Dziś odpowiem na kilka pytań, z którymi się najczęściej spotykam.
1) Jak dobrze trzeba znać język angielski?
W czasie rozmowy o pracę trzeba zdać test (zazwyczaj jest to test wielokrotnego wyboru plus napisanie krótkiego opowiadania na zadany temat). Z tego co pamiętam to test nie jest trudny. Ja przeszłam ten etap, a nigdy nie chodziłam do szkoły językowej, czy też na prywatne lekcje. Miałam angielski w LO, a później na studiach i dałam sobie radę. Ważne jest, żeby nie bać się mówić, gdyż cała rekrutacja może odbywać się w języku obcym.
2) Jak wygląda rozmowa jeden na jeden?
Ostatnim etapem
rekrutacji jest rozmowa z członkiem komisji. W moim wypadku musiałam
pokazać ręce do łokcia, szyję oraz odpowiedzieć na szereg pytań. Pytania
typu: kiedy chcę się przenieść, jak długo planuję zostać, co
chciałabym robić, jak wyobrażam sobie swoją karierę, co wniosę do firmy,
opowiedzieć o swoim dotychczasowym doświadczeniu w obsłudze klienta,
itp. Ponieważ nie miałam dużego doświadczenia to moja rozmowa była
krótka. Odradzam mówienie, że planuje się zostać na dwa lata i wracać do
kraju; czy też przyznawanie się do rasistowskich poglądów, do planów
małżeńskich itp.
3) Czy szkolenie jest trudne?
Tak. Na dodatek, jeżeli dostaliśmy się do linii międzynarodowej, to jest ono w języku angielskim. Dla mnie dużym problemem była nieznajomość słownictwa lotniczego, wiele rzeczy musiałam się uczyć na pamięć (nie do końca rozumiejąc).
4) Czy łatwo się żyje w Arabowie?
Tak. Firmy z Półwyspu Arabskiego zapewniają wszystko do przeżycia. Gwarantują przelot, mieszkanie (umeblowane wraz z pościelą, garnkami, itp), opłacają prąd, wodę, dają mundur, zapewniają transport do i z pracy. Zostaje opłacenie internetu, telefonu, wyżywienie się i oparcie wszystkim pokusom. W zamian firmy oczekują ciężkiej pracy oraz przestrzegania ich zasad! Pamiętajmy, że chociaż bardzo liberalne są to kraje muzułmańskie.
5) Czy można dużo zarobić?
To zależy od firmy. Czytajmy kontrakt! W Arabowie można dużo zarobić i dużo wydać. W Europie zarabia się mniej, ale też mniej pracuje. (Pracowałam tylko w 2 firmach w Europie, więc nie wiem jak to wszędzie wygląda.)
6) Czy lubię swoją pracę?
Tak. Oczywiście miewam gorsze dni, ale muszę powiedzieć, że lubię to co robię.
7) Do kiedy mam zamiar latać?
Hmmmm. Już raz przestałam i niestety nie odnalazłam się na ziemi. Jak na chwilę obecną nie mam pomysłu co będę robić później. Niestety wiem, że już mi wiele lat nie zostało w przestworzach, ale nie zdecydowałam się jeszcze co dalej.
8) Czy można mieć rodzinę i latać?
Tu zaczynają się schody. Oczywiście można, ale zależy to dla kogo i gdzie latamy. W takim wypadku najlepiej sprawdza się narodowy przewoźnik lub low - cost, które nie mają długich pobytów. W mojej firmie posiadanie dziecka i połączenie tego za 28 dniowymi wyprawami do Azji wydaje mi się mało realne.
9) Jak dostać się do mojej firmy?
Ja pracuję na prywatnych samolotach. Tutaj nie ma dużych rekrutacji, takich jak dla linii lotniczych, bo nie zatrudnia się tylu osób. Jeżeli ktoś chciałby w ten sposób pracować, należy rozesłać swoje CV i czekać na odpowiedź/ zaproszenie. Zazwyczaj jest tylko jeden etap rekrutacji - rozmowa. Następnie wykonuje się loty próbne.
10) Czy mogę kogoś wkręcić do swojej firmy?
Niestety nie odpowiadam za rekrutację i jest to niemożliwe.
To było 10 najpopularniejszych pytań jakie dostałam. Jeżeli ktoś chciałby się dowiedzieć czegoś więcej, proszę o pozostawienie pytania w komentarzu, postaram się odpowiedzieć. Przykro mi, ale nie podaję do wiadomości swojego maila, nie spotykam się w realu, czy też na skypie.
niedziela, 29 marca 2015
środa, 25 marca 2015
Moja Mapa
Dziś pochwalę się swoją mapą. Od kilku już lat zaznaczam miejsca, które udało mi się dzięki pracy oraz prywatnym podróżom zobaczyć. Niewątpliwie najlepiej wygląda Europa, najgorzej Ameryka Południowa - jeszcze do odwiedzenia!
sobota, 21 marca 2015
Zostać stewardessą? - cz. VI
Kiedy już wybraliśmy potencjalnego pracodawcę (lub lepiej pracodawców), przygotowaliśmy nasze CV, zdjęcia i garderobę, nie pozostaje nam nic innego jak udać się na rozmowę o pracę.
Linie lotnicze często organizują "Dzień Otwarty", na którym może zjawić się każdy, bez zaproszenia. Inne zapraszają na rekrutację po uprzedniej rejestracji na ich stronie; po uprzednim wysłaniu swojego CV i wstępnej selekcji. W obydwu przypadkach bardzo ważne jest to, aby przyjść na czas, lub nawet przed czasem. Spóźnialscy w lotnictwie pracy nie dostaną. Wskazane jest być na miejscu 10-15 minut przed planowanym rozpoczęciem. Rozmowy przeważnie toczą się w sali konferencyjnej w hotelu, więc daje nam to okazję do szybkiej poprawy makijażu w toalecie i zapoznanie się z potencjalnymi przyszłymi współpracownikami / naszą konkurencją. Jeżeli zadacie pytanie prowadzącym: "ile osób planują zatrudnić?", to przy dużych liniach lotniczych padnie odpowiedź, że nie ma limitu. Ja bym jednak w to nie wierzyła. Najwięksi gracze (Emirates, Qatar, Etihad) mają wytyczne ile osób z jakiego kraju, ile pań i panów powinni zrekrutować itp. Oczywiście, jeżeli okaże się, że jest o jedną fantastyczną osobę więcej, niż powinni przyjąć, to ją wezmą, ale nie nastawiałabym się na to, że wszyscy przejdą.
Przyjeżdżamy więc przed czasem na rozmowę, odwiedzamy łazienkę, poprawiamy makijaż (warto też wziąć ze sobą szczoteczkę do zębów - gumy do żucia są źle widziane), w zimie zmieniamy buty (w lecie szybko je przecieramy, aby nie były zakurzone), zapoznajemy się z innymi, wyciągamy wszystkie nasze papiery (w hotelu może nie być możliwości ich wydrukowania) i czekamy na rozpoczęcie. Pamiętajmy, że od samego początku jesteśmy obserwowani. Nie róbmy za dużo hałasu, mówmy dzień dobry/cześć/dziękuję i uśmiechajmy się na prawo i lewo.
Na dany znak wchodzimy do dużej sali, gdzie zazwyczaj po paru słowach powitania, oglądamy film informacyjny o przyszłym pracodawcy. Później jest jeszcze czas na pytania i pojedynczo podchodzimy do rekrutujących z CV w ręku. Po zamienieniu dosłownie kilku zdań, wręczamy nasze życiorysy; wspinamy się na palce, aby dosięgnąć 212cm zaznaczone kreską na ścianie i czekamy na telefon (drugi i trzeci etap mogą odbywać się w ciągu następnych dni).
Zdarza się, że wszystkie etapy odbywają się w ciągu jednego dnia, jeżeli jest mniejsze zainteresowanie. W liniach w Polsce często w pierwszym etapie wystarczy się przedstawić w języku angielskim, nie ma też testu wzrostu.
Zakładamy, że przeszliśmy pierwszy etap i dostaliśmy telefon z zaproszeniem na drugi dzień. Ponownie stawiamy się odpowiednio ubrani, przed czasem i rozpoczynamy od testu pisemnego z języka angielskiego. Po pierwszej selekcji prowadzący dzielą nas na grupy, w których rozwiązujemy zadania (kogo przyjąć do hotelu, zabrać z wyspy itp), ważne jest aby spokojnie dyskutować, nie narzucać swojego zdania, pytać o opinie innych. I cały czas się uśmiechać! Trzecim etapem jest rozmowa jeden na jeden z rekrutującym. I już tylko czekanie na "złoty telefon".
Linie lotnicze często organizują "Dzień Otwarty", na którym może zjawić się każdy, bez zaproszenia. Inne zapraszają na rekrutację po uprzedniej rejestracji na ich stronie; po uprzednim wysłaniu swojego CV i wstępnej selekcji. W obydwu przypadkach bardzo ważne jest to, aby przyjść na czas, lub nawet przed czasem. Spóźnialscy w lotnictwie pracy nie dostaną. Wskazane jest być na miejscu 10-15 minut przed planowanym rozpoczęciem. Rozmowy przeważnie toczą się w sali konferencyjnej w hotelu, więc daje nam to okazję do szybkiej poprawy makijażu w toalecie i zapoznanie się z potencjalnymi przyszłymi współpracownikami / naszą konkurencją. Jeżeli zadacie pytanie prowadzącym: "ile osób planują zatrudnić?", to przy dużych liniach lotniczych padnie odpowiedź, że nie ma limitu. Ja bym jednak w to nie wierzyła. Najwięksi gracze (Emirates, Qatar, Etihad) mają wytyczne ile osób z jakiego kraju, ile pań i panów powinni zrekrutować itp. Oczywiście, jeżeli okaże się, że jest o jedną fantastyczną osobę więcej, niż powinni przyjąć, to ją wezmą, ale nie nastawiałabym się na to, że wszyscy przejdą.
Przyjeżdżamy więc przed czasem na rozmowę, odwiedzamy łazienkę, poprawiamy makijaż (warto też wziąć ze sobą szczoteczkę do zębów - gumy do żucia są źle widziane), w zimie zmieniamy buty (w lecie szybko je przecieramy, aby nie były zakurzone), zapoznajemy się z innymi, wyciągamy wszystkie nasze papiery (w hotelu może nie być możliwości ich wydrukowania) i czekamy na rozpoczęcie. Pamiętajmy, że od samego początku jesteśmy obserwowani. Nie róbmy za dużo hałasu, mówmy dzień dobry/cześć/dziękuję i uśmiechajmy się na prawo i lewo.
Na dany znak wchodzimy do dużej sali, gdzie zazwyczaj po paru słowach powitania, oglądamy film informacyjny o przyszłym pracodawcy. Później jest jeszcze czas na pytania i pojedynczo podchodzimy do rekrutujących z CV w ręku. Po zamienieniu dosłownie kilku zdań, wręczamy nasze życiorysy; wspinamy się na palce, aby dosięgnąć 212cm zaznaczone kreską na ścianie i czekamy na telefon (drugi i trzeci etap mogą odbywać się w ciągu następnych dni).
Zdarza się, że wszystkie etapy odbywają się w ciągu jednego dnia, jeżeli jest mniejsze zainteresowanie. W liniach w Polsce często w pierwszym etapie wystarczy się przedstawić w języku angielskim, nie ma też testu wzrostu.
Zakładamy, że przeszliśmy pierwszy etap i dostaliśmy telefon z zaproszeniem na drugi dzień. Ponownie stawiamy się odpowiednio ubrani, przed czasem i rozpoczynamy od testu pisemnego z języka angielskiego. Po pierwszej selekcji prowadzący dzielą nas na grupy, w których rozwiązujemy zadania (kogo przyjąć do hotelu, zabrać z wyspy itp), ważne jest aby spokojnie dyskutować, nie narzucać swojego zdania, pytać o opinie innych. I cały czas się uśmiechać! Trzecim etapem jest rozmowa jeden na jeden z rekrutującym. I już tylko czekanie na "złoty telefon".
wtorek, 17 marca 2015
Haji Lane
W zamkniętej dla ruchu kolorowej alejce znajduje się duża ilość butików z niesztampowymi ubraniami oraz dodatkami, jak i elementami wystroju wnętrz. I tutaj właśnie spędziłam swój ostatni dzień minionej rotacji.
Niebo dla miłośników torebek vintage. |
Kot Jack pilnuje interesu. |
Sweterek z nadrukiem Paryża zabrałam do domu. |
Tu mierzyłam piękną suknię maksi, ale niestety Azjatki są niższe ode mnie i ta sięgała mi tylko do połowy łydki. |
Po fiasku z sukienką pocieszyłam się pleciona metalową bransoletką zakupioną w "eighty two" |
Tutaj natomiast upatrzyłam notes. |
foto: interent |
Po tak spędzonym dniu, spędziłam kolejne 20 godzin w podróży, by teraz cieszyć się dwutygodniowym odpoczynkiem w domu.
piątek, 13 marca 2015
Z życia stewardessy wzięte
Wylądowaliśmy w chłodnym Hong Kongu późnym popołudniem. Opcje na następne dni wyglądały następująco:
-opcja numer jeden: krótki sen i zbiórka o 6:15 rano następnego dnia
-opcja numer dwa: dłuższy sen i zbiórka o 9:00 rano następnego dnia
-opcja numer trzy: zostajemy w Hong Kongu przez następne cztery dni.
Wszystkie opcje były uzależnione od wolnego miejsca parkingowego dla naszego samolotu - a w "Pachnącym Porcie" (tak tłumaczy się nazwę miasta z języka kantońskiego) jest to zawsze trudne. Ponieważ mieliśmy się tylko przebazować (lot bez pasażerów) to trzeba było być przygotowanym na każdy scenariusz.
-"Do 19 dam wam znać co robimy jutro" - powiedział kapitan i rozeszliśmy się do swoich pokoi.
Mieliśmy za sobą pracowity dzień, wszyscy postawiliśmy na wypoczynek. Wiadomość, że wylatujemy dopiero za kilka dni przekazana tuż przed 19-stą przez kapitana bardzo nas ucieszyła.
Tuż po tym, jak już wyrzuciłam - to znaczy- rozpakowałam rzeczy na następny dzień z walizki, powiadomienie o zmianie planów. Opcja numer dwa wchodzi w życie. Wstaję i wrzucam wszystko - to znaczy układnie pakuję do walizki. Nastawiam budzik na 8 rano i idę spać.
O godzinie 22:34 budzi mnie email o zmianie rozkładu. Teraz mieliśmy wylecieć następnego dnia o 9 rano. Czyli opcja numer jeden z wczesnym wstawaniem. Zmieniam budzik na 5:30 rano i próbuję spać dalej. (Rano dowiem się, że chłopaków email nie zbudził.)
Budzik dzwoni. Pełna radości życia i werwy (taki mały sarkazm) wstaję. Parę minut później dzwoni hotelowy telefon - kapitan.
-"Przed chwilą do mnie dzwonili - zmiana planów, lecimy o 11."
No to budzik na 8 i do łóżka. Zamykam oczy i po piętnastu minutach słyszę znowu telefon.
-"Bądź na dole" - głos kapitana dociera do mnie jak przez mgłę.
-"Co?" - zastanawiam się i myślę, jak to możliwe, że zaspałam na zbiórkę o 9?!
-"Lecimy o 9. Kierowca już na nas czeka. Bądź zaraz na dole"
-"20 minut" -mówię i już się zbieram do biegu.
-"Nie, masz 5" - informuje mnie kapitan i się rozłącza.
-"O k......! że też mi się trafił eks-wojskowy" - klnę na cały głos i ubieram na siebie co popadnie.
Trzy minuty i jestem przy recepcji.
-opcja numer jeden: krótki sen i zbiórka o 6:15 rano następnego dnia
-opcja numer dwa: dłuższy sen i zbiórka o 9:00 rano następnego dnia
-opcja numer trzy: zostajemy w Hong Kongu przez następne cztery dni.
Wszystkie opcje były uzależnione od wolnego miejsca parkingowego dla naszego samolotu - a w "Pachnącym Porcie" (tak tłumaczy się nazwę miasta z języka kantońskiego) jest to zawsze trudne. Ponieważ mieliśmy się tylko przebazować (lot bez pasażerów) to trzeba było być przygotowanym na każdy scenariusz.
-"Do 19 dam wam znać co robimy jutro" - powiedział kapitan i rozeszliśmy się do swoich pokoi.
Mieliśmy za sobą pracowity dzień, wszyscy postawiliśmy na wypoczynek. Wiadomość, że wylatujemy dopiero za kilka dni przekazana tuż przed 19-stą przez kapitana bardzo nas ucieszyła.
Tuż po tym, jak już wyrzuciłam - to znaczy- rozpakowałam rzeczy na następny dzień z walizki, powiadomienie o zmianie planów. Opcja numer dwa wchodzi w życie. Wstaję i wrzucam wszystko - to znaczy układnie pakuję do walizki. Nastawiam budzik na 8 rano i idę spać.
O godzinie 22:34 budzi mnie email o zmianie rozkładu. Teraz mieliśmy wylecieć następnego dnia o 9 rano. Czyli opcja numer jeden z wczesnym wstawaniem. Zmieniam budzik na 5:30 rano i próbuję spać dalej. (Rano dowiem się, że chłopaków email nie zbudził.)
Budzik dzwoni. Pełna radości życia i werwy (taki mały sarkazm) wstaję. Parę minut później dzwoni hotelowy telefon - kapitan.
-"Przed chwilą do mnie dzwonili - zmiana planów, lecimy o 11."
No to budzik na 8 i do łóżka. Zamykam oczy i po piętnastu minutach słyszę znowu telefon.
-"Bądź na dole" - głos kapitana dociera do mnie jak przez mgłę.
-"Co?" - zastanawiam się i myślę, jak to możliwe, że zaspałam na zbiórkę o 9?!
-"Lecimy o 9. Kierowca już na nas czeka. Bądź zaraz na dole"
-"20 minut" -mówię i już się zbieram do biegu.
-"Nie, masz 5" - informuje mnie kapitan i się rozłącza.
-"O k......! że też mi się trafił eks-wojskowy" - klnę na cały głos i ubieram na siebie co popadnie.
Trzy minuty i jestem przy recepcji.
poniedziałek, 9 marca 2015
Widowisko Taneczne - Siem Reap
Dziś kilka zdjęć z widowiska tanecznego przygotowanego przez nasz hotel w Siem Reap.
Zdjęcia wykonał kapitan -Thomas.
Taniec z kokosami - wykonywany często na weselach. |
Taniec: "Tepmonorom" - dedykowany bogom pokoju i dobrobytu. |
Taniec: "Złota Syrenka" - mój ulubiony - chłopiec w masce odgrywał rolę złej ryby, która chciała uwięzić syrenkę. Ojej! |
Taniec: "Zbiór Kardamonu" |
Zdjęcia wykonał kapitan -Thomas.
czwartek, 5 marca 2015
Siem Reap
Miasto Siem Reap leży w Kambodży, ale ważniejsze jest to, że znajduje się tuż przy regionie Angkor..... widzicie do czego zmierzam? Angkor Wat!
Po krótkim locie z Tajlandii mieliśmy dwa dni odpoczynku w luksusowym Sofitelu, który z kolei znajduje się 3 kilometry od wejścia na teren świątyń. A więc wynajmujemy tuk-tuka (18 dolarów) i przewodnika na cały dzień (43dolary) i w drogę!
Bilet wstępu kosztuje 20 dolarów (w Kambodży można płacić wszędzie dolarami), przy jego wyrabianiu robią nam zdjęcie, które jest później na nim wydrukowane. Bilet ten należy okazywać wielokrotnie w ciągu dnia.
Jeżeli chcemy wchodzić do budynków sakralnych należy pamiętać o zakrytych kolanach i ramionach. A ponieważ jest gorąco (obecnie 36 stopni), to koniecznie trzeba zabrać ze sobą wodę, nakrycie głowy, lub krem z filtrem.
W XII wieku Angkor Thom było największym miastem świata, zamieszkiwało je milion mieszkańców. Opływało złotem i wszelkimi bogactwami, należało do imperium Khmerów, upadło na skutek najazdów wrogich armii (z terenów obecnej Tajlandii).
Angkor Thom zajmuje powierzchnię 9 km² otoczone jest murami z pięcioma bramami, na tak zabezpieczonym terenie znajdują się świątynia oraz pałac królewski. Domy zwykłych mieszkańców budowane były z drewna i nie przetrwały do dnia dzisiejszego.
Następnie udaliśmy się do Świątyni Ta Prohm, gdzie kręcono film z Angeliną Jolie - "Tomb Raider".
Cały park archeologiczny Angkor zajmuje powierzchnię 30 km², jest więc co zwiedzać. Nam udało się obejrzeć zaledwie najważniejszą część, pomiędzy świątyniami, bramami i przez dżunglę przewoził nas nasz tuk-tuk.
Po krótkim posiłku i odpoczynku udaliśmy się do najsławniejszej świątyni - Angkor Wat.
To był magiczny i bardzo męczący dzień. Wrażenia zostaną ze mną do końca życia.
Po krótkim locie z Tajlandii mieliśmy dwa dni odpoczynku w luksusowym Sofitelu, który z kolei znajduje się 3 kilometry od wejścia na teren świątyń. A więc wynajmujemy tuk-tuka (18 dolarów) i przewodnika na cały dzień (43dolary) i w drogę!
Bilet wstępu kosztuje 20 dolarów (w Kambodży można płacić wszędzie dolarami), przy jego wyrabianiu robią nam zdjęcie, które jest później na nim wydrukowane. Bilet ten należy okazywać wielokrotnie w ciągu dnia.
Jeżeli chcemy wchodzić do budynków sakralnych należy pamiętać o zakrytych kolanach i ramionach. A ponieważ jest gorąco (obecnie 36 stopni), to koniecznie trzeba zabrać ze sobą wodę, nakrycie głowy, lub krem z filtrem.
Angkor Thom - Wielkie Miasto |
Świątynia Bayon |
Bayon i wg naszego przewodnika "gruba kobieta" |
Pałac królewski - na większość zabytków można się wspinać, trzeba jednak mieć dobre buty i dobrą kondycję. |
Słonie - symbol miasta, używane były do transportu i w czasie walk. |
Następnie udaliśmy się do Świątyni Ta Prohm, gdzie kręcono film z Angeliną Jolie - "Tomb Raider".
Świątynie opanowały drzewa i tłumy turystów. |
Po odkryciu świątyni próbowano ją oczyścić z roślinności, ale okazało się, że korzenie trzymają konstrukcję w całości. |
Widzicie uśmiechniętą twarz? |
Cały park archeologiczny Angkor zajmuje powierzchnię 30 km², jest więc co zwiedzać. Nam udało się obejrzeć zaledwie najważniejszą część, pomiędzy świątyniami, bramami i przez dżunglę przewoził nas nasz tuk-tuk.
Świątynia Baphoun to ciężka wspinaczka, jest stromo. |
Po krótkim posiłku i odpoczynku udaliśmy się do najsławniejszej świątyni - Angkor Wat.
Lew obok słonia i Garudy, to kolejny symbol potęgi Khmerów. |
Jeden z niewielu ocalałych posągów, inne zostały rozkradzione. |
A jak nie można było ukraść całości, to chociaż głowę można było sprzedać. |
To był magiczny i bardzo męczący dzień. Wrażenia zostaną ze mną do końca życia.
wtorek, 3 marca 2015
Chiang Mai
Najważniejszy ośrodek kulturalny oraz administracyjny północnej Tajlandii, czyli Chiang Mai.
Po niecałej godzinie lotu z Bangkoku miałam przyjemność po raz pierwszy odwiedzić to miejsce. Pierwszego dnia wypoczywaliśmy nad basenem, a następnego udaliśmy się na zwiedzanie. Miasto słynie z 400 świątyń. My obejrzeliśmy 4 ulokowane w centrum starego miasta (przy okazji zobaczyliśmy też czternastowieczne mury i bramy).
Pierwsza świątynia Wat Lok Molee.
Chiang Mai ma długą tradycję walk kogutów, która jest nadal kultywowana. Legenda głosi, że w siedemnastym wieku Książe Naresuan wygrał taką walkę i dzięki temu ówczesna stolica Tajlandii uzyskała niepodległość od Birmy.
Następny przystanek Wat Phrasing.
Wat Chedi Luang - świątynia z kamienia.
Wat Suan Dok - to już typowy przykład buddyjskiej świątyni ociekającej złotem.
Cały dzień uważam za udany. Za wynajęcie samochodu wraz z kierowcą zapłaciliśmy w hotelu 1000 bhatów - niecałe 30 euro. Tylko w jednej świątyni wstęp był płatny (i to tylko dla turystów).
A dziś kolejne nowe miejsce na mapie.
Po niecałej godzinie lotu z Bangkoku miałam przyjemność po raz pierwszy odwiedzić to miejsce. Pierwszego dnia wypoczywaliśmy nad basenem, a następnego udaliśmy się na zwiedzanie. Miasto słynie z 400 świątyń. My obejrzeliśmy 4 ulokowane w centrum starego miasta (przy okazji zobaczyliśmy też czternastowieczne mury i bramy).
Pierwsza świątynia Wat Lok Molee.
Fasada świątyni jest drewniana. |
Ganeśa |
A po drugiej stronie ulicy stały koguty - za nimi pomnik księcia Naresuan. |
Chiang Mai ma długą tradycję walk kogutów, która jest nadal kultywowana. Legenda głosi, że w siedemnastym wieku Książe Naresuan wygrał taką walkę i dzięki temu ówczesna stolica Tajlandii uzyskała niepodległość od Birmy.
Następny przystanek Wat Phrasing.
Wstęp 20 bhatów i nic ciekawego. |
Po wrzuceniu datku figury mnichów wylewnie dziękują - mały Taj na zdjęciu został tym oczarowany. |
Na terenie parku okalającego świątynię rozwieszone były sentencje. |
Wat Chedi Luang - świątynia z kamienia.
Jedyną ozdobą fasady są słonie. |
Wat Suan Dok - to już typowy przykład buddyjskiej świątyni ociekającej złotem.
Za świątynią znajduje się śnieżnobiały cmentarz. |
Cały dzień uważam za udany. Za wynajęcie samochodu wraz z kierowcą zapłaciliśmy w hotelu 1000 bhatów - niecałe 30 euro. Tylko w jednej świątyni wstęp był płatny (i to tylko dla turystów).
A dziś kolejne nowe miejsce na mapie.