Pamiętam jak w swoich pierwszych liniach lotniczych, zadano nam pytanie. Czy jesteśmy porannymi osobami, czy nocnymi sowami. Od tego miało zależeć, czy będziemy woleć latać rano, czy wieczorem. Bystry kolega powiedział, że on to jest taki wczesnopopołudniowy .... i ja chyba też.
Do pracy na prywatny jet dolatuję liniami komercyjnymi. Zazwyczaj muszę wyruszyć bardzo wcześnie, bo moja zmienniczka musi tego samego dnia dotrzeć do domu. Loty o 6 rano to już norma dla mnie. I nie jest to przyjemne, jak wstaje się o 3 rano. Ten dzień robi się bardzo długi, a może się okazać, że od razu muszę gdzieś lecieć z pasażerami.
O dziwo, ostatnio dostałam bilet na 18. I nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Niby ma się jeszcze cały dzień przed sobą, ale z drugiej strony - cały czas z tyłu głowy jest ta świadomość, że nie warto zaczynać nic robić, bo zaraz trzeba się będzie zbierać na lotnisko. I tak mi przeszedł ten dzień. O 15:30 wyruszyłam Uberem w drogę. Parę minut po 16 byłam na miejscu i przeszłam odprawę. Dzięki kontu w pewnym banku mam możliwość skorzystania z saloniku VIP i wypicia (oraz zjedzenia) darmowej kawy. Następnie z gazetą usiadłam przy swojej bramce i czekałam na boarding.
Kiedy już zaczynała formować się kolejka do wejścia na pokład - co jest bez sensu, mój służbowy telefon się odezwał. Firma pytała się, czy już jestem na lotnisku.
-"Jestem już pod bramką, za 10 minut mam wejście na samolot"- odparłam.
-"A, bo wiesz, samolotu nie będzie w Atenach. Musimy jeszcze coś sprawdzić, ale zapytaj, czy mogą wycofać twój bagaż" - powiedział operacyjny.
Na dwutygodniowy wylot, oczywiście, że miałam oddaną walizkę.
Zapytałam, mogli. Koniec końców, firma zawróciła mnie spod bramki. Jeszcze prawie godzinę czekałam na oddanie bagażu i pojechałam do domu.
A szkoda, bo liczyłam na powtórne odwiedziny Aten, lot nową linią lotniczą, a sam fakt, że spędziłam 5 godz tego dnia w drodze, na i w drodze powrotnej z lotniska - też mnie nie uszczęśliwiał. Co więcej, ten dzień nie liczy się do moich dni w pracy, bo jakby nie było, spałam u siebie w domu.
Do pracy wyleciałam- kolejnego dnia ..... rano.
Do pracy na prywatny jet dolatuję liniami komercyjnymi. Zazwyczaj muszę wyruszyć bardzo wcześnie, bo moja zmienniczka musi tego samego dnia dotrzeć do domu. Loty o 6 rano to już norma dla mnie. I nie jest to przyjemne, jak wstaje się o 3 rano. Ten dzień robi się bardzo długi, a może się okazać, że od razu muszę gdzieś lecieć z pasażerami.
O dziwo, ostatnio dostałam bilet na 18. I nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Niby ma się jeszcze cały dzień przed sobą, ale z drugiej strony - cały czas z tyłu głowy jest ta świadomość, że nie warto zaczynać nic robić, bo zaraz trzeba się będzie zbierać na lotnisko. I tak mi przeszedł ten dzień. O 15:30 wyruszyłam Uberem w drogę. Parę minut po 16 byłam na miejscu i przeszłam odprawę. Dzięki kontu w pewnym banku mam możliwość skorzystania z saloniku VIP i wypicia (oraz zjedzenia) darmowej kawy. Następnie z gazetą usiadłam przy swojej bramce i czekałam na boarding.
Kiedy już zaczynała formować się kolejka do wejścia na pokład - co jest bez sensu, mój służbowy telefon się odezwał. Firma pytała się, czy już jestem na lotnisku.
-"Jestem już pod bramką, za 10 minut mam wejście na samolot"- odparłam.
-"A, bo wiesz, samolotu nie będzie w Atenach. Musimy jeszcze coś sprawdzić, ale zapytaj, czy mogą wycofać twój bagaż" - powiedział operacyjny.
Na dwutygodniowy wylot, oczywiście, że miałam oddaną walizkę.
Zapytałam, mogli. Koniec końców, firma zawróciła mnie spod bramki. Jeszcze prawie godzinę czekałam na oddanie bagażu i pojechałam do domu.
A szkoda, bo liczyłam na powtórne odwiedziny Aten, lot nową linią lotniczą, a sam fakt, że spędziłam 5 godz tego dnia w drodze, na i w drodze powrotnej z lotniska - też mnie nie uszczęśliwiał. Co więcej, ten dzień nie liczy się do moich dni w pracy, bo jakby nie było, spałam u siebie w domu.
Do pracy wyleciałam- kolejnego dnia ..... rano.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz