na takie miejsca.

Ostatni dzień w Busan. Słońce przebije się przez te chmury i nie musimy brać ze sobą parasola.

Korea to nowoczesne państwo. Spójrzcie tylko na te wieżowce.


Miasto z X The Sky wygląda inaczej.

Nadal zmęczona, ale szczęśliwa.

I w drogę. Plecak na plecach, torba na ramię i uśmiech na twarzy. Superszybki pociąg zabiera nas do stolicy.

Dzień czwarty. Pada. Zwiedzamy.

Buddyjskie świątynie są bardzo specyficzne. Nie ma tu ciszy, spokoju i porządku. Wszystko jest wszędzie. Ludzie się modlą, jedzą, śpią. Miejsce dla ludzi.


Piękne abażury.


Co można robić jak pada? Pić kawę.

W wielu miejscach spotkałam się z tym, że super sprawą jest wynajęcie Hanboka i zrobienie sobie sesji zdjęciowej w pałacu. 
Miałam to w planach. Tylko, po pierwszym dniu oglądania Koreanek i nie - Koreanek, doszłam do wniosku, że tylko te pierwsze dobrze wyglądają w tym stroju. Absolutnie nie chcę Was zniechęcić, jeśli  marzycie o tym, żeby ubrać się w tradycyjny koreański strój, to spełnijcie to marzenie. Piszę tylko o swoich odczuciach i tylko o sobie. Ja się nie zdecydowałam.

Stroje są piękne. Podobno te mniej ozdobne i kolorowe są tymi tradycyjnymi.


No dobra, Japonki też w nich ładnie wyglądają. 😉


Ponieważ zwiedzaliśmy w czasie święta narodowego, to wielu rodziców ubrało swoje dzieci w narodowy strój.  
Z tej samej okazji świątynie były ozdobione i tłumnie odwiedzane.


Żeń - szeń skarb Korei.

Gorący placuszek porowy z sosem sojowym zjedzony w deszczu na kolejnym nocnym markecie. Koszt 5 000KRW, czyli 12 PLN. W Korei tanio nie jest.
Zwróćcie uwagę na talerz. Na plastikowy nałożony jest worek, nie trzeba myć. Taki pomysł widziałam już w Meksyku. A później dziwić się, że świat tonie w śmieciach.

Kolejny dzień i kolejny pałac. Z tego co wiem, to w Seulu jest ich cztery do zwiedzenia. Myśmy zobaczyli dwa i to nam wystarczyło.


Korea dalej świętuje (obchody trwają tydzień), a my dalej fotografujemy hanboki. Tym razem w pięknym słońcu. 

Jeżeli kiedyś podróżowaliście po Azji, to wiecie, że tam sklepy 7Eleven to rodzaj instytucji. Jednym z moich celów na tę wyprawę było spróbowanie kilku rzeczy z tego minimarketu.

Po pierwsze zakup kubka z lodem i przyrządzenie sobie takiej kawy. Drugi to było zjedzenie śniadania.  Są dwie viralowe kanapki: z jajkiem i z serkiem z truskawkami. Niestety, na te drugie się nie załapaliśmy (produkt sezonowy). Ta z jajkiem była bardzo dobra.

Mam wrażenie, że w czasie tego wyjazdu cały czas jadłam. 😉 Lubimy takie jedzenie, ale w domu również jemy ostro. Podobno kuchnia koreańska jest najostrzejsza na świecie. Ja się z tym nie zgadzam, ale może nie trafiliśmy odpowiednio. 
(Do tej pory dwie najpikantniejsze potrawy zjadłam w Meksyku i na Bali.)

Smażone pierożki. Dużo smażonego zjedliśmy i dużo tłustego.

Pisałam już nie raz, że Korea tania nie jest. Bezpłatne atrakcje są kuszące.

Grające i tańczące fontanny. Nie zachwyciły. Warto się udać, żeby poczuć atmosferę wspólnego świętowania i zobaczyć, jak bawią się Koreańczycy. 
(Oprócz tego dużo piją w barach w wybranych dzielnicach.)

Ta dzielnica ma złą renomę w nocy i dobrą za dnia. 
Szwendając się po niej bez celu trafiliśmy na ulicę z barami dla osób transpłciowych i na sklepy z antykami.


Zaczęłam żałować, że przylecieliśmy tylko z bagażem podręcznym.

I to był koniec naszej koreańskiej przygody, a nie... jeszcze prawie spóźniliśmy się na pociąg na lotnisko!

Znowu w pociągu.

I jak? Przekonałam Was do wyprawy do Korei?
Jeśli tak, to koniecznie zajrzyjcie znowu na mojego bloga. Kolejny wpis będzie o praktycznej stronie planowania takie podróży!


niedziela, 2 listopada 2025

Seul w 5 dni.

Po trzech dniach w nadmorskim Busan wróciliśmy do Seulu. Pierwszy nocleg zarezerwowałam w finansowej dzielnicy miasta Gangnam. 

Gangnam zasłynęło piosenką. Oprócz wielu biurowców do zwiedzania jest tu niewiele. W planach mieliśmy wjazd na kolejny wieżowiec, ale nisko wiszące chmury pokrzyżowały nam ten zamiar. 

Udaliśmy się do centrum handlowego Coex. Jeżeli lubicie spacerować po akwarium, to polecam Wam rezerwację biletów.

Coex słynie z biblioteki Starfield. Jest to bardzo Instagramowe miejsce, jeśli podążacie tym tropem. Zarazem jest to działająca biblioteka z miejscami do czytania książek, stolikami do pracy oraz kilkoma kawiarniami. Ogólnie Koreańczycy piją bardzo dużo kawy. Również na wynos przez co produkują bardzo dużo opakowań. W Korei jest mało koszy na śmieci, więc kubki plastikowe i papierowe walają się wszędzie.

Na przeciwko tego centrum znajduje się buddyjska (odmiana koreańska) świątynia Bongeunsa z 23 metrowym posągiem Buddy. 

Owoce jako dary, a na suficie karteczki z życzeniami. Przed wejściem do środka należy zdjąć buty. Wszędzie są też plakaty z prośbą o niezakłócanie ceremonii i nie nagrywanie / fotografowanie mnichów.

Po zwiedzeniu tych dwóch miejsc i wypiciu kawy ok 6 -7 000 KRW, zależnie od tego jaką kawę pijecie; udaliśmy się w drogę powrotną do hotelu. Postanowiliśmy przejść się na piechotę, bo trochę się rozpogodziło. 

Spokojna, mieszkalna część dzielnicy. Wszędzie są kamery. Często nie ma chodników. Antypoślizgowe nawierzchnie ułatwiają wspinaczkę. Seul położony jest na wielu wzniesieniach.

Po spacerze po tej dzielnicy zmienialiśmy hotel. Metrem (w Seulu metro ma 331 km trasy!) dojechaliśmy do naszej nowej noclegowni. Tego miejsca Wam nie polecę, bo był to tani motel o dość przeciętnym standardzie.
Wszystkie stacje metra mają bezpłatne WiFi. Powiedziałabym, że ogólnie w obydwóch miastach nie ma problemu z połączeniem się, może w kilku miejscach musiałam odejść kawałek, żeby znaleźć otwarte łącze, ale zawsze się to udawało. Z aplikacją Naver łatwo będziecie mogli nawigować przez bardzo rozbudowany system transportu miejskiego.

Dzień drugi w Seulu, pomimo deszczu, realizujemy nasz plan zwiedzania. Pierwszy punkt programu: brama Gwanghwamun oraz pałac Gyeongbokgung. Ponieważ zwiedzaliśmy w tygodniu świątecznym, to mieliśmy wstęp za darmo. W innym czasie obowiązuje bilet wstępu, chyba że... przebierzecie się w stroje narodowe. 😀

Przy bramie wejściowej można sfotografować się z strażnikiem, ale była długa kolejka. Dodatkowo w tym miejscu odbywa się zmiana warty. W internecie znalazłam zapis, że jest ona o godzinie 10 i 14. Myśmy ją widzieli o 13. Nie wiem, czy z powodu tłumów postanowiono dołożyć kolejne. Czy też godziny zmieniają się wraz z porą roku?

W okresie poza świątecznym można zwiedzać kompleks pałacowy (bo nie jest to jeden budynek) z przewodnikiem. Myślę, że jeżeli macie taką możliwość, to warto chociaż jeden z pałaców tak zobaczyć. W czasie późniejszej wycieczki dowiedzieliśmy się, że są one odbudowane, bo Japończycy w czasie okupacji wywieźli wszystko co wartościowe. Nadal jednak, dobrze byłoby coś więcej się dowiedzieć. 
A tak, pospacerowaliśmy sami, poczytaliśmy dostępne opisy i porobiliśmy zdjęcia osób w Hanbokach (czyli tradycyjnych strojach), uprzednio pytając o zgodę. Całą ich galerię możecie zobaczyć u mnie na Instagramie. 

Tuż obok pałacu znajduje się tradycyjna dzielnica Bukchon Hanok. Tak jak w Busan, proszą tam odwiedzających o zachowanie ciszy. Dodatkowo są tu godziny ciszy nocnej, w czasie których nie powinno się jej zwiedzać. Ten fakt nie podoba się miejscowym handlarzom. 
Zwiedza się tu tradycyjną zabudowę, jest trochę małych sklepików i kafejek. Wszystko pięknie, ale padało...

Wracając zajrzeliśmy do Insadong - dzielnicy zakupowej, a czekając na autobus odszukaliśmy jeszcze kolejną świątynię. 

Świątynia Jogyesa

Dzień trzeci w stolicy Korei Południowej spędziliśmy na zorganizowanej wycieczce do strefy zdemilitaryzowanej na północy kraju. DMZ Tour wybrałam na podstawie opinii z TripAdvisor. Wszystkie one mają taki sam plan. Są wyjazdy poranne i popołudniowe. Koszt to 132pln od osoby. 

Po godzinie jazdy zaczęliśmy zwiedzanie - wpierw Park Pokoju. Został on stworzony dla osób, które przesiedliły się / uciekły z północy. W Korei jest bardzo silny kult osób zmarłych. Ponieważ uciekinierzy pozostawili swoje groby na północy, to tutaj dano im możliwość oddawania im czci.

Mieliśmy mieć wyjazd o 7 rano, ale dzień przed na WhatsApp dostałam wiadomość, że wyruszymy o 5:45. W czasie rezerwacji zaznacza się miejsce spotkania, ale w tej samej wiadomości było napisane, że jest tylko jedna zbiórka przy Seul City Hall. Nam to akurat pasowała. Jest tam też przypomnienie, żeby zabrać paszport. Musi to być fizycznie paszport, nie kopia, nie zdjęcie.
Na miejsce dojechaliśmy Uberem, bo był to bardzo wczesny start i musieliśmy zabrać bagaże z hotelu. Tak, po raz kolejny zmienialiśmy noclegownię. Uber w Korei działa bez zarzutu.

Bardzo wzruszający pomnik i historia. Został on stworzony dla upamiętnienia kobiet, które Japończycy w czasie okupacji zmusili do prostytucji. Większość z nich została później rozstrzelana. 
Polecam ten link.

Mieliśmy bardzo dobrego przewodnika. Jeszcze w autobusie pokazał na dużym telewizorze prezentację odnośnie współczesnej historii Korei. O wielu (bardzo wielu) wydarzeniach nigdy nie słyszałam.

W parku był jeszcze most, lokomotywa i sklep w którym można kupić walutę północnokoreańską. Do tego kawiarnie i toalety.

Ruszyliśmy dalej do punktu obserwacyjnego Dora. Tam obejrzeliśmy film oraz popatrzyliśmy na drugą stronę granicy. W wielu miejscach, między innymi tam, nie można robić zdjęć. Ponieważ były nisko chmury, to z Korei Północnej wiele nie widziałam.

Głównym punktem programu jest wejście do Tunelu 3, którym komuniści z północy chcieli dokonać inwazji. Takich tuneli jest kilka, zwiedza się jeden i to nie cały. Wszystko trzeba zostawić w szafkach, a później w kolejce schodzi się pochylnią do faktycznego tunelu. Idzie się gęsiego w kaskach, osoby wysokie często będą musiały iść pochylone.

