poniedziałek, 29 lipca 2019

Kiedy twój lot jest opóźniony, a ty się z tego cieszysz...

Zazwyczaj nie cieszę się, gdy mój lot jest opóźniony. Wczoraj jednak był wyjątek.
Wpierw od rana w pracy. Wieczorem zmęczona miałam wracałać do domu. Firma zarezerwowała mi lot przez Monachium. W Bawarii miałam mieć 40 minut na zmianę samolotu. Wiem, niewiele, ale to było jedyne połączenie. A później to się stało.

Mój lot opóźniony 45 minut.
Wpierw dostałam sms od Lufthansy informującego mnie, że "niestety twój lot jest opóźniony". Nie mogę tu winić operatora, bo wszystkie loty z Olbii były tego dnia opóźnione z powodu pogody. Co nie zmienia faktu, że prawie się popłakałam. W czasie tej rotacji bardzo dużo pracowałam i już chciałam lecieć do domu!
Sprawdziłam, że tego wieczoru nie ma już lotu z Monachium do Warszawy, następny jest kolejnego dnia. I już się pogodziłam z faktem, że spędzę wieczór w hotelu na koszt Lufthansy wypłakując swoje żale w poduszkę; gdy po lądowaniu w Bawarii włączyłam telefon...... Pierwsza wiadomość od Lufthansy : "niestety twój lot do Warszawy o 07:10 PM jest opóźniony na 07:30 PM." Spojrzałam na zegarek była 19:36.
"Kurcze.... straciłam lot przez 6 min" - pomyślałam.
Wtem kolejny sms - lot opóźniony do 19:40.
Coraz lepiej, coraz lepiej. Dawaj jeszcze.
Trzeci sms - lot opóźniony do 20:05.
TAAAAKKKK!!!!!!!
Zrobiłam coś, czego nie należy robić - samolot jeszcze się dobrze nie zatrzymał, a ja już byłam przy drzwiach. I biegiem przez terminal.

Nigdy w  życiu nie cieszyłam się tak siedząc w opóźnionym samolocie!

niedziela, 21 lipca 2019

Olbia, czyli jak to jest być na Sardynii w pracy.

Kiedy mówię znajomym, że lecę na Sardynię, wszyscy mi zazdroszczą. Wyspa ta kojarzy się z pięknymi widokami, plażami i oczywiście słodkim nieróbstwem. I to wszystko jest prawdą, ale jak się jest na wakacjach, a nie w pracy.

Centrum miasta, w którym śpimy.
Pomimo tego, że jestem w wakacyjnym miejscu, to nie jestem na wakacjach. Dlatego nie mogę do końca korzystać z uroków tego miejsca.
Po pierwsze śpimy w hotelu bez dostępu do plaży, położonym w industrialnej części miasta. Nie jest to wakacyjna miejscówka, a raczej hotel skierowany do biznesmenów, załóg i podróżnych, którzy mają następnego dnia rano lot.
Po drugie nie mogę wsiąść w autobus i pojechać na plażę, bo latam z pewnymi pasażerami. Mój szef zmienia zdanie co kilka godzin i nie ma szans, żeby poznać jego plany. Nawet zadając mu pytanie na pokładzie, można uzyskać sprzeczne informacje w ciągu kilku minut.

Praca pracą, ale jeść trzeba. Do najbliższej restauracji mamy dwadzieścia minut marszu.
Po trzecie jestem tutaj z załogą, a nie ze znajomymi. Część moich pilotów to super chłopaki, a część nie. Zgadnijcie na kogo trafiłam tym razem?
Oczywiście, nie jest tak, że jest tragicznie. Pogoda dopisuje, a hotel ma mały basen nad którym można poleżeć z książką łapiąc promienie słońca. A sama Olbia ma deptak, na którym sprzedają pyszne lody.

Ratusz i charakterystyczna flaga z czterema głowami Maurów.
No i nie jest to Moskwa, w której ostatnio spędzam bardzo dużo czasu.

środa, 17 lipca 2019

Zawrócona spod bramki....czyli z życia stewardessy wzięte.

Pamiętam jak w swoich pierwszych liniach lotniczych, zadano nam pytanie. Czy jesteśmy porannymi osobami, czy nocnymi sowami. Od tego miało zależeć, czy będziemy woleć latać rano, czy wieczorem. Bystry kolega powiedział, że on to jest taki wczesnopopołudniowy .... i ja chyba też.
Do pracy na prywatny jet dolatuję liniami komercyjnymi. Zazwyczaj muszę wyruszyć bardzo wcześnie, bo moja zmienniczka musi tego samego dnia dotrzeć do domu. Loty o 6 rano to już norma dla mnie. I nie jest to przyjemne, jak wstaje się o 3 rano. Ten dzień robi się bardzo długi, a może się okazać, że od razu muszę gdzieś lecieć z pasażerami.
O dziwo, ostatnio dostałam bilet na 18. I nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Niby ma się jeszcze cały dzień przed sobą, ale z drugiej strony - cały czas z tyłu głowy jest ta świadomość, że nie warto zaczynać nic robić, bo zaraz trzeba się będzie zbierać na lotnisko. I tak mi przeszedł ten dzień. O 15:30 wyruszyłam Uberem w drogę. Parę minut po 16 byłam na miejscu i przeszłam odprawę. Dzięki kontu w pewnym banku mam możliwość skorzystania z saloniku VIP i wypicia (oraz zjedzenia) darmowej kawy. Następnie z gazetą usiadłam przy swojej bramce i czekałam na boarding.
Kiedy już zaczynała formować się kolejka do wejścia na pokład - co jest bez sensu, mój służbowy telefon się odezwał. Firma pytała się, czy już jestem na lotnisku.
-"Jestem już pod bramką, za 10 minut mam wejście na samolot"- odparłam.
-"A, bo wiesz, samolotu nie będzie w Atenach. Musimy jeszcze coś sprawdzić, ale zapytaj, czy mogą wycofać twój bagaż" - powiedział operacyjny.
Na dwutygodniowy wylot, oczywiście, że miałam oddaną walizkę.
Zapytałam, mogli. Koniec końców, firma zawróciła mnie spod bramki. Jeszcze prawie godzinę czekałam na oddanie bagażu i pojechałam do domu.
A szkoda, bo liczyłam na powtórne odwiedziny Aten, lot nową linią lotniczą, a sam fakt, że spędziłam 5 godz tego dnia w drodze, na i w drodze powrotnej z lotniska - też mnie nie uszczęśliwiał. Co więcej, ten dzień nie liczy się do moich dni w pracy, bo jakby nie było, spałam u siebie w domu.
Do pracy wyleciałam- kolejnego dnia ..... rano.


czwartek, 11 lipca 2019

Hel

Wierna czytelniczka zauważyła, że byłam na Helu. I zadała pytanie, skąd ta decyzja. Od początku więc.. Jak wiecie, studiowałam w Poznaniu. Ostatni raz byłam tam pewnie ze 3 lata temu. Ponieważ nadal utrzymuję kontakt z dwoma koleżankami z dawnych lat, to w te wakacje postanowiłam je odwiedzić.
-"Jedziesz na kawę do Poznania?" - spytał mój znajomy -"jedziesz pociągiem prawie cztery godziny, żeby wypić kawę i wracasz?" - nie mógł uwierzyć.
Po pierwsze w pociągach teraz dają kawę i są wagony bezprzedziałowe, gdzie można wygodnie poczytać książkę.
Po drugie planowałam spać w Poznaniu.
Moje plany uległy zmianie, po tym jak się okazało, że koleżanki mają zajęte soboty, a owy znajomy wybiera się większą grupą na Opener'a. Nie zostało mi nic innego, jak dołączyć do nich i udać się na Hel. Notabene, nigdy nie byłam na tym półwyspie... 😀

Śniadanie w Gdyni z widokiem na plażę.
Po noclegu w Gdyni, udaliśmy się na północ. Następne dwa noclegi znaleźliśmy w ostatniej chwili. Na domach jest dużo tabliczek z napisem "wolne pokoje", ale właściciele niechętnie wynajmują na jeden nocleg. A myśmy chcieli spać w dwóch różnych miejscach.
Dla mnie nie ma to sensu, chyba lepiej wynająć na jedną noc, niż mieć wolny pokój? Szukaliśmy wieczorem, więc to, że ktoś się trafi na tydzień (jeszcze w taką pogodę i w niedzielę) było mało prawdopodobne.

Przepiękna porcelana Lubiana i kaszubski wzór. Kawa w "Werandzie".
A tu śledzie w "Maszpoerii".
Co oprócz picia kawy i jedzenia śledzi można robić na Helu? Mieliśmy pecha z pogodą, było wietrznie, zimno i padało. Nadal jednak udało nam się zobaczyć foki w fokarium.

Foce nie przeszkadza, że pada; a mnie przemokły buty. Na zapas miałam....sandały! 😂
Zrobiliśmy sobie też długi spacer po samym początku Polski.

Tutaj nawet były przebłyski słońca.
Polskie morze nawet przy niepogodzie jest piękne. Spacer po plaży i moczenie nóg (w lodowatej) wodzie zaliczony kilkakrotnie w czasie tego wyjazdu.
Hel bardzo mi się podobał. Jakie inne miejsca w Polsce powinnam odwiedzić? Macie jakieś propozycje na ciekawy weekend w naszym kraju?

A tu już byłam.

niedziela, 7 lipca 2019

Juan Les Pins

Kilka dni temu mieliśmy lot do Nicei. Wszystkie hotele w tym mieście były zarezerwowane lub cenową były poza naszym budżetem. Dzięki takiemu zbiegowi okoliczności udało mi się zaznaczyć na mapie kolejne miasto na Lazurowym Wybrzeżu.

Miasto ma ładną nadmorską promenadę z wieloma restauracjami.
Juan Les Pins nie ma starego miasta takiego jakie ma pobliska Nicea. To raczej kurort nadmorski z atrakcjami skierowanymi dla bogatych turystów. Dwa dni odpoczynku w takim miejscu w burzliwym grafiku? Bardzo chętnie!

nadmorskie dekoracje
Co bardzo przydało mi do gustu? Bugenwille.

Bugenwilla pochodzi z Ameryki Południowej i jak widać śródziemnomorski klimat dobrze jej służy.
Część budynków po prostu w nich tonęła.
Z takiego przystanku mogłabym brać autobus codziennie.
A na koniec tego postu - akcent lotniczy.

Plakat grupy Duft Punk sfotografowany w lokalnej restauracji.

Całkiem ładne miasteczko i udany pobyt mi się trafił.

poniedziałek, 1 lipca 2019

Petanque

Jeżeli śledzicie mojego bloga, to wiecie już, że spędzam ostatnio sporo czasu w Moskwie.Wiecie też, że staram się zawsze wykorzystać czas i zorganizować go sobie w pełni.W ten sposób dni szybciej mijają, a równocześnie mam też poczucie, że czegoś danego dnia dokonałam. Ostatnie tygodnie w stolicy Rosji były bardzo upalne, dlatego z przyjemnością przystanęłam na pomysł moich pilotów, aby spędzić popołudnie w parku.
Najbliższy nam park, to Park Gorkiego, który oferuje wiele atrakcji, między innym francuską grę - petanque.

Cochonnet to miejsce gdzie za 100 rubli od osoby można wypożyczyć na godzinę zestaw kul. To również nazwa najmniejszej kuleczki, w którą trzeba celować.
Tory na których gra się są wysypane żwirem. Weźcie ze sobą mokre chusteczki, bo Wasze ręce będą ubrudzone.
Rzucam, a mój kapitan sprawdza jak mi idzie.
Ale ze mnie profesjonalistka! - zdawało mi się. Później Francuzi grający obok, powiedzieli mi, że widać, że nigdy w to nie grałam i że mnie chętnie podszkolą. 😉
Pograliśmy jakieś 40 minut, po czym uznałam swoją klęskę i poszliśmy coś zjeść.
Znowu padło na wietnamskie jedzenie w Bo.

Ich mango sok jest niesamowity. Sajgonki i zupa też mi smakują. W restauracji obowiązuje samoobsługa.
Kolejny dzień pełen wrażeń i w doborowym towarzystwie.