W ostatnim wpisie obiecałam Wam recenzję kolejnej lektury lotniczej.
"Coffee, Tea or Me" - to bardzo dobre czytadło. Czy ma dużo wspólnego z prawdziwym lotnictwem? Oceńcie to sami na podstawie poniższych fragmentów. 😉
Sama okładka definiuje rodzaj literatury. Mnie się podoba, ale z góry wiemy, jaka będzie zawartość. (I wiem, że "nie ocenia się książki po okładce", ale....)
Autorki to dwie stewardessy z pewnych linii lotniczych (nie dowiadujemy się nazwy) ze Stanów Zjednoczonych. Ponieważ nie są zawodowymi pisarzami, to mają do pomocy profesjonalnego autora.
"Ghostwriter"- czyli ktoś, kto za Ciebie pisze książkę.
Podoba mi się format tej książki, mieści się w torebkę i ma bardzo ładne ilustracje. (Chociaż to jest pewnie dyskusyjne. 😉)
Ilustracje typu "pinups". Bardzo seksualizujące zawód stewardessy. Zresztą cała książka utrzymana jest w tym stylu. Seks się sprzedaje - to stara prawda.
Akcja toczy się w złotej erze lotnictwa, czyli lata 60te, w Nowym Jorku. Jeśli lubcie ten czas w historii i to miasto, to polecam Wam "Coffee, Tea or Me". Czytajcie jednak te wspomnienia stewardess z przymrużeniem oka. Nie latałam w tamtych latach, ale nie chce mi się we wszystko wierzyć.
Zresztą sam autor przyznaje, że miał za mało materiału na książkę i dołożył sporo od siebie. I mam wrażenie, że dołożył sensację - wiadomo, co się dobrze sprzedaje.
Jak to dawniej bywało.
Dziewczyny spotkały się podczas szkolenia. O tym jest pierwszy rozdział, o początkach w pracy i o realiach tego zawodu w tamtym czasie.
"(...) there's so much that is sweet about being an airline stewardess."
Każdy rozdział zaczyna się tego typu ilustracją.😂
Między wierszami można się sporo dowiedzieć o minionych czasach awiacji. (Tylko podkreślam raz jeszcze, czytajcie z przymrużeniem oka, nie jako suche fakty.)
Przy odprawie na lot dziewczyny musiały pobierać z biura różne ciekawe rzeczy. Obecnie "ostrza" (zakładam, że chodzi o brzytwę do golenia) nie są udostępniane pasażerom na pokładzie, a wręcz są zabierane z ich bagażu podręcznego. Nie pobieramy też raportów pogodowych, tym zajmują się piloci.
W czasie szkolenia obowiązywała godzina, kiedy wszyscy musieli być w łóżku. Kiedyś była taka zasada w Qatar Airways.
Pasażerowie w półce na bagaże? Słyszałam, że matka włożyła tam dziecko, ale o dwójce dorosłych nigdy.
W książce jest wiele fragmentów o przyjęciach, randkach (często z pasażerami) oraz o życiu w "Stew ZOO", czyli budynku, gdzie wszystkie dziewczyny razem mieszkały. Te rozdziały bardzo dobrze się czyta i moim zdaniem są bardzo interesujące. Natomiast rozdziały o pasażerach, jak poznać, który jest żonaty, który jest jakiej narodowości i jaki ma zawód - jak dla mnie to już wymysł autora.
I jest też rozdział ze słowniczkiem lotniczym. Przydatny, jeśli ktoś z Was wybiera się na rozmowę o pracę. (Aby przygotować się do rozmowy o pracę polecam mojego e-booka. 😉)
Polecam Wam tę książkę, jako lekką rozrywkę mającą niewiele wspólnego z prawdziwym lataniem.
Za tydzień zaczynam serię wpisów z Korei Południowej. Będą się one ukazywać dwa razy w tygodniu, więc będzie tu bardzo turystycznie.
We wrześniu miałam przyjemność wrócić na pokład samolotu Global 6000. Z tym typem wiąże mnie wiele wspomnień. (Lektura "Opowieści pokładowych" wszystko Wam wyjaśni.)
Global 6000 należy do kanadyjskiej rodziny Bombardier. Lata temu odwiedziłam jego fabrykę w Montrealu.
Zlecenie dostałam po znajomości, zresztą jak większość prac w prywatnym lotnictwie, takie oferty trafiają do znajomych znajomych. 😉
Pamiętacie wpis o Falconie 8x? Wspominałam tam, że są samoloty z dodatkowym siedzeniem przy stole konferencyjnym. Tutaj właśnie mamy dowód. Stół można przedłużyć specjalną nakładką, a siedzenie przy "biurku" się odwraca. Dzięki temu, pięć osób może razem zjeść posiłek.
Global 6000 ma wydzieloną część sypialną z zamykanym drzwiami. Wysuwają się ze ścianki przedziałowej po przytrzymaniu guzika.
A oto i sypialnia. Sofa się rozkłada, mogą na niej spać wygodnie dwie osoby. (Pomińmy milczeniem widoczny na zdjęciu odkurzacz. 😉)
Wykonałam na pokładzie tego samolotu we wrześniu cztery loty. Pracowałam jako "druga" stewardessa. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam kogoś innego z personelu pokładowego na lotach! I nie pamiętam, kiedy ostatnio nie byłam "lead".
(Swojego czasu szkoliłam nowe stewy. 😁) Fajnie było lecieć z kimś, chociaż z częścią decyzji się nie do końca zgadzam. 🤷♀️
Ale będąc freelancerką trzeba być bardzo elastycznym.
Łazienka dla pasażerów. Druga mniejsza znajduje się z przodu. Zazwyczaj używana jest przez załogę. Na samolotach z właścicielem główna łazienka nigdy nie jest używana przez nas!
A gdzie ja pracuję?
Global ma bardzo fajną kuchnię i bardzo fajny crew rest aera. Szczególnie przydaje się duża lodówka i duży piekarnik.
Moja koleżanka siedziała w crew rest, a ja na rozkładanym jumpseat w kokpicie.
Fajnie było po latach wrócić na ten typ samolotu.
Poniżej mam dla Was filmik z YouTube.
A czym teraz będę latać? 😍
P.S. Za tydzień zapraszam na recenzję kolejnej lektury lotniczej.
Po spokojnym sierpniu przyszedł wrzesień. I zaraz z początkiem nowego miesiąca wyleciałam do pracy.
Zaczęłam od przebazowania do Paryża. Samolot, na którym miałam latać był tam na przeglądzie. Co ciekawe, tym razem nie byłam na pokładzie sama. Dostałam to zlecenie od swojej byłej szefowej, która obsługiwała te rejsy ze mną. 😊
Samolot - Global 6000. Zadanie dnia - nauka przygotowywania ulubionego drinku pasażera.
Spędziłam dwa dni ucząc się serwisu dla owego pasażera i przygotowując samolot. Miałyśmy sporo pracy i zakupów, ale jeden z pilotów był z nami i dźwigał torby! 😍 A to się tak często nie zdarza.
Już zapomniałam, jak wysoki jest ten samolot. Pokonywania tych schodów kilkakrotnie, żeby go zapakować, to nie żart.
Opiszę Wam dokładnie Global 6000 w osobnym wpisie. Polecam też moją książkę "Opowieści pokładowe" - pisząc ją, właśnie na tym typie samolotu pracowałam.
Samolot trzeba było dokładnie wysprzątać i "przewietrzyć". Dlatego możecie zauważyć te serwetki wiszące. Dają one zapach "świeżego prania".
Po dwóch dniach przygotowań polecieliśmy do Mediolanu. Po krótkim noclegu ruszyliśmy dalej - do Genewy i jeszcze dalej do Agadiru.
Pierwszy lot był śniadaniowy. Chia pudding na mleku kokosowym - jak zwykle okazał się strzałem w dziesiątkę.
Na wszystkich lotach mieliśmy bardzo miłych pasażerów. A praca we dwójkę idzie dużo sprawniej niż w pojedynkę.😁
Plaża publiczna, na którą miałam zamiar się udać, ale ostatecznie poprzestałam na hotelowym basenie. 😉
Był szał zakupowy - chociaż ja przez mała walizkę i minimalizm bardzo się ograniczałam.
Z pracy w czasie czterodniowego pobytu musiałam zrobić małe zakupy, zamówić jedzenie dla załogi i kwiaty. Do tego policzyć i oddać pranie pokładowe w hotelu, bo handling nie miał pralni. Później jeszcze trzeba było wszystkie serwetki ładnie poskładać i odprasować. (Obrus prasowałyśmy dwa razy, wpierw w hotelu, a później jeszcze raz na pokładzie.)
Niezbyt dużo jak na tak długi layover.😍
Tym razem mieliśmy "welcome shots" zamiast "welcome table" 😉
Po dniach laby przyszedł dzień powrotu. Ponownie przez Genewę wylądowałam na krótki nocleg w Mediolanie. Nie, nie miałam czasu na zwiedzanie. To był długi dzień, spaliśmy przy lotnisku, a ja następnego dnia o 7 rano ruszałam na drugie lotnisko, żeby lecieć do domu.
No i to był 10 wrzesień....
Siedzę sobie w taxi i dostaję wiadomość od koleżanki. Lotnisko w Warszawie zamknięte. 🫣
Na szczęście po dwóch godzinach opóźnienia lot do Warszawy wystartował. 😊
P.S. Zapraszam za tydzień na wpis o Globalu 6000. Dalej będzie wpis literacki, a za trzy tygodnie zaczynam serię wpisów z Korei!!! 🤯
We wrześniu miałam jeden dłuższy pobyt. I to jaki!
Spędziłam cztery dni w Agadirze w Maroku. Dawno nie byłam w tej części świata.
Zaczęliśmy od wizyty na Souq Al Had (ale była ona nieudana). Część mojej załogi zwiedzała ze mną. Niestety, mieli oni inne wyobrażenie o Agadirze i nalegali na unikanie zatłoczonych miejsc.
Poprosiliśmy taksówkarza o zabranie nas w kilka miejsc, gdzie można zobaczyć i zakupić rękodzieło.
W tym sklepie moja koleżanka wpadła w szał zakupowy. Ja wyszłam z pustymi rękami.
Ale zrobiłam sobie ładne zdjęcie w lustrze.
Sklep jest ogromny. Prawdziwa Jaskinia Ali Baby, ale ceny są zawyżone. W Maroku trzeba się targować.
Później udałyśmy się w miejsce, gdzie wytwarzają ceramikę. Tutaj kupiłam jeden kubek.
I był kot. 😍
I kolejny przystanek tego dnia. Kolejny kolektyw rzemieślniczy. Podróżując prywatnie staram się omijać takie miejsca, są one typowymi pułapkami turystycznymi. Jak już wspominałam, moi współtowarzysze chcieli trzymać się turystycznych szlaków. Wszędzie zabierał nas ten sam taksówkarz (i mogę się założyć, że woził nas po swoich ziomkach).
Szybka lekcja arabskiego. Takie znaki widziałam wiele lat temu w czasie swoich wakacji w Maroku.
Drugi dzień zakupów i.... powrót do Jaskini Ali Baby. Koleżanka postanowiła wrócić po lampę i lustro.😆
Zakupiła taką lampę.
I takie lustro. Sprzedawca powiedział nam, że panna młoda dostaje je od swojej rodziny, zabiera do nowego domu, wiesza na ścianie i wraz z nowopoślubionym mężem wspólnie po raz pierwszy w nie zaglądają. To lustro ma być bramą do raju.
Na koniec tego dnia udaliśmy się do lokalnego supermarketu, gdzie zrobiłam swoje zakupy (przyprawy, daktyle i książki).
Nie do końca jestem zadowolona z tych dwóch wycieczek, ale rozumiem, że nie każdy chce odkrywać nowe miejsca. 😉
Dlaczego nie poszłam sama? Oni się tak bali, że nie chcieli mnie puścić. Trzeba tu jasno powiedzieć, że Agadir jest bardzo turystycznymi miejscem i jest tu bezpiecznie.
Zagadka z mojego Instagrama. W jakich językach są tu znaki?
We wrześniu powróciłam do Maroka, a konkretnie do Agadiru. Tylko tym razem, zatrzymałam się w dużo lepszym hotelu, niż gdy byłam tu lata temu na wakacjach.😉
Sofitel - wybrał go nasz pilot. Są dwa hotele tej marki położone tuż obok siebie. Ten ma piękne stylowe wnętrza.
Filmik z mojego pokoju możecie zobaczyć w zapisanych relacjach na moim Instagramie. ("Podróże '25")
Dach nad głównym dziedzińcem był zasuwany. Kanapy otaczała woda. Rosły palmy. Tutaj też odbywały się koncerty.
Określiłabym, że hotel jest tradycyjny z nowoczesnym twistem. Sporo w nim odniesień do lokalnej kultury, tradycyjnej sztuki, ale zarazem architektura jest współczesna.
Idąc do swojego pokoju mijałam takie palmy pnące się ku górze. Pokój miałam na parterze.
Sofitel to hotel pięciogwiazdkowy. Tani nie jest. Dodatkowe usługi tanie też tam nie są. Za kolację z menu degustacyjnym w restauracji zapłaciliśmy po 58 euro. Za hammam z trzydziestominutowym masażem zapłaciłam 100 euro. Oczywiście, poza hotelem byłoby dużo taniej. Moja załoga jednak nie chciała się ruszać, a ja nie chciałam być antysocjalna. A hammam? Wart każdych pieniędzy. Jeżeli kiedyś będziecie w tych stronach, to odżałujcie i idźcie. (Z tradycyjnej łaźni możecie skorzystać też w Istambule.)
Sztuka ludowa, ale z nutą nowoczesności.
Ja to przede wszystkim żałowałam, że nie ma mi kto zrobić zdjęć. Musicie przyznać, że w tym hotelu znalazłoby się wiele miejsc na sesję marzeń.
Jedna z fontann w lobby. Szczególnie rano, gdy hotel jeszcze spał, odgłos szumu wody był piękny.
Sofitel Royal Bay Agadir ma 248 pokoi, na szczęście nie był pełny.
Le Riad - czyli właśnie powyższa przestrzeń / lobby w całej okazałości.
Po kilku dniach wędrówek, znalazłam sporo takich zaułków.
Pilot wybrał ten hotel ponieważ podobał mu się basen. (W tym konkretnym Sofitelu jest większy.) Basen jest płytki, ale faktycznie całkiem sporych rozmiarów, a woda była bardzo przyjemnie chłodna. Do tego jest siłownia.
Wokół basenu porozrzucano kolorowe rzeźby zwierząt.
Miałam do dyspozycji całe takie łoże!
Światło, muzyka, drinki - czyli życie na standby w hotelu w Agadirze. 😉
Wejście główne wygląda majestatycznie i bardzo królewsko.
Obserwujcie na bieżąco mój Instagram, tam znajdziecie zawsze filmiki nagrane z hoteli, w których się zatrzymuję. 😌
Mam dla Was dzisiaj kolejny wpis z serii "samoloty, na których latam." W przeciwieństwie do poprzedniego (Cessna Citation Jet 525), ten statek powietrzny jest duży (jak na prywatny jet) i nowy.
Na Falconie 8x miałam przyjemność wykonać trzy loty w sierpniu i się zakochałam.
Conference Table - czyli największy stół na pokładzie - dla 4 osób. Czasami jest dodatkowe siedzenie dla piątej w credenzie, a sam stół można przedłużyć.
Samolot lata w firmie od półtora roku. Przyszedł prosto z Francji z produkcji Dassault. Jest nowy, czysty, luksusowy, miłość od pierwszego spojrzenia.
Wnętrze utrzymane jest w jasnych kolorach z ciemnymi blatami i ścianami.
W sumie w samolocie może lecieć trzynaście osób. Będzie to jednak dla trójki mało komfortowe, bo będą musieli siedzieć na kanapie i jeść na tackach na kolanach. Przy pełnych lotach zazwyczaj siedzą tam dzieci / nianie / ochrona.
Kanapa rozkłada się na pełne łóżko.
Na pokładzie są dwie łazienki. Tylna jest dla pasażerów, przednia dla załogi. Ta dla obsługi jest mało wygodna, żeby z niej skorzystać, trzeba "utworzyć" pomieszczenie z drzwi. Zdjęcia nie mam.
Tylna jest natomiast przepiękna. Wolałabym, żeby miała więcej schowków, większe lustro i więcej miejsca na blacie (np. na kwiatek), ale spełnia swoje funkcje.
Cały samolot jest ultranowoczesny. Kabiną można sterować za pomocą takich małych paneli lub za pomocą Ipada.
A gdzie ja pracuję? Mam dużo miejsca. 😊
Pierwszy raz miałam galley z oknem przy zlewie. Mycie naczyń i oglądanie chmur? Czy może być lepiej? (No dobra, mogłabym być pasażerką. 😋)
Mam sporo miejsca na katering, sprzęt, ale też dla siebie. W końcu nie musiałam siedzieć w kokpicie!
Własny wygodny fotel. Jedyny minus? Start i lądowanie bokiem, Kto wie, ten wie.
Jeżeli chcecie zobaczyć filmiki z tego samolotu, to zapraszam na Instagram. Mam je zapisane w "Private Jet 3".
A po locie? Kładziemy samolot spać. Między innymi do połowy opuszczam przesłonki (na tym typie automatycznie). Dzięki temu wnętrze nie nagrzewa się, nikt z zewnątrz nie może zajrzeć, a mimo wszystko mam trochę światła w kabinie prze włączeniem silników.
Moi panowie natomiast muszą zabezpieczyć samolot z zewnątrz. Dzięki temu, nikt i nic nie wejdzie na pokład. Zamykają wszelkie drzwiczki, włazy, drzwi ale też inne otwory.Jeśli chcecie wiedzieć dlaczego to polecam Wam ten odcinek "Mayday. Air Disaster".
A jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o tym typie samolotu, to polecam ten krótki filmik.
Obydwa filmy pochodzą z YouTube.
Zakochani? A na jakim samolocie polecę w przyszłych miesiącach? Zobaczymy. 😁