Latam więc dla firmy z Europy. Co robiłam zatem w Azji? Otóż mój
pracodawca od pewnego czasu ma dwa samoloty, które wykonują rejsy
azjatyckie. Maszyny nie wracają do Europy, tylko cały czas umieszczone
są w tropikach, a my - załogi - pełnimy na nich dyżury. Każdy pracownik
dwa razy w roku oddelegowany jest w tamte strony. Przeloty i hotele
zapewnia nam firma.
Tak samo jest zresztą w
Europie. W czasie pełnienia swoich obowiązków (czyli będąc na
dyżurze/rotacji) mam zapewnione noclegi; do pracy i z pracy natomiast
dolatuję komercyjnymi liniami na koszt firmy.
Zacznę jednak od początku. Mieszkam w Polsce. W specjalnym systemie firmy sprawdzam swoje następne dyżury, są one wyświetlane zazwyczaj na miesiąc do przodu. I tak wiem, że na przykład w tym miesiącu mam jeszcze dwa tygodnie wolnego, następnie będę przez czternaście dni pracowała na samolocie XYZ, po czym wracam do kraju na siedem dni wolnego, żeby po tym czasie na samolocie ABC mieć kolejne osiem dni dyżuru.
Patrzę więc na samolot XYZ, w dniu kiedy powinnam zgłosić się do pracy jest on na przykład w Moskwie (to się często zdarza). Firma wykupuje mi tam lot i rezerwuje hotel, w którym spotkam się z resztą załogi (to znaczy z kapitanem i pierwszym oficerem). Ja lecę tam gdzie w danym momencie znajduje się XYZ, a moja zmienniczka wraca do swojego domu (dowolne miasto w Europie z dużym lotniskiem) i zaczyna swoje wolne.
Następnie wykonuję wszystkie loty na XYZ: te zaplanowane i te z ostatniej chwili. Kończę swoją rotację po czternastu dniach, dajmy na to w Paryżu. Z miasta miłości wracam komercyjnymi liniami do domu, a na moje miejsce dolatuje do Francji kolejna stewardessa. W ten sam sposób zmieniają się też panowie w cockpicie.
Mogłoby się wydawać, że to układ idealny. Niestety jest dużo nieprzewidywalnych sytuacji, kiedy to muszę skrócić swoje wolne, wydłużyć rotację, czy też zamienić się z koleżanką. W tym zawodzie wymagana jest ogromna elastyczność i dyspozycyjność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz