wtorek, 29 września 2015

Fuertewentura

W tym roku wczesnojesienne wakacje spędziłam na Fuertewenturze, czyli najstarszej z Wysp Kanaryjskich. Jej wiek określa się na 25 milionów lat, ma ona pochodzenie wulkaniczne - widać to jednak mniej niż na sąsiedniej Lanzarote. Podobno kilkaset lat temu wyspa była zielona, ale ludzka ręka wyrwała wszystkie drzewa, co doprowadziło do zmiany klimatu i krajobrazu. Właśnie ten gorący klimat i brak deszczu we wrześniu zachęcił nas do wypoczywania na Fuerte. Okazało się jednak, że wyjątkowo w tym roku opady przyszły prędzej.

Wczesny poranek w Costa Calma - południe wyspy.

Zamieszkałyśmy (to był babski wypad) na południu wyspy, w turystycznej miejscowości Costa Calma. Spędziłyśmy kilka leniwych dni przy basenie i kąpiąc się w wodach Atlantyku. Kilka razy trzeba tez było schować się przed deszczem i ubrać sweter.

Pierwsze dwa dni to bezchmurne niebo, prażące słońce i błękit oceanu.

Trzeciego dnia pojawiły się chmury, a rano spadł deszcz. Ciepła woda w Atlantyku zachęcała jednak do kąpieli.

A później ruszyłyśmy na objazd wyspy.


Białe kamienie chronią przed wypadnięciem z drogi.
Takie widoki towarzyszyły nam w czasie całej wycieczki po wyspie.

Pierwszy postój - miasto Pajara.

Symbole chrześcijańskie i pogańskie współistnieją na kościelnym portyku.
W Pajara jedyną atrakcją godną obejrzenia jest właśnie ten dwunawowy kościół. Posiada on dwa oddzielne wejścia - jedno dla bogatych, drugie dla ubogich. Symbole boga słońca (wijący się wąż) pojawiły się nad wejściem jako zachęta dla lokalnej ludności. A po chrystianizacji wyspy nikomu nie chciało się ich skuwać. Hiszpańskie "mañana", czyli jutro.

Główny ołtarz z ubraną figurką Matki Boskiej.


Pierwszą stolicą wyspy była Betancuria. Jej nazwa pochodzi od nazwiska francuskiego odkrywcy Jean de Bethencourt, który w 1405 roku wylądował na Fuertewenturze. Tutaj na uwagę również zasługuje kościół.


I jego wnętrze:




Budynek sakralny pochodzi z XVII wieku. Wejście jest płatne, obok głównego ołtarza znajduje się wejście do zakrystii, którą warto zwiedzić ze względu na malowidła ścienne (np. scena obrzezania Chrystusa) oraz na sufit.


Po krótkim postoju w pierwszej stolicy ruszyliśmy na północ wyspy. W okolicach portu Corralejo znajduje się jedna z największych atrakcji Fuerte - białe wydmy.


Ocean wydaje się być tuż, tuż; jednak przeprawa przez gorący piasek w pełnym słońcu do łatwych nie należy.

Inną turystyczną atrakcją Fuerte jest Oasis Park, czyli zoo połączone z ogrodem kaktusów. Ponieważ dwa lata temu odwiedziłam Loro Park na Teneryfie dałam sobie z nim spokój. W niedzielę warto jednak udać się tam na lokalny market. Wejście na teren bazaru jest bezpłatne, a podjechać można darmowym autobusem dowożącym turystów do Oasis Park z każdego hotelu. Jedyny koszt to niepohamowany zakup pamiątek oraz powrót taksówką.

I tak oto naładowałam akumulatory do dalszej pracy.  :)

piątek, 25 września 2015

Café Pushkin


   youtube

La Place Rouge était vide, devant moi marchait Nathalie
Il avait un joli nom, mon guide : Nathalie.
La Place Rouge était blanche, la neige faisait un tapis
Et je suivais par ce froid dimanche, Nathalie.
Elle parlait en phrases sobres de la révolution d’octobre
Je pensais déjà
Qu’après le tombeau de Lénine, on irait au café Pouchkine
Boire un chocolat.


Od kilku lat często zamawiam catering w Moskwie z Café Pushkin. Nigdy jednak nie miałam okazji przekonać się jak to miejsce wygląda, a słyszałam wiele. I proszę! W czasie swojego ostatniego pobytu w stolicy Moskwy wysłałam wiadomość do swoich panów:
-"Jemy lunch? W hotelu? Czy w mieście?" 
-" W mieście"- padła odpowiedź.
I już wiedziałam gdzie pójdziemy.

parter

wejście na piętro

Kelnerzy noszą ubrania "z epoki".

piętro z biblioteką

Kolega zamówił kulebiaka, w dziury w cieście wlewa się gorący wywar mięsny.

Ja sałatkę Olivier - koszt ok 52 zł.

Co ciekawe piosenka Gilberta Bécaud powstała w 1964 roku, w tym czasie Café Pushkin nie istniało. Restauracja została wymyślona przez  tego francuskiego barda. Lokal otworzono dopiero w 1999 roku i stał się on wielką turystyczną atrakcją. 


Coż tanio to tam nie jest, ale w centrum Moskwy trzeba się z tym liczyć. Jedzenie pyszne, wystrój i serwis mnie powalił z nóg. Polecam zajrzeć, choćby na kawę.


poniedziałek, 21 września 2015

Z życia stewardessy wzięte...

Dziś o nieprzewidywalności mojej pracy.

Przylecieliśmy do Moskwy późnym wieczorem. Do hotelu dotarliśmy dobrze po północy. Zameldowaliśmy się, umówiliśmy się na następny dzień na późne śniadanie i szybko każdy pobiegł do łóżka. Zmęczenie dawało się nam wszystkim we znaki.
Tutaj muszę wspomnieć, że ponieważ robimy często loty "ad hoc" - nieplanowane i wykupywane w ostatniej chwili, to firma zamawia nam hotele po jednej nocy. Jeżeli nie uda im się nic sprzedać, to przedłuża rezerwację. Oczywiście, jak możecie się domyśleć, często okazuje się, że nie ma miejsc w danym hotelu i musimy pakować manatki i jak włóczędzy przenosić się do następnego.
I tak właśnie było i tym razem. Po jakże krótkiej nocy i śniadaniu musieliśmy zmienić nasze lokum. Został nam zarezerwowany inny hotel - luksusowy, położony w centrum stolicy Rosji, z pełnowymiarowym, olimpijskim basenem w podziemiach. Aż nie mogłam uwierzyć we własne szczęście, a jeszcze gdy zobaczyłam swój pokój!

łóżko dla księżniczki

Na stoliku czekają na mnie powitalne smakołyki.

Już widziałam siebie pławiącą się w tych luksusach, gdy zadzwonił telefon. Lot. Nawet nie zdążyłam zjeść przygotowanych czekoladek!
Trzeba było ubrać mundur i robić dobrą minę do złej gry.

środa, 16 września 2015

Nocka

W ciągu ostatnich kilku lat bardzo rzadko latałam w nocy. Aż do ostatniego tygodnia, kiedy to dwukrotnie robiłam nocki i to pod rząd! Oburzające! ;)
Nocka, czyli wspomniany już "red-eye" jest jednym z najgorszych aspektów mojej pracy - moje prywatne odczucie, gdyż znam załogantów, którzy lubią pracować w nocy. Zauważyłam też, że ta niechęć z wiekiem się powiększa. Kiedy dziesięć lat temu zaczynałam pracę stewardessy na Półwyspie Arabskim bardzo wiele lotów wykonywałam w środku nocy, czy też nad ranem-  ze względu na lokalizację. Turyści zazwyczaj przesiadali się na pustyni z jednego lotu na drugi i po nocy spędzonej na pokładzie budzili się w Europie. Ponieważ byłam wtedy bardzo młoda i miałam inny styl życia, to jakoś mniej mi to dokuczało. Teraz bardzo doceniam wygodne łóżko.
Niewątpliwie jest to też kwestia przyzwyczajenia. Ponieważ ostatnio byłam rozpieszczana dziennymi lotami, to wyobrażacie sobie moje oburzenie, gdy zobaczyłam w grafiku dwa "red-eye".

A załoga po takim rejsie wygląda mniej więcej tak:

foto: internet
O co chodzi w tym koszmarze?
Kiedy pasażerowie mniej (klasa ekonomiczna), lub bardziej (biznes i pierwsza) wygodnie sobie śpią, my pracujemy. Wiele linii lotniczych ma w swoich regulaminach zapis, że za spanie w pracy cabin crew może zostać dyscyplinarnie zwolnionym. Inne zasady dotyczą cockpitu. Panowie w dziobie mają często pozwolenie na ucięcie sobie drzemki, pod warunkiem, że druga osoba nie śpi. Zdarza się również, że w tym czasie musi być obecny w cockpicie inny członek załogi. Gdy latałam na dużych samolotach kilkakrotnie byłam proszona o posiedzenie z pilotem, gdy ten drugi za sterami zamykał oczy na piętnaście minut (taaa, kiedyś taki jeden godzinę spał). Przyznaję się też, że raz to ja spałam u chłopaków na jumpseacie.

Cockpit w ciemnościach wygląda lepiej niż za dnia.

