Często na tym blogu zabieram Was ze sobą na zwiedzanie. W tym roku opisałam tak
Mauritius,
Dubaj, czy też
Oman. Zazwyczaj podczas każdego pobytu / nocowania staram się coś zobaczyć, ale są takie miejsca, że daje sobie z wychodzeniem z hotelu spokój. Taka właśnie była Manila.
|
Jeżeli czytaliście moją pierwszą książkę, to wiecie, że w stolicy Filipin byłam już dwa razy. |
Czasami po prostu nie ma się siły nic robić, a i okolice nie zachęcają.
|
Hotel w Manili miał widok na lotnisko. |
Zacznijmy od nocnego rejsu, poprzez zmianę stref czasowych - kombinacja taka, że jet lag murowany.
|
Nasz hotel połączony był z kasynem, przez które musiałam przejść, żeby pójść do pobliskiego mallu na masaż. Masaż to było moje jedyne wyjście poza hotel. |
Może ktoś mnie poprawi, ale wydaje mi się, że w Manili nie ma co zwiedzać. Jak mówię, mogę być w błędzie.
Z plusów to, w końcu nie latamy jak lokalny autobus w te i we wte po Europie. A i masaż był bardzo dobry i bardzo tani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz