niedziela, 28 września 2025

Agadir - czyli szał zakupów.

We wrześniu miałam jeden dłuższy pobyt. I to jaki! 

Spędziłam cztery dni w Agadirze w Maroku. Dawno nie byłam w tej części świata. 

Zaczęliśmy od wizyty na Souq Al Had (ale była ona nieudana). Część mojej załogi zwiedzała ze mną. Niestety, mieli oni inne wyobrażenie o Agadirze i nalegali na unikanie zatłoczonych miejsc.
Poprosiliśmy taksówkarza o zabranie nas w kilka miejsc, gdzie można zobaczyć i zakupić rękodzieło.
W tym sklepie moja koleżanka wpadła w szał zakupowy. Ja wyszłam z pustymi rękami. 

Ale zrobiłam sobie ładne zdjęcie w lustrze. 
Sklep jest ogromny. Prawdziwa Jaskinia Ali Baby, ale ceny są zawyżone.  W Maroku trzeba się targować. 
Później udałyśmy się w miejsce, gdzie wytwarzają ceramikę. Tutaj kupiłam jeden kubek. 
I był kot. 😍

I kolejny przystanek tego dnia. Kolejny kolektyw rzemieślniczy. Podróżując prywatnie staram się omijać takie miejsca, są one typowymi pułapkami turystycznymi. Jak już wspominałam, moi współtowarzysze chcieli trzymać się turystycznych szlaków. Wszędzie zabierał nas ten sam taksówkarz (i mogę się założyć, że woził nas po swoich ziomkach).
Szybka lekcja arabskiego. Takie znaki widziałam wiele lat temu w czasie swoich wakacji w Maroku.
Drugi dzień zakupów i.... powrót do Jaskini Ali Baby. Koleżanka postanowiła wrócić po lampę i lustro.😆
Zakupiła taką lampę.


I takie lustro. Sprzedawca powiedział nam, że panna młoda dostaje je od swojej rodziny, zabiera do nowego domu, wiesza na ścianie i wraz z nowopoślubionym mężem wspólnie po raz pierwszy w nie zaglądają. To lustro ma być bramą do raju.

Na koniec tego dnia udaliśmy się do lokalnego supermarketu, gdzie zrobiłam swoje zakupy (przyprawy, daktyle i książki).
Nie do końca jestem zadowolona z tych dwóch wycieczek, ale rozumiem, że nie każdy chce odkrywać nowe miejsca. 😉

Dlaczego nie poszłam sama? Oni się tak bali, że nie chcieli mnie puścić. Trzeba tu jasno powiedzieć, że Agadir jest bardzo turystycznymi miejscem i jest tu bezpiecznie. 
Zagadka z mojego Instagrama. W jakich językach są tu znaki?

To do następnego wpisu!

niedziela, 21 września 2025

Sofitel Royal Bay Agadir

 We wrześniu powróciłam do Maroka, a konkretnie do Agadiru. Tylko tym razem, zatrzymałam się w dużo lepszym hotelu, niż gdy byłam tu lata temu na wakacjach.😉

Sofitel - wybrał go nasz pilot. Są dwa hotele tej marki położone tuż obok siebie. Ten ma piękne stylowe wnętrza.

Filmik z mojego pokoju możecie zobaczyć w zapisanych relacjach na moim Instagramie. ("Podróże '25")

Dach nad głównym dziedzińcem był zasuwany. Kanapy otaczała woda. Rosły palmy. Tutaj też odbywały się koncerty.

Określiłabym, że hotel jest tradycyjny z nowoczesnym twistem. Sporo w nim odniesień do lokalnej kultury, tradycyjnej sztuki, ale zarazem architektura jest współczesna.

Idąc do swojego pokoju mijałam takie palmy pnące się ku górze. Pokój miałam na parterze.

Sofitel to hotel pięciogwiazdkowy. Tani nie jest. Dodatkowe usługi tanie też tam nie są. Za kolację z menu degustacyjnym w restauracji zapłaciliśmy po 58 euro. Za hammam z trzydziestominutowym masażem zapłaciłam 100 euro. Oczywiście, poza hotelem byłoby dużo taniej. Moja załoga jednak nie chciała się ruszać, a ja nie chciałam być antysocjalna. 
A hammam? Wart każdych pieniędzy. Jeżeli kiedyś będziecie w tych stronach, to odżałujcie i idźcie. 
(Z tradycyjnej łaźni możecie skorzystać też w Istambule.)

Sztuka ludowa, ale z nutą nowoczesności.

Ja to przede wszystkim żałowałam, że nie ma mi kto zrobić zdjęć. Musicie przyznać, że w tym hotelu znalazłoby się wiele miejsc na sesję marzeń.

Jedna z fontann w lobby. Szczególnie rano, gdy hotel jeszcze spał, odgłos szumu wody był piękny.

Sofitel Royal Bay Agadir ma 248 pokoi, na szczęście nie był pełny.

Le Riad  - czyli właśnie powyższa przestrzeń / lobby w całej okazałości.


Po kilku dniach wędrówek, znalazłam sporo takich zaułków.

Pilot wybrał ten hotel ponieważ podobał mu się basen. (W tym konkretnym Sofitelu jest większy.) Basen jest płytki, ale faktycznie całkiem sporych rozmiarów, a woda była bardzo przyjemnie chłodna. Do tego jest siłownia.

Wokół basenu porozrzucano kolorowe rzeźby zwierząt.


Miałam do dyspozycji całe takie łoże! 


Światło, muzyka, drinki - czyli życie na standby w hotelu w Agadirze. 😉


Wejście główne wygląda majestatycznie i bardzo królewsko.

Obserwujcie na bieżąco mój Instagram, tam znajdziecie zawsze filmiki nagrane z hoteli, w których się zatrzymuję. 😌

Za tydzień zabieram Was na zakupy w Agadirze! 



niedziela, 14 września 2025

Falcon 8x

 Mam dla Was dzisiaj kolejny wpis z serii "samoloty, na których latam." W przeciwieństwie do poprzedniego (Cessna Citation Jet 525), ten statek powietrzny jest duży (jak na prywatny jet) i nowy.

Na Falconie 8x miałam przyjemność wykonać trzy loty w sierpniu i się zakochałam. 

Conference Table - czyli największy stół na pokładzie - dla 4 osób. Czasami jest dodatkowe siedzenie dla piątej w credenzie, a sam stół można przedłużyć.

Samolot lata w firmie od półtora roku. Przyszedł prosto z Francji z produkcji Dassault. Jest nowy, czysty, luksusowy, miłość od pierwszego spojrzenia.

Wnętrze utrzymane jest w jasnych kolorach z ciemnymi blatami i ścianami. 

W sumie w samolocie może lecieć trzynaście osób. Będzie to jednak dla trójki mało komfortowe, bo będą musieli siedzieć na kanapie i jeść na tackach na kolanach. Przy pełnych lotach zazwyczaj siedzą tam dzieci / nianie / ochrona.

Kanapa rozkłada się na pełne łóżko.

Na pokładzie są dwie łazienki. Tylna jest dla pasażerów, przednia dla załogi. Ta dla obsługi jest mało wygodna, żeby z niej skorzystać, trzeba "utworzyć" pomieszczenie z drzwi. Zdjęcia nie mam.

Tylna jest natomiast przepiękna. Wolałabym, żeby miała więcej schowków, większe lustro i więcej miejsca na blacie (np. na kwiatek), ale spełnia swoje funkcje.


Cały samolot jest ultranowoczesny. Kabiną można sterować za pomocą takich małych paneli lub za pomocą Ipada.

A gdzie ja pracuję? Mam dużo miejsca. 😊

Pierwszy raz miałam galley z oknem przy zlewie. Mycie naczyń i oglądanie chmur? Czy może być lepiej?
(No dobra, mogłabym być pasażerką. 😋)

Mam sporo miejsca na katering, sprzęt, ale też dla siebie. W końcu nie musiałam siedzieć w kokpicie!

Własny wygodny fotel. Jedyny minus? Start i lądowanie bokiem, Kto wie, ten wie.

Jeżeli chcecie zobaczyć filmiki z tego samolotu, to zapraszam na Instagram. Mam je zapisane w "Private Jet 3".

A po locie? Kładziemy samolot spać. Między innymi do połowy opuszczam przesłonki (na tym typie automatycznie). Dzięki temu wnętrze nie nagrzewa się, nikt z zewnątrz nie może zajrzeć, a mimo wszystko mam trochę światła w kabinie prze włączeniem silników.


Moi panowie natomiast muszą zabezpieczyć samolot z zewnątrz. Dzięki temu, nikt i nic nie wejdzie na pokład. Zamykają wszelkie drzwiczki, włazy, drzwi ale też inne otwory.
Jeśli chcecie wiedzieć dlaczego to polecam Wam ten odcinek "Mayday. Air Disaster".

A jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o tym typie samolotu, to polecam ten krótki filmik.

                                                       Obydwa filmy pochodzą z YouTube.

Zakochani?
A na jakim samolocie polecę w przyszłych miesiącach? Zobaczymy. 😁

niedziela, 7 września 2025

Sierpień '25 - pracy

W lipcu '25 dużo się u mnie w pracy działo. Wyjątkowo dużo latałam, a sierpień? No cóż... nie mogę narzekać, bo zapłacili mi za 14 dni, ale....

Zaczęłam od przebazowania się do Bazylei.  Muszę powiedzieć, że po prawie rocznej nieobecności stęskniłam się za tym miastem.
P.S. Na zdjęciu z mojego Instagrama jest błąd. Nie ma już bezpośredniego pociągu Zurych - Bazylea. Musiałam się przesiadać.

Firma, dla której w poprzednich latach bardzo często latałam, poprosiła mnie, abym przyleciała na trzy dni. Miałam zapoznać się z nowym samolotem i zastąpić ich stewardessę na jednym locie. 
Spakowałam się w podręczną walizkę i ruszyłam do Szwajcarii. 
Od razu po przylocie zameldowałam mojej koleżance, że jestem i pojechałyśmy do hangaru oglądać samolot (o tym samolocie przeczytacie więcej w następnym wpisie). Później jeszcze zrobiłyśmy duże zakupy i wypiłyśmy kawę. 

Następnego dnia rano udałam się po jeszcze więcej sprawunków i spakowałam wszystko.
Z doświadczenia wiem, że nie zawsze się wraca, tam gdzie ma się wrócić. Lepiej nie zostawiać walizki w hotelu, nawet jeżeli, jest lot z powrotem do tego samego miejsca. Lotnictwo (a szczególnie to prywatne) jest nieprzewidywalne. Jeśli zostawicie rzeczy w jednym hotelu, a loty ulegną zmianie, to wierzcie mi, firma nie będzie zachwycona tym, że muszą Was odesłać przez poprzednią miejscówkę, bo nie macie swoich rzeczy.

Ubrałam się w nową bluzkę i zrobiłam trzy loty na tym przepięknym samolocie. 

Dzień był bardzo prosty. Trzy odcinki, dwa puste i jeden z pasażerką i jej śmiesznym psem.

"Welcome table", czyli poczęstunek powitalny. Zaproponowałam też świeżo wyciskany sok pomarańczowy i zrobioną na miejscu lemoniadę. Ta druga okazała się wielkim hitem. Pasażerka wypiła dwie szklanki i bardzo ją pochwaliła.

A później? Przespałam jeszcze jedną noc w hotelu w Bazylei - udało się nam wrócić. Kolejnego dnia zjadłam bardzo wczesne śniadanie i odbyła podróż powrotną, tą samą drogę, co jest opisana na pierwszym zdjęciu.

Z mojego sierpniowego dyżuru zostało mi jeszcze jedenaście dni. Wysłałam maila do firmy z zapytaniem, co dalej. I dostałam wiadomość, że mam siedzieć w domu i czekać... 

Zrobiłam porządki w kilku miejscach w domu, byłam na kilku treningach, spotkałam się dwa razy ze znajomymi i przerobiłam 40kg pomidorów na sok. I to wszystko będąc w pracy. 😉
I stworzyłam sobie Bullet Journal na przyszły rok. 

Jak to jest z tymi dyżurami? Rzadko się zdarza, przynajmniej w moim przypadku, żeby firma trzymała mnie na domowym dyżurze. Przeważnie siedzę na standby w mieście, gdzie znajduje się samolot.
Pamiętam, że w domu dyżurowałam w grudniu '23 roku.  Ale było to na samolot znajdujący się w Warszawie.
Tym razem, było inaczej. Ja byłam w Warszawie (w sumie w wiosce pod), a samolot w hangarze w Bazylei. I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że ja lubię latać. 😆

P.S. wracam do blogowania raz w tygodniu. Zapraszam do odwiedzin w niedzielę.

środa, 3 września 2025

Air Confidential

 Dzisiaj mam dla Was recenzję książki, którą kupiłam latając w swoich pierwszych liniach lotniczych. 
(A którą czytałam ponownie będąc nad polskim morzem.)

"Air Confidential" kupiłam mieszkając w Abu Dhabi w roku 2005-2007. Była to moja pierwsza książka poświęcona lotnictwu. I wszystko w niej było dla mnie nowością. Musicie pamiętać, że w tamtych czasach nie było forów dla cabin crew, grup na Whatsapp itp. 

Elliott Hester - autor - opisuje w niej swoje przygody w czasie szesnastoletniej kariery w liniach lotniczych w Stanach Zjednoczonych.

We "Wstępie" przyznaje, że nigdy nie marzył o karierze stewarda (tak jak ja). Został nim nijako z przypadku. Pracował jako obsługa naziemna na lotnisku i marzł bardzo.

Jest sporo ciekawych i zabawnych historii z jego początków w tej pracy. Na przykład, musiał dorabiać sobie w barze, bo mu pensji nie starczyło.

B727 na tym samolocie latałam w Katarze. 


Fragment o groomingu.


Śmierdzący pasażer może nie zostać wpuszczony na pokład samolotu. O tym zresztą jest cały rozdział. (Rozdziały są bardzo krótkie, a tekst dobrze się czyta.)


Fretka na pokładzie?


Oprócz wspomnień Elliotta są też fragmenty artykułów zaczerpnięte z ówczesnych gazet.

Co ciekawe, w każdej linii lotniczej są loty "specjalne". U mnie to był Kair. Każdy próbował się z niego wywinąć. Pamiętam, jak kiedyś dostałam trzy pod rząd. I to z dyżuru!

Ciężkie loty dobrze się opisuje. Nikt nie chce czytać o spokojnych rejsach. W takiej książce musi być akcja.

I w każdej linii są pracownicy "specjalni" - załoga pokładowa i piloci. (O moich typach możecie przeczytać w mojej książce z plotkami "Opowieści pokładowe".)

U nas się bano pewnej Cabin Crew Manager, czyli seniorki na locie. I słusznie, latanie z nią było dramatem.


Pytania, zadawane przez pasażerów...😏 Jak widać, wszędzie takie same.


Zakończenie, czyli kolejny budzik zbyt wcześnie rano, kolejny pokój w kolejnym hotelu. Znamy to.


"But flying gets in your blood" - "Raz stewardessa, zawsze stewardessa."

Czy książka mi się podobała? Ogólnie tak. Muszę przyznać, że większość tych historii jest mi znana z opowiadań innych. Ale chętnie po nią sięgnęłam po raz drugi. To przyjemna lektura na wakacje. 


niedziela, 31 sierpnia 2025

Skansen w Olsztynku

W drodze powrotnej z Lubiatowa (wsi położonej nad morzem) zatrzymaliśmy się w Muzeum Budownictwa Ludowego.
Wstęp tutaj kosztuje 30 zł (plus 10 zł parking) i wierzcie mi, będziecie chcieli tu wrócić.

Muzeum znajduje się w Olsztynku (gdzie polecam Wam również spróbowanie sławnych jagodzianek). Na zdjęciu chata szkolna ze wsi Pawłowo z XIX w.

Historia parku etnograficznego sięga 1909 roku i historii Prus. W owym czasie w Królewcu zapadła decyzja o utworzeniu muzeum, do którego przeniesiono by obiekty najbardziej charakterystyczne dla poszczególnych regionów Prus Wschodnich. W 1937 roku zdecydowano o przenosinach do Olsztynka.

Wnętrze szkoły. W tym samym budynku mieszkał nauczyciel. Do większości domów / chat / zagród możecie zajrzeć. W kilku można spacerować po pokojach, inne ogląda się przez szybę z pleksi lub przez siatkę. 

Park jest bardzo dobrze zagospodarowany i pięknie położony. Na zwiedzanie przeznaczcie sobie dwie godziny plus. Na terenie są bezpłatne toalety, w pijalni ziół napijecie się kawy, a w karczmie możecie zjeść obiad. 
Minus? Muzeum jest czynne do godziny 18, a przed 17 w karczmie nie ma już wyboru dań.

Kościół ze wsi Rychnowo z 1714 roku.

Ponieważ część obiektów znajduje się wśród drzew, warto zabrać ze sobą sprej na komary. Przydadzą się też Wam dobre buty, bo część dróg jest szutrowych. 

Wnętrze kościoła. 

Patrzcie pod nogi, bo do chat wchodzi się przez wysokie progi, a stopnie są nierówne.

Byliśmy w sierpniu, kiedy ogrody pięknie kwitły. 


Chałupa ze wsi Burdajny. W parku znajdują się domostwa bogatych i biednych chłopów; a także dzwonnica, kościół, młyny, szkoła, plebania (pastora) oraz warsztaty rzemieślnicze z pełnym wyposażeniem.


Nie tylko budynki i wnętrza są zachowana / odwzorowane. Również całe obejścia utrzymane są w minionych czasach. Jest sprzęt gospodarski, zwierzęta, wychodki, strachy na wróble, a w ogródkach roślinność, którą uprawiano.


Takie rudbekie rosną również u mnie w ogrodzie (i strasznie się panoszą).

Uwielbiam oglądać wnętrza z przeszłości.

Część sprzętów (szczególnie z tych nowszych domów) sama pamiętam.
(Będąc w Warszawie zajrzyjcie do Muzeum PRLu, tam można powspominać.)

Warto zwiedzać zgodnie z planem. Można go znaleźć online lub zrobić zdjęcie tablicy przy wejściu. Nie przegapicie w ten sposób żadnego z obiektów.

I traficie do Pijalni Ziół. Kawy i ciasta nie próbowałam, bo szykowaliśmy się na obiad w karczmie (jest przy samym wejściu). Obkupiłam się natomiast w ich przetwory i są wspaniałe. Problem tylko jeden, później trzeba je ze sobą tachać.

W Pijalni Ziół możecie odpocząć. Usiąść przy stoliku albo wziąć poduchę i rozgościć się na trawie. W środku można się częstować ich produktami.

Dawniej wiele ziół suszono.

Po zakupach zostały nam jeszcze wiatraki do obejrzenia. Weszliśmy do jednego, zakładając, że inne są takie same. Nie mieliśmy już sił na pozostałe i byliśmy głodni.

W środku możecie zobaczyć jak wyglądał funkcjonujący wiatrak.

Mnie najbardziej urzekły piękne drewniane chaty (ten zapach!) i ich wyposażenie.
(I jeszcze jedne malowane sanie, ale niestety zdjęcie mam bardzo słabe.)

Dzień po naszej wizycie, 15 sierpnia, obchodzone jest tam Święto Ziół. Wstęp jest bezpłatny, gra muzyka, są stoiska, rękodzieło. Może warto wybrać się tam za rok?

P.S. Już w środę zapraszam Was na wpis literacko - lotniczy.