I ostatni punkt naszej wycieczki. Są opcje programu bez niej i moim zdaniem, nie ma sensu za ten most dopłacać. Jest to wiszący most. Żeby do niego dojść, trzeba wejść na małe wzgórze (lasem ale bardzo dobre podejście). Most upamiętnia bitwę. Jest ładny, ale w Nepalu widziałam ich wiele. 😉

Wróciliśmy z przystankiem przy sklepie do Seulu. Warto mieć ze sobą jedzenie i picie (ewentualnie zakupić coś w czasie pierwszego przystanku). Na miejscu byliśmy przed 16. Zauważyliśmy też, że część osób dała napiwek przewodnikowi. Nigdzie indziej w Korei nie widziałam, żeby zostawiano napiwki. Raz, daliśmy coś obsłudze hotelowej i pracownik był bardzo zaskoczony. Wydaje mi się, że nie należy to tam dam normy.
Zabraliśmy bagaże, zakwaterowaliśmy się w nowym hotelu i szybko wyskoczyliśmy na niedaleki targ, aby coś zjeść.
Palcem pokazuje się, co i ile by się chciało. Trzeba mieć gotówkę. Później siadamy na takim stołeczku i pałaszujemy. 
Dzień czwarty w Seulu i w końcu mamy pogodę! Zaczynamy od kolejnego pałacu. 

Pałac Changdeok zwiedzamy bezpłatnie, ale (bo nadal jest święto) niestety znowu bez przewodnika. 
Secret Garden - bardzo zachwalany w internecie nie był wliczony do darmowego wnętrza. Chcieliśmy zapłacić, okazał się, że bilety są wyprzedane na ten dzień. Tak samo zresztą jak wyprzedana była ceremonia parzenia herbaty w pałacu.
Inne, ciekawe wnętrza. W tym kompleksie pałacowym było sporo otwartych pomieszczeń, do których można zaglądać. Wchodzić nie wolno.
Ponieważ jest piękna pogoda, to idziemy nad strumień Cheonggyecheon. Ach, te koreańskie nazwy! 😁
Dawniej zaniedbany ciek wodny został zamieniony na wspaniałe miejsce spacerowe. Koniecznie się tam wybierzcie przy ładnej pogodzie.
Tego dnia mieliśmy jeszcze jedną atrakcję do odhaczenia - pokaz tańczącej fontanna.
Banpo Hangang Park słynie z tęczowej fontanny (woda leje się z mostu) i z terenu piknikowego. Jadąc z centrum musicie przejechać most i udać się tam gdzie tłum - czyli na lewo. Przedstawienie zaczyna się o 19:30. Później jest powtarzane jeszcze kilkakrotnie, ale sprawdźcie godziny, bo te zmieniają się w ciągu roku. Odbywa się tylko przy dobrej pogodzie.
Czy warto tam jechać? Hmm. Show nie porywa, ale jest bezpłatne. Możecie też zrobić tak jak wszyscy Koreańczycy. Wypożyczyć koc, kupić smażonego kurczaka i piwo w kiosku i urządzić sobie piknik. 
Pomnik upamiętniający wojnę koreańską. 
Nasz piąty i ostatni dzień w Korei spędziliśmy w dzielnicy Iteawon. 
Słynie ona z barów, ale też ze sklepów z antykami i ubraniami z drugiej ręki.


Bardzo mi się ta dzielnica podobała, ale jest ona mało azjatycka. 

Będąc w Seulu chcieliśmy koniecznie pójść na ceremonię parzenia herbaty. Udaliśmy się na drugi koniec dzielnicy, bo znalazłam w Internecie, że jest tam tradycyjna herbaciarnia.... no i z powodu święta była zamknięta.

No to w kafejce obok wypiłam bardzo dobrą matchę.

Wieczorem wróciliśmy w okolice pałacu Changdeok do Hanok Ikseon. Bardzo, bardzo polecam Wam to miejsce.

Lokalny grill na stole. Samoobsługa, ale panie pokazują turystom, co i jak. Pycha!

Jeszcze wstąpiliśmy do klubu jazzowego na kilka piosenek i pożegnalnego drinka. 

A to ostatnie zdjęcie z ostatniego dnia w Seulu. Przez pomyłkę wsiedliśmy w autobus w złą stronę. 😆

Za trzy dni zapraszam na jeszcze więcej zdjęć z Korei.