piątek, 31 lipca 2015

Jak przeżyć długi lot?

W ciągu ostatnich dwóch lat dziesięciokrotnie leciałam do Azji. Przeciętny lot z dużego europejskiego lotniska (niestety z Warszawy nic nie lata bezpośrednio) zajmuje od dwunastu do czternastu godzin. Moja firma nas rzadko rozpieszcza, więc podróżujemy w ekonomii. Jak przeżyć taki długi lot? Mam kilka swoich sposobów na zmniejszenie bólu ;)

1) Moim dużym problemem od zawsze były kłopoty z żyłami i puchnące nogi. Nie muszę dodawać, że moja praca nie poprawia stanu rzeczy. Niedawno pani flebolog poleciła mi tabletki Cyclo 3 Fort. Na trzy dni przed planowanym wylotem, w dniu lotu oraz dwa dni po biorę po jednej kapsułce dziennie. Na mnie działa. (To nie jest kryptoreklama.) Do tego od roku na tak długich lotach noszę skarpetki uciskowe.

2) Nie piję alkoholu przed lotem. Odradzam też picie w trakcie, kieliszek czerwonego do kolacji nas nie zabije (nie będę tu mówić o walorach smakowych win serwowanych w klasie turystycznej), ale każdy kolejny powoduje odwodnienie organizmu. Pamiętajmy też, że na tych wysokościach panuje inne ciśnienie i promile szybciej uderzą nam do głowy. Polecam picie wody.

3) Na dzień przed planowanym wylotem staram się odprężyć i wyciszyć. Idę też wcześnie spać. Możliwe, że w czasie lotu będziemy siedzieć obok grymaśnego malucha, który nie da nam zmrużyć oka. Lepiej wyspać się na zapas.

4) Większość linii lotniczych pozwala na online check-in na 24 godziny przed odlotem. Zawsze staram się zarezerwować sobie siedzenie przy przejściu, dzięki temu mogę swobodnie wstawać w czasie rejsu i trochę się ponaciągać. (W toalecie! Nigdy w galley - kuchni, to doprowadza cabin crew do szału.)

internet
 5) Wygodne ubranie. Szpilki, krótkie spódnice, obcisłe spodnie sprawdzają się świetnie na spacerze, ewentualnie krótkim locie europejskim. Na długie podróże (często nocne) wybieram luźne rzeczy, lub ze stretchem. Do tego wygodne sportowe buty, sweter i koniecznie skarpetki (w kabinie bywa zimno). Nigdy nie wchodzę do samolotowej toalety bez butów. Widziałam już wiele rzeczy na tej podłodze, widziałam też jak się ją sprząta.

6) Bagaż podręczny, czyli książka (już mi się zdarzyło lecieć na siedzeniu z zepsutym monitorem, oczywiście lot był pełny); plastikowa torebka z podróżną szczoteczką i pastą do zębów, kremem nawilżającym i żelem antybakteryjnym do rąk (w użyciu po każdej wizycie w toalecie). Do tego opaska na oczy, zatyczki do uszu, butelka wody mineralnej (ewentualnie pusta butelka, którą napełniają mi miłe stewardessy zaraz po wejściu na pokład), dla głodomorów polecam zabranie własnej przekąski oraz poduszka - wałek.

internet

Mała porada, taką poduszkę najlepiej stosować "tyłem do przodu", dzięki temu możemy swobodnie oprzeć głowę o oparcie, a broda nam nie opadnie.

7) Sen. Długo byłam sceptycznie nastawiona do melatoniny. Próbowałam kilka lat temu, ale jakoś na mnie nie działała. Dopiero przed ostatnią rotacją kolega przekonał mnie do ponownego wypróbowania. I o dziwo, melatonina 5mg podziałała cuda. Obeszło się bez jetlagu! W internecie można znaleźć dokładną instrukcję użycia tego specyfiku podczas podróży na wschód i na zachód (dawkowanie jest inne), jeżeli będziemy się ściśle trzymać instrukcji, jest szansa, że pomoże (tak było ze mną).

Po takim przygotowaniu, nie pozostaje nam nic innego jak usiąść, zrelaksować się i .... próbować jak najszybciej zasnąć. Zabicie drzemką kilku godzin tej męczarni pozwoli nam na dotarcie do celu w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. 


poniedziałek, 27 lipca 2015

Z życia stewardessy wzięte

Tokio. Tokio? Tokio!

Budzę się rano. Rozglądam po pokoju. Coś mi świta, ale nie jestem pewna. Ostatnie kilka dni było zwariowane. Patrzę na budzik, jest przed siódmą. Pobudka nastawiona na siódmą trzydzieści, więc mam więcej czasu niż planowałam. Wstaję, wypijam butelkę wody (zdrowy tryb życia) i odsłaniam okno.

poranna zagadka
Gdzie to ja jestem? A Tokio. Teraz sobie przypominam, że przylecieliśmy poprzedniego wieczoru do Japonii. No dobra, czas się brać do roboty. Prysznic. Włosy w kok. Perły. Rutyna. Dobrze, że w nocy nikt nie włamał mi się do pokoju i nie poprzestawiał rzeczy, bo jestem jak na autopilocie. Przed pójściem spać wszystko musi być ułożone tak, żebym nie myśląc mogła wyszykować się do pracy. Ubrać się. Makijaż. Nie. Stop. Makijaż, ubrać się! To już dawno mi się nie zdarzyło. Pomyłka w procedurze. Patrzę na zegarek. Siódma trzydzieści.
-"A tak w sumie to o której jest zbiórka?" - zaczynam się zastanawiać.
Ósma? Czy dziewiąta? Coś było wczoraj o śniadaniu mowa. Czyli musi być na dziewiątą. Mundur wraca do szafy. Puder ląduje na umywalce. Z walizki wygrzebuję spódnicę i bluzkę, wkładam klapki. Zjeżdżam dwadzieścia kilka pięter w dół. Szybko biorę się za śniadanie w sali pełnej Japończyków. Kawa. Tost. Wchodzi kapitan, w mundurze.
-"Kurcze, chyba jednak pomyliłam godziny" - myślę.
Ten spokojnie podchodzi i zaczyna poranną gadkę.
-"Jak spałaś?"
 Od razu ustalam, o której odjeżdża transport na lotnisko.
-"O dziewiątej" - mówi dziwnie na mnie patrząc i idzie wybrać coś dla siebie z bufetu.
Kończę śniadanie i wracam dokończyć przygotowania. Makijaż. Mundur. Buty. Kosmetyczka do walizki. Obchód pokoju. Wszystko zabrane. Za kwadrans dziewiąta jestem na dole.

i'm lovin' it

Lot z dziećmi. W zamówieniu na catering "chicken nuggets". Nie ma problemu. Zamawiam jedzenie na rejs dwa dni przed lotem. Mam mieć trójkę dzieci. Biorę pięć porcji nuggetsów. Dwie godziny przed odlotem jesteśmy zwyczajowo w samolocie. Podjeżdża samochód z moim cateringiem. Pracownik podaje mi produkty. Otwieram każde pudełko, odchylam każdą folię, żeby sprawdzić, czy jest to dokładnie to, co zamawiałam. Jest mała folia z napisem "chicken fingers". Patrzę w środku piętnaście małych nuggetsów. Ładuję do piekarnika razem z innymi daniami do odgrzania. Dalej chleb, soki, owoce, desery i kartka do podpisania.
-"Zaraz, zaraz"- mówię - "a moje chicken nuggets?"
-"No tam było"
-"Jak było? Ta mała folia? To nie jest pięć porcji!" - oburzam się i czuję jak pot spływa mi po plecach. Jestem w kłopocie.
-"To wszystko. Więcej nie ma" - wzrusza ramionami pracownik wciskając mi pokwitowanie do podpisania.
Podpisuję. Teraz trzeba coś wykombinować. Te piętnaście maleństw może wystarczy dla dwójki niezbyt głodnych maluchów, ale na trzy nie ma co tego dzielić. Dostawca cateringu mówi, że nie jest w stanie mi nic więcej przed lotem przywieźć. Wołam pracownika obsługującego nasz lot (handling).
-"Macie tu McDonalds na lotnisku?"
-"Muszę potwierdzić"- odpowiada i gdzieś dzwoni.
Po chwili potwierdza. Wysyłam go po trzy porcje nuggetsów i błagam, żeby dotarły do mnie przed pasażerami.
-"Spróbuje" - i widzę jak samochód mknie w kierunku terminala.
Informuję kapitana co się dzieje. Ten mówi, że mamy slot (okno do wylotu) za czterdzieści minut i nie ma możliwości zmiany. Nerwowo drepczę po pokładzie i już widzę siebie obrywającą cięgi od pasażerów za brak nuggetsów.
Wraca! Samochód handlingu pojawia się po dwudziestu minutach. Przez okno wychyla się ręka z szarą papierową torebką z charakterystycznym "M". Jestem uratowana!

źródło internet



czwartek, 23 lipca 2015

Bintulu

Bintulu to malezyjskie miasto leżące na wyspie Borneo. Gdy wgooglujecie sobie Borneo, Waszym oczom ukażą się rajskie plaże, błękitna woda, nieprzebyte gęstwiny dżungli i rude orangutany.
 

wszystkie zdjęcia: internet













A teraz wpiszcie w wyszukiwarkę Bintulu..... porażka. Mogę więc powiedzieć, że byłam na Borneo, tylko niestety nie była to udana wizyta.

"nowoczesne" centrum miasta - sklep z owocami i przeróżne banany
Mój spacer z kapitanem był niewątpliwie wydarzeniem dnia w mieście. Chyba nie mają tu dużo turystów. Mieszkańcy byli do nas bardzo przyjaźnie nastawieni i nawet mówili trochę po angielsku. Pokazano nam koguty, które wystawia się w walkach tych ptaków (nielegalny zwyczaj). Wytłumaczono, że na budynkach są głośniki emitujące głosy ptaków w celu zwabienia jaskółek (ich gniazda preparuje się i sprzedaje jako cudowny eliksir na wszelkie dolegliwości oraz jako kosmetyk). Na obrzeżach aglomeracji buduje się nawet specjalne domy, niezamieszkałe, które w całości poświęcone są na lokum dla jaskółek. Budowle te mają małe okienka, a w środku są rozwieszone siatki, na których gnieżdżą się te ptaki.
Następnie na targu pokazano lokalny przysmak (przed ugotowaniem, lub usmażeniem, kto co woli).

Mniam, mniam - świeżutkie, ruszające się robaki.
 Później jeszcze pogapiliśmy się na brudną i cuchnącą rzekę.


I powędrowaliśmy jeszcze dalej, aż na peryferie miasta, gdzie mieszka uboga ludność.

Malezja jest dużo bogatszym krajem od Polski, ale tego tutaj nie widać.
Wesołe dzieci krzyczały "hello".
Po tych doznaniach postanowiliśmy wrócić do hotelu. Do miasta dowiózł nas hotelowy minibus, ale jak wrócić? Szukaliśmy taksówki, ale nic z tego. W końcu weszłam do chińskiego sklepu, gdzie uprzejmy właściciel znalazł znajomego, który za drobną opłatą odwiózł nas z powrotem. Chciał 10 ringgit, kapitan dał mu 15.
-"Ależ proszę pana! To za dużo!"
Są jeszcze uczciwi ludzie na tym świecie.



niedziela, 19 lipca 2015

Safety Demo

Ponieważ nie latam obecnie na dużych samolotach, to od jakiegoś czasu nie wykonuję "safety demo". Nadal jednak mam w pamięci stres związany z obowiązkiem wyjścia na środek kabiny i synchronicznego wykonywania "tańca stewardess". Początki były trudne, z czasem już mi się ręcę tak nie trzęsły (zwłaszcza gdy zauważyłam, że większość pasażerów nawet na mnie nie patrzy).

Foto: internet
internet
http://www.flightcrewzoo.com/


A tak na poważnie. Pomimo tego, że mam sporo wylatanych godziny, zawsze sprawdzam gdzie znajdują się wyjścia awaryjne, a Wy?

foto: internet


środa, 15 lipca 2015

Zostać stewardessą? - cz. VIII

Dawno nie było wpisu z serii "Zostać stewardessą?", a że nazbierało się sporo pytań:

1) Czy masz czas na zwiedzanie?

To zależy od linii i grafiku. Ogólnie, możemy podzielić loty na "turnaround" - czyli takie bez nocowania i "layover" - z nocowaniem. Większość lotów w liniach low-cost to właśnie "turnaround", czyli lecimy, zostawiamy pasażerów, zabieramy nowych i wracamy. Narodowi przewoźnicy, czy czartery mają dłuższe połączenia i tam wymagany jest odpoczynek dla załogi, czyli z nocowaniem - "layover". Oczywiście to nasze nocowanie może być z minimalnym czasem wolnym - kilka godzin, tylko na szybką drzemkę; do kilkudniowego postoju w danym mieście. Zazwyczaj cabin crew dostaje grafik na miesiąc i tam ma miks dłuższych i krótszych lotów.
Co się tyczy zwiedzania, jeżeli mamy kilka dni wolnego - to oczywiście jest czas na obejrzenie miasta. Kiedyś nawet gdy miałam tylko parę godzin na odpoczynek udawało mi się pospacerować po najbliższej okolicy, teraz stawiam na wypoczynek.

2) Gdybym miała zaczynać ponownie karierę, to w jakich liniach?

Pewnie w tych, co by mnie wzięły. ;) Starałabym się dostać do linii na Półwyspie Arabskim, ze względu na podróże i pieniądze.

3) Czy teraz wróciłabym na Bliski Wschód?

Eeeee.... Nie będę przed Wami ukrywać, że w "Arabowie" się ciężko pracuje. Oczywiście, jeżeli nie miałabym na czynsz, to spakowałabym walizki i tam pojechała; ale jest mi dobrze w mojej obecnej pracy i mam nadzieję, że jeszcze trochę tu polatam.

4) Czy mam jeszcze znajome, które latają na Bliskim Wschodzie?

Tak. Niedawno dziewczyny nawet wspólnie świętowały 10 lat w tej samej linii lotniczej, gdzie razem zaczynałyśmy!

5) Czy po zakończeniu kariery stewardessy ciężko jest znaleźć pracę?

Tu moje pytanie: co jeszcze potraficie robić? Mam koleżankę, która rzuciła latanie i została instruktorem jogi (ale interesowała się tym od lat), inna pracuje w lotnictwie w planowaniu (latając skończyła studia w tym kierunku), kolejna pracuje w rekrutacji w liniach lotniczych, następna pracuje w dziale księgowości (przed lataniem zrobiła studia z ekonomii). Wniosek jest taki, że można się przebranżowić, ale trzeba mieć na siebie pomysł i jakieś umiejętności.

6) Jakie są limity wiekowe?

O tym już kiedyś pisałam, ale to pytanie wraca jak bumerang. Opierając się na swojej wiedzy:  minimalny wiek w Europie to 18 lat; w Stanach Zjednoczonych i na Półwyspie Arabskim to 21. Linie przyjmują ludzi bez doświadczenia do około 30-32 lat, z doświadczeniem do 35. Oczywiście od tej reguły są wyjątki! W USA można zacząć pracować jako stewardessa/ steward nawet ok 60-tki, tam też można pracować najdłużej.

internet
 Większość linii lotniczych nie pozwoli Wam jednak latać do 90! Pewnie nawet nie dolatacie do ustawowego 67.

7) Jak latanie wpływa na zdrowie?

Negatywnie. Powietrze w kabinie jest suche i pełne bakterii, grzybów i wirusów - powoduje to wysuszanie śluzówki i skóry. Dodatkowo jesteśmy w zamkniętej puszce często z kimś chorym - łatwo się zarazić. Zmiany w ciśnieniu powodują obrzęki nóg, wychodzą żyły i pękają "pajączki". Częste starty i lądowania powodują problemy z uszami. Chodzenie po pokładzie, przenoszenie kontenerów, pchanie ciężkich wózków uszkadza nam kręgosłup. Już nawet nie będę wspominać o negatywnym działaniu promieniowania kosmicznego, którego dostajemy większe dawki na dużych wysokościach. Jednym słowem żyć, nie umierać. :)

8) Czy nie męczy mnie życie na walizkach?

Męczy, szczególnie gdy muszę się pakować i rozpakowywać; ale później gdy już latam, podróżuję, zwiedzam, to zapominam o tej drobnostce.

9) Gdybym nie latała to co bym robiła?

Przez pewien czas pracowałam w biurze zajmującym się handlem. Myślę, że gdybym nigdy nie zaczęła latać, to by mi się tam podobało. Ponieważ jednak mogłam sobie porównać obydwa style życia, to praca w biurze nie miała szans.

10) Czy będzie nowa książka?

Zgodnie z moim noworocznym postanowieniem (więcej tutaj Noworoczne postanowienia) napisałam drugą książkę, która powinna się ukazać na początku przyszłego roku. Nie jest jednak ona o lataniu. Kolejna opowieść związana z lotnictwem jest w pisaniu.

Jeżeli macie jakieś pytania, zostawicie je w sekcji komentarze, postaram się na nie odpowiedzieć.

niedziela, 12 lipca 2015

Malta

Dziś ostatni już wpis związany z moimi czerwcowymi wakacjami. Mogę z całego serca polecić Wam wyjazd na Maltę. Lot z Air Malta lub Wizz (z Warszawy) trwa niecałe trzy godziny. Na wyspie można znaleźć tańsze hotele, nie oczekujmy jednak luksusów - hotel trzygwiazdkowy na południu Europy nie zwali nas z nóg. Za kawę zapłacimy 2 euro, za 8 zjemy posiłek. Największa wyspa ma ok 37 km długości, możemy więc ją samodzielnie zwiedzić. Ludzie mówią po angielsku i są przyjaźnie nastawieni, do tego pogoda dopisuje (w lecie dochodzi do 32 stopni). Jest wiele miejsc wartych zobaczenia. Czego więcej trzeba?

Valletta - stolica państwa widziana z pokładu łodzi.
O Gozo już pisałam. Inną wyspą na którą można popłynąć w czasie wolnym jest Comino. Dużo mniejsza od Gozo, jest na stałe zamieszkana przez cztery osoby. Niestety w sezonie na jej słynnej plaży nie można wcisnąć szpilki.

Błękitna Laguna na wyspie Comino - piękna, ale na spokojne opalanie nie ma szans.

Dużo spokojniej jest w Marsaxlokk - w uroczej wiosce rybackiej na głównej wyspie.

słynne kolorowe łódki
Wioskę można odwiedzić podróżując południową trasą autobusami Hop On / Hop Off. Dzienny bilet kosztuje 20 euro, jedna z firm oferuje nagrany komentarz w języku polskim.

Oko - amulet zostały przyniesione na wyspę przez Fenicjan.

Na wybrzeżu znajduje się wiele małych restauracji serwujących tradycyjne potrawy.

Kontynuując jazdę autobusem Hop On/ Hop Off możemy dojechać do jednej z największych atrakcji wyspy - Blue Grotto. Za wpłynięcie dziewięcioosobową łódką do kilku jaskiń zapłacimy 8 euro. Rejsy odbywają się gdy zezwala na to pogoda.

-"Patrzcie na wodę, patrzcie na wodę" - zakrzyknął sternik.

Moim zdaniem Jaskinia Lustrzana była bardziej niebieska i dużo bardziej efektowna.

Łódki są małe, ale stabilne; obowiązują kamizelki ratunkowe.

Wakacje minęły jak z bicza strzelił, a teraz praca. Na pocieszenie zostały mi dobre wspomnienia i planowanie następnego wypoczynku.

wtorek, 7 lipca 2015

Gozo

Mając więcej czasu na Malcie (ja miałam cały tydzień) warto popłynąć na sąsiednią wyspę - Gozo. Promy kursują średnio co 45 minut, koszt to niecałe 5 euro. Po wyspie można poruszać się autobusami Hop On / Hop Off, komunikacją miejską (niestety to zajmie nam dużo czasu), lub tak jak my wybrać zorganizowaną wycieczkę objazdową.

Na pokładzie trochę wiało, ale widoki były piękne.
Na wyspie mieszka trochę ponad 30tys mieszkańców. Słynie ona z rolnictwa i spokoju, podobno o godzinie 22 nikogo już nie ma na ulicach.

Wyspa jest bardziej zielona od Malty i bardziej górzysta. Wszystkie budynki, tak jak na Malcie, zbudowane są z piaskowca, którego nie wolno eksportować.

Jedną z głównych turystycznych atrakcji są najstarsze na świecie świątynie - Ggantija (od pani gigant, która według legendy zbudowała to miejsce kultu). Pozostałości datowane są na 3600 rok p.n.e. Powstały przed Piramidami!


sterta kamienia o znaczeniu historycznym

Na Gozo warto kupić lokalne koronki, które zasłynęły dzięki brytyjskiej królowej Wiktorii. Innymi lokalnymi produktami są kozie sery i ozdoby z kolorowego szkła.
Główną atrakcją wyspy jest Lazurowe Okno - naturalny korytarz przez który przepływa słona woda. Tutaj kręcono "Hrabiego Monte Christo" oraz "Grę o Tron".

Ze względów bezpieczeństwa wspinaczka i spacer po skałach są zabronione.
Na prawo od Lazurowego Okna znajduje się wewnętrzne morze, w dobrą pogodę można po nim pływać wynajętą łódką.

W czasie przejażdżki łódką wpływa się do jaskini, po której ścianach wspinają się kraby.

Gozo jest miejscem wypoczynku dla mieszkańców Malty. Można tutaj wynająć apartament już za 30 euro za noc. Wyspa jest zdecydowanie mniej zatłoczona i rzadziej odwiedzana przez turystów. Kiedy powstał projekt połączenia Gozo z główną wyspą mostem, mieszkańcy powiedzieli nie. Woleli zachować swoją odrębność i małomiasteczkowy spokój. Brawo!

piątek, 3 lipca 2015

Mdina i Rabat

Mdina i Rabat - czyli dwa przepiękne średniowieczne miasta o jakże arabskich nazwach. Położone trzydzieści minut jazdy autobusem na południe od obecnej stolicy Malty - Valletty były naszym następnym celem.

W wąskich ulicach dawnej stolicy Malty nakręcono wiele historycznych filmów.

Ponieważ Mdina była stolicą kraju, znajdują się tutaj efektowne budynki oficjeli.

Piaskowiec i kwiaty świetnie się komponują.
Spacer po zaułkach miasta zajął nam godzinę. Drugie tyle spędziliśmy w Katedrze i Muzeum Katedralnym (5 euro za obydwie atrakcje). Muzeum jak muzeum, natomiast Katedra mnie zaskoczyła.

Wnętrze Katedry z okazji zbliżającego się święta patrona - Św. Pawła, było udekorowane czerwoną tkaniną.
Najciekawsze dla mnie okazały się płyty nagrobne. Nigdzie indziej nie widziałam tak bogato zdobionych, a przede wszystkim tak kolorowych nagrobków. Aż żal po nich deptać!

Tu urzekł mnie niebieski,

a tu dwa zmartwione kościotrupy.

śmierć we własnej osobie

Po takich przeżyciach estetycznych wyszliśmy na gorące słońce i skierowaliśmy się do drugiego miasta - Rabatu. Obydwie mieściny (Mdina liczy 306 mieszkańców, Rabat niecałe 12 tys.) oddziela od siebie tylko parking.

Tutaj też szykowano się do obchodów dnia Św. Pawła.
Rabat słynie z groty oraz katakumb Pawła Apostoła. Podobno rozbił się on u wybrzeża Malty w 60 roku n.e. i właśnie tutaj się schronił.

Koszt biletu to 5 euro, przy odrobinie szczęścia można w podziemiach się zgubić.
Na koniec wizyty w tych dwóch miastach polecam atrakcję kulinarną. Wygląd z zewnątrz i klientela wewnątrz może odstraszać, ale warto się przełamać. Gorące, wyciągane prosto z pieca, ociekające tłuszczem pierożki z ricottą lub zielonym groszkiem, za 30 centów sztuka- niebo w gębie!

Lokal znajduje się tuż przy parkingu, na którym zatrzymują się też lokalne autobusy.
Do picia polecam reklamowany na zdjęciu Kinnie (jak dla mnie w wersji Diet). Lokalny produkt, lekko gazowany napój o smaku gorzkiej pomarańczy z nutą bliżej niezidentyfikowanych ziół. Pycha!