Dziś rozpoczynam serię postów o pięknej Islandii. Jak wiecie, wyprawę taką miałam w planach już od zeszłego roku. Niestety pandemia mi je pokrzyżowała.
Dzień 1.
W tym momencie wiedziałam, że to była dobra decyzja. |
Pierwszego dnia po przylocie odbieraliśmy dopiero wieczorem samochód. Dlatego dzień spędziliśmy włócząc się po Keflaviku. Nie jest to duże miasto, jeżeli możecie wybrać, to polecam Wam raczej Rejkavik. Niestety międzynarodowe lotnisko jest w Keflaviku (swoją drogą byłam już tutaj dwa razy z prywatnym jetem).
Dzień 2.
Po noclegu w hotelu w Keflaviku ruszyliśmy w drogę. Objazd wyspy rozpoczęliśmy od południa - od Golden Circle. Jeżeli macie ograniczony czas, to donoszę, że na południu znajdują się wszystkie największe atrakcje.
Urridafoss - nie był na naszej liście, ale przejeżdżaliśmy obok. Wszelkie turystyczne atrakcje są oznaczone koniczynką. |
Gullfoss - foss to po islandzku wodospad i jest ich tam dużo. Po pewnym czasie już nawet nie zjeżdżaliśmy do tych nieplanowanych :) |
Haifoss -a jakżeby kolejny wodospad. Uwaga: do większości miejsc trzeba trochę dojść. Niektóre są bardziej dostępne, inne mniej. |
Ponieważ mieliśmy samochód z napędem na cztery koła, to udało nam się wjechać do "interioru", czyli "highlands", czyli Landamannalaugar. I nie, nie jestem w stanie zapamiętać tej nazwy. Spaliśmy tam trochę na dziko (na parkingu obok, ale nie byliśmy tam sami), bo baliśmy się przekroczyć rzekę w nocy, aby dostać się na kemping. Normalnie kosztuje on 1000ISk, czyli jakieś 30 zł od osoby, plus prysznic. Dla osób nie śpiących na ich kempingu jest płatna toaleta 500ISK (15zł za jednorazowe skorzystanie!). Na szczęście w nocy nikt nie przyszedł nas przegonić, a przy toalecie też nikt nie stał, żeby za każdym razem pobrać opłatę.
Dzień 3.
Rozpoczęliśmy od spaceru po okolicy. W informacji można dostać mapę (odpłatnie) lub zrobić sobie zdjęcie ze szlakami. Pod koniec wyprawy żałowaliśmy, że zrobiliśmy tylko jeden szlak. Jeżeli macie więcej czasu, to zastanówcie się, czy nie zostać tam dłużej, bo warto!
Zaczynaliśmy w mżawce, ale później się wypogodziło. Ogólnie mieliśmy wielkie szczęście co do pogody. Nie wyobrażam sobie zrobienia takiej trasy i spania w samochodzie w deszczu. |
Po drodze były gorące źródła, kolorowe góry, lodowiec. Osiem kilometrów, trzy godziny. Szliśmy szlakiem pomarańczowo-czerwono-zielono-białym. |
Po naszej wspinaczce (nie była ciężka, ale miejscami wchodzi się wysoko i wieje), wykąpaliśmy się w darmowych gorących źródłach obok kempingu.
Następny nocleg spędziliśmy obok wodospadu Seljalandsfoss - jednego z najbardziej znanych, bo można wejść za niego (moknie się). W sumie jest to kilka wodospadów obok siebie. Trochę dalej jest mój ulubiony, wchodzi się do małej groty, następnie przeskakuje po kamieniach, aby na końcu po łańcuchach dotrzeć do ukrytego źródła wody.
Spacer za wodospadem odbyliśmy w tłumie. To popularna atrakcja, wszystkie wycieczki tu przyjeżdżają. W innych miejscach bardzo często byliśmy sami. |
Dzień 4.
Po limitowanej ciepłej wodzie poprzedniego dnia, dzień czwarty zaczęliśmy od basenu geotermalnego Seljavallalaug - opuszczonego basenu. W przeciwieństwie do innych gorących źródeł tam można nawet popływać. Jest też mała przebieralnia - wszystko dość zaniedbane. Jeżeli chcecie dotrzeć do źródła gorącej wody, to mińcie basen po lewej stronie i kontynuujcie rzeką. Woda jest bardzo, bardzo zimna, ale po paru krokach na ścianie będzie gorący wodospad, a po następnych kilku małe oczko wodne z gorącą wodą. Takie 2-3 osobowe jacuzzi.
Nasz pierwszy lodowiec - Sólheimajökull. Można na niego się wspinać z wykupioną wycieczką. Myśmy zrobili kilka zdjęć w pierwszych jaskiniach lodowych - uwaga, lód może się zawalić. |
W Jaskini Bazaltowej odbywał się ślub. Tylko spójrzcie na suknię panny młodej | ! |
Z plusów: nikt się nie zjawił, żeby pobrać opłatę - jeżeli nie wykupicie Camping Card.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz