Pamiętacie te wpisy:
tutaj i
tutaj, i
tutaj oraz
tutaj? Wystarczy, że klikniecie w któryś z tych linków, aby zobaczyć jak zwiedzałam Mauritius w styczniu i lutym. A teraz chcecie się pośmiać? Zgadnijcie, gdzie byłam w tym roku w pracy na Święta?
|
To nie jest tak, że mi się tam nie podoba. |
|
Jest jednak jeszcze tyle miejsc na ziemi, które chciałabym odwiedzić. |
|
I chętnie spędziłabym te sześć dni odkrywając nowe miejsca. |
Dlaczego ten wyjazd był gorszy od poprzedniego? Po pierwsze przypadał w Święta.
|
Zamiast karpia homar ... i moja straszna mina. |
Po drugie tym razem nie miałam z kim zwiedzać.
Dziesięć miesięcy wcześniej miałam załogę i kompana, z którym wynajęłam samochód i objechałam prawie całą wyspę. Ja już tak mam, że nie lubię siedzieć w miejscu. Oczywiście dzień, dwa na plaży po całonocnym locie są mile widziane, ale trzeciego dnia już muszę się ruszyć. Już taka ze mnie niespokojna dusza.
|
Jedyna wyprawa w ciągu całego pobytu. Rowerem do nieodległych jaskiń. |
|
Jaskinie, jak i cała wyspa są wulkaniczne. W jednej z nich żyją małe ptaszki. W jednej z nich zniszczyłam swoje buty. |
|
Tak wyglądała reszta mojego pobytu. (Plus codzienna godzina na siłowni, aby spożytkować zbyt wiele energii i wybiegać swoje smutki.) |
Sześć dni na Mauritiusie? Aż grzech narzekać! Więc dziękuję losowi i pasażerom, że raz jeszcze ufundowali mi taka niespodziankę. (Następnym razem, jeżeli to możliwe, to proszę nie na święta. 😉)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz