niedziela, 8 czerwca 2025

Maj '25 w pracy

 To będzie krótki wpis, bo w maju, mało się działo.🤷‍♀️
(Przynajmniej w kwestii lotniczej, bo w innych to aż za dużo.)

O bardzo dziwnym zleceniu poczytacie tutaj.

Spakowana w torbę na ramię (chyba pierwszy raz w życiu, tak mało ze sobą miałam) w drugim tygodniu maja ruszyłam pociągiem do Wrocławia.

Dawno nie byłam we Wrocławiu i na tym lotnisku (a kiedyś byłam w tym mieście zbazowana). Ładnie tam mają.

Przejechałam taksówką na terminal VIP, który okazał się zamknięty i autobusem na główny terminal.

Z boku jest wejście dla VIP. Musiałam przebierać się w toalecie w głównym terminalu, bo do saloniku VIP nie chcieli mnie wpuścić. Po odczekaniu swojego w  końcu mnie posadzono w poczekalni. Kawy się nie napiłam, bo musiałabym zapłacić za "all inclusive". Nie ma opcji wykupienia tylko kawy. Ogólnie, przykro mi to stwierdzić, ale serwis bardzo słaby tam mają. Obsługa nie była specjalnie miła (co do ich groomingu też można by mieć zastrzeżenia), mną niezainteresowana, wtyczek brak, nawet wody nie podają. Wolałabym siedzieć w głównym gmachu, ale taka praca.

Odsiedziałam dwie godziny, omówiłam lot z kapitanem, przywitałam pasażerów i udałam się z nimi na pokład.

W kieszeni siedzenia znalazłam takie cuda. Pierwszy raz w życiu widziałam na pokładzie prywatnego jetu informację o niebezpiecznych materiałach.

Samolot był miniaturowy. Podałam puszkę Fanty, wypiłam puszkę Coli i już lądowaliśmy. Na szczęście, bo nie wiem, co bym tam dłużej robiła.

Swojego czasu, często tu bywałam. (Zapraszam na wpis o Zeppelinach.)

Taksówką udałam się do hotelu, zjadłam co mieli w lobby (był to Ibis, więc nie mieli restauracji), pogapiłam się w telefon i poszłam spać.
I jeszcze poczytała książkę, bo w maju dużo czytałam. 😉

Na drugi dzień po śniadaniu (17 euro - gdyby ktoś pytał, ale innej opcji nie było) ruszyłam na lokalne lotnisko. Poczekałam godzinę - zjawili się piloci. Poczekałam kolejne półtorej - zjawili się pasażerowie.

I udaliśmy się do Belgradu. 

Co widziałam w Belgradzie? Po odprowadzeniu pasażerów na ich taksówkę, miałam dwie godziny do mojego lotu do domu. Przebrałam się w toalecie i zjadłam batonik zabrany jeszcze z domu.
Szybki skok LOTem i byłam w domu. No prawie, bo jeszcze musiałam poczekać na pociąg podmiejski, którym dojeżdżam do domu.

Później miałam zapalenie ucha i kolejną pauzę w pracy.🙈 Ogólnie do końca maja sporo spraw zdrowotnych się nazbierało.
Trzymajcie kciuki, żeby kolejne miesiące były już zdrowsze.

 P.S. Dalej będzie tu bardzo podróżniczo. 🤩 Przez kolejne tygodnie wpisy pojawiać się będą dwa razy w tygodniu! Zapraszam w środy i niedziele. 


2 komentarze: