niedziela, 28 grudnia 2025

Gambia - mój 100 kraj!

W listopadzie nie miałam żadnych zleceń. Postanowiliśmy więc, udać się na wakacje. W planach były Wyspy Zielonego Przylądka, a konkretnie trekking z biurem podróży. Czekałam cierpliwie na ofertę last minute (bo z biurem podróży zawsze wybieramy takie okazje) i niestety nie doczekałam się. 

Grudzień zaczął się u mnie od wyjazdu.... i od razu było last minute na Wyspy.... I te daty się oczywiście pokrywały. 😂 (A trekking jest tylko jeden w miesiącu.)
Zawsze tak jest. Jak mam jedno zlecenie, to wpada zaraz drugie. Jak mam prywatne plany, to dzwonią. A jak siedzę w domu i gdzieś bym poleciała, to cisza.

Nic to, będąc w pracy zaczęłam szukać innego kierunku na nasz zimowy wyjazd. I wpadła Gambia za 4250pln. (Cena zależy oczywiście od pakietu i standardu hotelu.)
Gambia to najmniejsze państwo Afryki. Ma mniej mieszkańców niż Warszawa.

I tak swój 100 kraj świętowałam na Czarnym Lądzie.

Przelot był z Enter Air i trwał trochę ponad siedem godzin. To był kolejny z powodów, dla których wybrałam ten kierunek. Bezpośredni lot (bez międzylądowań), niezbyt długi i ta sama strefa czasowa (jest godzina różnicy).
Kiedy lecimy na tydzień wakacji, to najchętniej (ale nie zawsze) bez przesiadki i bez długich rejsów. Przy dłuższych pobytach nie ma to takiego znaczenia.

Dolecieliśmy na miejsce po godzinie 18. Na lotnisku trzeba uiścić opłatę w wysokości 20 $ lub 20 euro przy wlocie. I taką samą przy wylocie, ale możecie zapłacić też lokalną walutą, jeśli Wam zostanie. Władze namawiają na płatność z góry za wylot, żeby turysta zostawił walutę. Przy wylocie nie ma kolejek do płatności. I pamiętajcie, żeby trzymać ten papierek z opłatą - ten wylotowy. Jest on dokładnie sprawdzany przy odlocie. Jest to opłata za ochronę lotniska, cokolwiek to znaczy. 
Nie ma opłaty za wizę. Wbijają pieczątkę do paszportu. Koniecznie sprawdźcie! Bez pieczątki będziecie mieć problemy przy ponownym przekraczaniu granicy. 

Na lotnisku wymieniliśmy 100$. W Afryce, tak jak w Azji, starsze banknoty mają niższy kurs. Na lotnisku ogólnie nie był on najlepszy. Potrzebowaliśmy jakiś drobnych na napiwki. Jak macie drobne euro, czy dolary, to możecie takie wręczać. Jednodolarówki nie są chętnie przyjmowane w kantorach, a o monetach zapomnijcie. (Na lotnisku lokalni pomagacze proszą o wymianę na wyższe nominały.) 

Wasz bagaż zostanie porwany przez kogoś i umieszczony na dachu. Jeśli nie chcecie zostawić napiwku, to możecie sami dźwigać walizkę.

Z tego co czytałam, nie ma obowiązku szczepień. Żółta książeczka potrzebna jest przy wjeździe do Senegalu (na safari). Jeśli jej nie macie, a chcecie jechać do państwa obok, to będziecie musieli zapłacić 10 euro kary na granicy. 
Warto zabrać ze sobą Muggę. Gambia jest regionem zagrożonym malarią. W okresie suchym: październik - maj, jest bardzo mało komarów. Myśmy nie przyjmowali Malarone. 

Takiego mieliśmy sąsiada w hotelu.

Przed malarią się nie zabezpieczaliśmy. Komara widzieliśmy jednego. Wodę piliśmy butelkowaną lub przegotowaną. Nasz hotel - Tui Blue Tamala - miał dyspensery z wodą. Wodą z kranu można myć zęby.
Wykupiliśmy pakiet All Inclusive, bo nie miałam pewności, czy będą inne opcje wyżywienia w okolicy. Teraz wiem, że jest ich bardzo dużo.
Planując wycieczkę z większym wyprzedzeniem, radzę brać probiotyk. Ja się raz strułam. Mojemu partnerowi nic nie było, a jedliśmy prawie to samo. 😠
Na wieczór weźcie swetry.  Zapakujcie też filtr UV i nakrycie głowy. Tutaj ze słońcem nie ma żartów.


Codziennie plaża. Gambia jest krajem muzułmańskim i jest trochę kobiet zakrywających się. Większość jednak chodzi bardzo kolorowo ubranych i odkrytych. Możecie śmiało opalać się w bikini.


Plaże w Gambii tętnią życiem. Jest sporo naganiaczy, ale są oni bardzo mili. Całe państwo reklamuje się jako "Smiling face of Africa".


Nasz hotel był ładnie położony i stylowy.


A co wieczór zapraszano innych artystów. Były potańcówki i występy folklorystyczne. Warto mieć drobne 100- 200 Dalasi (czyli 5-10 pln) na napiwki dla nich. Zawsze pojawia się koszyczek.

Po odpoczynku ruszyliśmy na pierwsze zwiedzanie. Jak powiedziała nam rezydentka, na ulicy zawsze ktoś będzie chciał z nami iść. Warto go spławić, bo na koniec takiego spaceru będzie oczekiwał zapłaty. Myśmy ciągle stanowczo powtarzali, że dziękujemy i że może jutro, i ogólnie jesteśmy bardzo zajęci i się spieszymy. Działało.

Ulice Kotu, gdzie był nasz hotel. To ta bogata część tego kraju. Gambia jest bardzo biedna. Żyje z turystyki (która dopiero się rozwija, więc śpieszcie się) i z rolnictwa (uprawa orzeszków ziemnych).
Jeśli przeprawicie się lokalnym promem na drugi brzeg Rzeki Gambia, to zobaczycie prawdziwe oblicze tego kraju.
Nie dawajcie dzieciom prezentów! Uczycie ich żebractwa. (Seks turystyka też jest tu problemem.)

Zwiedzanie okolicy zaczęliśmy od bezpłatnego karmienia sępów w hotelu Senegambia. Gdybym jeszcze raz miała wybierać hotel, to wzięłabym ten. Tak, nasz był bardziej luksusowy, ale ten miał atmosferę starego kolonialnego przybytku. Gdyby miało dojść do morderstwa, to właśnie tutaj. 😁 - Piszę to jako fanka klasycznych kryminałów.

Sępy karmione są przez obsługę codziennie o 11:30. Znajduje się tam też wiele innych ptaków. Możecie dostrzec czarnego tukana!

Prosto z hotelu udaliśmy się na ulicę o tej samej nazwie. Senegambia to turystyczna część zagłębia hotelowego w Kotu. Znajdziecie tu wiele sklepików, lokalnych operatorów wycieczek, wypożyczalni rowerów, kantorów i restauracji.

Jest też lokalny bazar z rękodziełem, jest to drogie miejsce. W Gambii trzeba się targować. Cena to 50% tego, co oni chcą.

Z bazaru jeszcze tego samego dnia udaliśmy się do pobliskiego parku małp. Możecie się przejść, te trzy miejsca są bardzo blisko siebie.

Wstęp kosztuje 300 Dalasi. Mają tu dwa rodzaje małp i na miejscu sprzedają dla nich jedzenie: banany i orzeszki - po 100 Dalasi. Jeszcze dostaniecie krótki briefing, na którym będą Was namawiać na przewodnika. Nam wciskano, że "w zeszłym tygodniu 5 Polaków podrapały małpy i musieli 115 euro w szpitalu zapłacić." Na dowód pan pokazywał kopertę z napisanym 115 euro. 😂 Jak chcecie przewodnika, to kosztuje on 10 euro, a nie 40, tak jak zaczyna naganiacz. 

Małpki można karmić z ręki. Nie należy ich drażnić i rozdzielać rodzin. Po parku chodzi sporo grup z przewodnikiem i myśmy podpatrzyli, które karmią, a które nie. (Zapraszam na swojego Instagrama po filmiki.)

Na miejscu wykupiliśmy dwie wycieczki z Rainbow. Z tym biurem byliśmy, o czym chyba jeszcze nie pisałam.  
Jeśli wykupicie je przy rezerwacji, to zdobędziecie punkty i będziecie mieć pewność, że są miejsca. Myśmy wpierw chcieli rozejrzeć się na TripAdvisorze i lokalnie, czy nie da się taniej. Nic jednak takiego nie udało się nam znaleźć. 
(Chociaż później w hotelu powiedzieli nam, że mogliby zorganizować safari taniej.😒)

Wczesny poranek i wschód słońca na kajakach.

Chyba wiecie, że lubimy kajaki? 😀

Płynie się przez las namorzynowy. Im wolniej płyniecie, tym więcej ptaków i małp zobaczycie. 
A zimorodki będą przed Wami nurkować po ryby.
(A jak nie chcecie wiosłować, to jest opcja płynięcia łódką.)

Polecam tę wycieczkę na kajakach. Do tanich nie należy, ale taniej nie znalazłam. Wracacie przed 13 do hotelu i macie resztę dnia dla siebie. Przyroda w Gambii warta jest poznania.

Teren solniska. Tam dostaniecie śniadanie i zrobicie krótki spacer.


Co kupiliśmy? Sukienkę, figurki, bransoletki, koszyki, hibiskus i suszony baobab (podobno to superfood, choć w smaku takie sobie). 
Tym razem zapakowaliśmy się w dwie walizki, więc było miejsce na pamiątki. 😊


W drodze do stolicy - Bandżul. Taksówka z naszego hotelu z oczekiwaniem na nas kosztowała 1000 Dalasi. Kurs taksówki jest oczywiście negocjowalny. Warto tylko pamiętać przy każdym targowaniu się, że ludzie są tam biedni. Dla nas 100 Dalasi to 5pln, a dla nich obiad.


W stolicy kraju pojechaliśmy wpierw na Albert Market. Możecie tutaj kupić np. baobab, ale też pamiątki. Sprzedawane tu są również ostrygi (które tutaj uchodzą za jedzenie ubogich), ale myśmy się nie odważyli. 
Na tym bazarze jest taniej niż na Senegambii.


Drugi przystanek to Łuk Triumfalny '22. Kilka lat temu był to najwyższy budynek kraju. Obecnie są dwa wyższe. W środku znajduje się wystawa. Koszt 200 Dalasi, widok z góry nie jest warty tej ceny.

Do muzeum nie dojechaliśmy. Gwar, upał, targowanie się, to wszystko męczy. Taksówki nie mają klimatyzacji. Wróciliśmy do hotelu na relaks nad basenem i nad morzem. 

O safari w Senegalu (moje państwo 101!) opowiem Wam w osobny wpisie. 

W okolicy jest sporo tematycznych murali. Afrykańska sztuka mnie się podoba.

I tak dobrnęliście do ostatniego dnia naszego pobytu. Wylot był wieczorem, więc mieliśmy cały dzień jeszcze na słodki nieróbstwo. Zamówiliśmy sobie masaż w hotelu (cena to 50% tego, co chcieli), dzięki temu mogliśmy wykąpać się w SPA przed lotem. 

Ostatnie chwile na leżaku i wracamy do Polski do krzątaniny świątecznej.

Muszę podkreślić, że ani razu nie czułam się zagrożona. Jest to bardzo bezpieczny kraj z przemiłymi ludźmi. 

Za tydzień zabieram Was na safari! 

W 2026 życzę Wam i sobie samych wspaniałych podróży!



niedziela, 21 grudnia 2025

Grudzień '25 - w pracy.

I tak oto dotrwaliśmy do ostatniego miesiąca 2025 roku. Zaczął się on z przytupem! Już pierwszego grudnia leciałam ze Swissem do Zurychu. (Dalej wsiadłam w pociąg i jeszcze jeden pociąg i autobus....)

Dostałam czekoladkę i wodę. Za kawę musiałam zapłacić 4 franki i była ona bardzo słaba.
Jak zawsze, książka leci ze mną. Jeżeli lubicie czytać wspomnienia związane z Afryką, to serdecznie polecam Wam "Gdzie krokodyl zjada słońce".

Dyżur w Bazylei, bo chyba jeszcze nie wspominałam o tym, że znowu tu trafiłam, rozpoczęłam od dwóch dni na miejscu. 

O klimacie świątecznym w tym mieście możecie przeczytać w tym wpisie. 

2 grudnia po tym, jak wróciłam do hotelu ze świątecznego spaceru, zadzwoniła firma i poprosiła mnie o zrobienie zakupów na lot. Okazało się, że kolejnego dnia wylatujemy! Świetnie!

Okazało się jednak, że nie są to nasze standardowe zakupy.
Miałam kupić 4 pary kapci, 2 damskie pidżamy (S i M), 2 męskie (L i XL), szlafrok damski (S), szlafrok męski (XL), 4 pary skarpet i dwie butelki Dom Perignon rocznik 2015. 
Hmm. Był jeden problem: była godzina 17, ja byłam w hotelu przy lotnisku. Sklepy w Bazylei są do godziny 18:30 (tylko supermarkety są dłużej otwarte) i znajdują się w centrum.
Urządziłam bieg przez siedem różnych sklepów i kupiłam wszystko oprócz pidżamy XL, bo nigdzie tak dużej nie było. Wzięłam L i modliłam się, żeby pasażer się w nią zmieścił. (I się udało. 😀)

Oprócz tych dodatkowych zakupów jeszcze zrobiłam standardowe w pobliskim supermarkecie i padłam na noc w hotelu.
A tu już w mundurze wychodzę do pracy. Storczyk tradycyjnie w ręce. W torbie szampany, nie chciałam zostawić ich w recepcji z resztą zakupów, bo jeden kosztuje 240 franków.


Załadowałam Falcona 8x po brzegi i zabrałam się do przygotowywania łóżka. 

3 grudnia wykonałam dwa loty. Wpierw krótki po pasażerów i dalej nocny na Bahamy. 

O tym cudownym pobycie możecie poczytać w poprzednim wpisie.

Nie wiem dlaczego, ale prawie zawsze te super fajne pobyty są krótkie. 😁

4 grudnia już wylatywaliśmy z tych pięknych wysp. I zobaczcie tylko jakie widoki!

Dokąd polecieliśmy? Zrobiłam krótki lot na pusto do Miami. W czasie tego rejsu posprzątałam cały pokład. Poprzedniej nocy zostałam poproszona przez kapitana, żeby wyrzucić jedzenie, ale nie sprzątać. Wszyscy byliśmy bardzo zmęczeni i chcieliśmy udać się jak najszybciej do hotelu. Nie lubię tak zostawiać samolotu, bo miałam już nieprzyjemności z tym związane. (Jak chcecie, to Wam kiedyś opowiem.) Tym razem jednak kapitan brał to na siebie.
A więc pusty lot = sprzątanie i przygotowywanie nowych łóżek, bo znowu czekała mnie nocka. I tym razem były to łóżka w liczbie mnogiej.

Zaraz po przylocie do Miami udałam się do supermarketu na zakupy. Jeżeli przylatujecie do Stanów, to musicie wyrzucić wszelkie świeże produkty z pokładu. Niestety, mój piękny storczyk podzielił ten los.
Przytachałam wszystkie produkty do pokoju. Upchałam w lodówkę i na tym ten dzień się dla mnie skończył. 😆

W Miami hotel mieliśmy w mało ciekawej okolicy. Trochę sklepów i autostrada w okół nas. Z mojego Instagrama (o takiej samej nazwie jak ten blog) wiecie, że obkupiłam się też sama. 

5 grudnia próbowałam spać przed kolejnym nocnym lotem, ale niestety bezskutecznie. Odhaczyłam więc siłownię. 

Wylecieliśmy ze Stanów wieczorem. Po ośmiu godzinach byliśmy w Europie. Zostawiliśmy pasażerów i znowu na pusto (okazja do posprzątania samolotu po nocnym rejsie) polecieliśmy do Bazylei.

6 grudnia byłam tak wcześnie w pensjonacie (mój standardowy hotel był pełen), że musiałam dopłacić do wczesnego zameldowania - 25 euro, ale dopiszę to do rachunku firmy. 😉
I tak, to jest widok z mojego okna. 
Dobrze się złożyło, że byłam padnięta po nieprzespanej nocy. Szybki prysznic i długa drzemka. Później popołudnie/ wieczór z książką i YouTubem. I wczesna noc.

7 grudnia rano wracałam do domu. Wpierw taksówką na dworzec, później dwa pociągi, samolot, pociąg i samochód. Dotarłam do domu przed 16. 😐A niby byłam tuż obok.

Trzeba przyznać - w Szwajcarii mają czyste i punktualne pociągi. 

I tak minęła mi ta rotacja. Była piękna! 😍


Z okazji zbliżających się Świąt, życzę Wam samych wspaniałych lotów!


P.S. Za tydzień zapraszam na wpis z Gambii!

niedziela, 14 grudnia 2025

16 godzin na Bahamach

Po szalonym pędzie za zakupami, który zafundowała mi firma (więcej za tydzień) i po długim nocnym locie dotarliśmy do Nassau na Bahamach!
Nie, nie była to moja pierwsza wizyta na tych rajskich wyspach, ale od ostatniej minęło osiem lat. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że jeszcze tu wrócę. Miejsce jest piękne, ale jak skomentowała moją relację na Instagramie (@zżyciastewardessywzięte) znajoma: "To jest w huk daleko". 

W hotelu byliśmy po godzinie 22 czasu lokalnego (czyli o 3 rano czasu polskiego). Wzięłam szybki prysznic i padłam.
A rano, gdy odsunęłam zasłony, ukazał mi się taki widok.


Mój pokój miał balkon. Pijąc rano kawę podziwiałam domki po drugiej stronie kanału. To był cudowny poranek.

Od czego zależy dokąd latam? Głównie od firmy i samolotów jakimi operują. Ostatnie lata latam głównie po Europie, czasami wpada Dubaj. Z innych egotycznych miejsc w tym roku byłam w Taszkiencie. Bardzo rzadko zdarzają się loty za Ocean. A były lata (tak jak np. 2017), gdy latałam właśnie na Bahamy.
Niestety, nie mogę sobie wybrać, gdzie chcę lecieć. Wiem, że wiele osób myśli, że mam ogromny wybór zleceń, ale wierzcie mi, tak nie jest. 

Firma zakwaterowała nas w resorcie Sandyport Beach Resort. Ja byłam zachwycona, miałam niesamowity apartament. Moi piloci dostali małe klitki. Nie wiem, jak pokoje były rozdzielane, ale warto być miłym dla osób pracujących na recepcji. (A nie warczeć na nich, jak to zrobił mój kapitan.)
Resort miał dostęp do plaży (na Bahamach są one publiczne).


Hotel miał też basen, ale jak jest ocean, to kto będzie się w brudnej wodzie pluskał? I ta roślinność. I to słońce.😍


Wspominałam już o palmach?

Jako wytrawna stewardessa mam zawsze w walizce podstawowy zestaw plażowy. Bikini, klapki, UV50 i okulary przeciwsłoneczne nie opuszczają mojego bagażu. Nigdy niewiadomo, gdzie się wyląduje.

Miałam na tę radość niecałe trzy godziny. Spędziłam je dryfując w ciepłej wodzie i wylegując się na leżaku.


Błękity i biele.

Niestety, to był bardzo krótki pobyt. Wspomniane w tytule 16 godzin obejmowało noc. Czyli miałam w sumie jakieś 5 godzin, aby cieszyć się słońcem i tym pięknym miejscem.

Hotel był już w świątecznym klimacie, co wygląda surrealistycznie w taką pogodę. 
(Po więcej bożonarodzeniowego klimatu zajrzyjcie na poprzedni wpis.)

-"I co? Jak podobał ci się ten wylot?" - spytał się kapitan po naszym powrocie do Europy.
-"Wspaniale" 
-"Serio?" - zdziwił się. -"I te nocne lot?!"
-"Ale byłam na Bahamach. Wykąpałam się w oceanie! Wygrzałam w słońcu! Wiesz, kiedy ja ostatnio byłam z pracą tak daleko? A później jeszcze zrobiłam zakupy w Miami."
-"Hmm. Dziwna jesteś" - podsumował. 

P.S. Moi piloci byli wiekowi. Na plażę nie poszli. W Miami nie ruszyli się z hotelu. Oni lubią krótkie europejskie loty, po których wracają do domu.  
Kiedy ja dojdę do tego momentu w życiu, to uroczyście ogłaszam, że zrezygnuję z latania.

P.S. Za tydzień zapraszam na podsumowanie grudnia '25 w pracy. 


niedziela, 7 grudnia 2025

Bazylea w świątecznej odsłonie.

Po nielotnym listopadzie przyszedł czas na grudzień. Już pierwszego dnia ostatniego miesiąca roku pańskiego 2025😉 ruszyłam do pracy.
Gdzie? Zapytacie. 
Do Bazylei!

W tym roku w hotelu pojawiły się nowe dekoracje i nowi ludzie. 
Ale już następnego dnia spotkałam starych znajomych z restauracji i recepcji. 😀

W dzisiejszym blogu pokażę Wam jak wygląda miasto w świątecznej odsłonie. 

Muzeum zabawek jak co roku jest pięknie ozdobione.
I to nie tylko parter, ale cały budynek oplatają girlandy.


Rok rocznie witryny muzeum mają inny temat przewodni. Te  sprzed trzech lat możecie zobaczyć tutaj.

I tak, od trzech lat bywam w Bazylei. Ostatnio, jak wspominałam, dużo rzadziej, ale bywały lata, że spędzałam tutaj baaaaardzo dużo czasu.

Przy Muzeum Historycznym co roku staje taka ruchoma szopka. Wieczorem jest podświetlana
Na tym samym placu rozkłada się jeden z dwóch jarmarków świątecznych.

Nie wiem, czy udało się Wam zajrzeć w tym roku już na jakiś jarmark świąteczny, czy jeszcze nie. Zwyczajowo jest tam drogo (przynajmniej ja mam takie doświadczenie), a w Szwajcarii jest super drogo. 😉

Ozdoby dachów straganów.


Ładne tu rzeczy mają. Pooglądałam. Pochodziłam. I poszłam dalej.


Podoba mi się, że mają dużo rękodzieła. I jeszcze więcej jedzenia. Kilka lat temu spędzałiłam tutaj sporo czasu z pilotem. I mogę Wam zdradzić, że jarmarki są lepsze w towarzystwie.


Sklepy też wystawiły ozdoby.


Niektóre dosłownie wystawiły na zewnątrz.


Przepiękny dziedziniec ratusza i przepiękna choinka.


A przed ratuszem ogromna druga. Bo kto bogatemu zabroni?


Tu też poszli na całość.


Po tylu latach nadal odkrywam nowe zakamarki miasta.  Nie przypominam sobie, żebym tutaj była. A może ten wystrój mnie zmylił?


Sklepy z ozdobami świątecznymi przeżywają teraz oblężenie. Ten jest całoroczny!

Drugiego dnia odwiedziłam kolejny jarmark. Ten położony jest przy katedrze. Znajdziecie na nim więcej atrakcji dla dzieci. Tutaj też pochodziłam i pooglądałam i nic nie kupiłam.🤷‍♀️

A nad głowami gwiazdy.


I grube amorki.


Co by tu kupić? Może coś w narodowych barwach?


Tutaj dostałam oczopląsów. Tyle tu wszystkiego pięknego. I aż żałuję, że mam w domu ozdób do końca mojego i pewnie kogoś innego życia.


Ale na przykład chrząszcza na choinkę nie posiadam. 😉

I jak Wam się podoba taki klimat?

Za tydzień zapraszam na bloga po zupełnie inny. Lecimy na szesnaście godzin na Bahamy!