Kiedy ubieram się w środku nocy, lub wieczorem w mundur i wychodzę do pracy, najbardziej denerwuje mnie to...... że inni idą spać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że:
a) robię to na własne życzenie
b) nie tylko ja pracuję po nocach.
Tylko trudno być racjonalnym o północy.
Jeżeli w ciągu dnia udało mi się zdrzemnąć, późny lot nie jest taki zły. Gorzej gdy nie udało mi się zmrużyć oka, wtedy nie śpię i 24 godziny.
Jak spać w ciągu dnia przed lotem? Są dwie metody: albo należy się zbudzić jak najwcześniej i jak najbardziej zmęczyć, tak żeby popołudniu paść na łóżko na klika godzin; lub nie kłaść się poprzedniego dnia do późna i wstać tuż przed rejsem. Osobiście jestem zwolenniczką pierwszej metody, mam po prostu za dużo do zrobienia w ciągu dnia, żeby go przespać.
Na radzenie sobie ze zmęczeniem po locie jest tylko jeden dobry sposób: przespać się kilka godzin, a później kontynuować dzień, tak aby wieczorem być w stanie zasnąć o normalnej porze. No chyba, że ma się następną nockę, to wtedy śpimy do woli i przestawiamy się na nocny tryb życia. Działa dopóki nie dostajemy dziennego rejsu. A jak się trafi po kliku późnych lotach poranny..... oj, to Wam współczuję.

internet

Same nocne rejsy są zazwyczaj proste. Jest mało pracy, pasażerowie śpią, a załogi nie wiedzą co ze sobą zrobić. Prawdą jest to, że przy serwisie czas szybciej płynie. Jeżeli leci się w dobrym towarzystwie, to jeszcze można się chociaż pośmiać. Jeżeli się lata w pojedynkę, tak jak ja, to można wypolerować wszystkie sztućce na pokładzie.
A, i oczywiście sprawdzać co dwadzieścia minut, czy panowie z przodu mają świeżą kawę.

sobota, 12 września 2015

Święta Bona

Czy wiedzieliście, że stewardessy i stewardzi mają swoją patronkę? Jest nią Święta Bona z Pizy. Urodzona około 1156 roku była siostrą zakonną, która pomagała pielgrzymom w drodze do Jerozolimy. Sama odbyła tę podróż dziesięć razy (po czym zmarła). W 1962 roku Papież Jan XXIII kanonizował ją i uczynił opiekunką pielgrzymów, podróżnych i cabin crew!

Wikipedia

Dzień naszej Patronki obchodzimy 29 maja.

wtorek, 8 września 2015

Artykuł o Zurychu


Po swojej wizycie w Zurychu w roku 2013 napisałam ten oto artykuł (zamieszczam go wraz ze zdjęciami wykonanymi w czasie tamtej wizyty). Mam nadzieję, że się Wam spodoba!

Co robi wytrawny turysta po zameldowaniu się w hotelu? Sprawdza wyposażenie pokoju i ładuje do walizki wszelkie możliwe pamiątki! Osobiście nie zabieram ręczników i szlafroków (tym bardziej, że hotel obciąży nas za to kosztami), ale już małej, żółtej kaczuszce z łazienki nie mogłam darować. Była to moja pierwsza pamiątka z Zurychu, zaskakująco ładnego miasta w Szwajcarii.
Tym razem podróżowałam służbowo, nie musiałam się więc martwić kosztami przelotu i noclegu, a nie należą one do tanich. Szwajcaria jest droga. Nocleg w hotelu, w którym spędziłam dwie noce to koszt prawie 900 zł (za noc). Śniadanie i pływająca kaczuszka kąpielowa wliczona w cenę.
Hotel znajduje się nieopodal lotniska, tuż przy nim stacja kolejowa –Glattbrugg. Za cenę 13.20 CHF można zakupić całodniowy bilet na wszystkie środki transportu miejskiego.  Waluta Unii  Europejskiej tu nie obowiązuje, ale w większości sklepów i restauracji można się nią posługiwać. Problem tylko taki, że resztę dostaniemy w frankach szwajcarskich, jeżeli nie planujemy dłuższego pobytu, będą nam one tylko zawadzały, lub trzeba je będzie na końcu na siłę wydać. Na szczęście bilet kupiłam w recepcji hotelowej, gdzie istnieje możliwość płatności kartą, w kawiarni, restauracji i sklepie z czekoladkami zapłaciłam również plastikiem.
Ze stacji Glattbrugg do Zurych HB w niecałe 30 minut dotarłam podmiejskim pociągiem. Przy wsiadaniu należy zwrócić uwagę na klasę. Mój bilet obowiązywał tylko w wagonach klasy drugiej. Zurych HB czyli Hauptbanhof – Dworzec Centralny ulokowany jest w samym centrum miasta. Zaraz po wyjściu z podziemnego przejścia znajdujemy się na słynnej Bahnhofstrasse- raju dla zakupoholików. Ta zaś doprowadzi nas do samego jeziora. 





Warto zboczyć wcześniej trochę w lewo, przejść jednym z wielu mostów na drugi brzeg rzeki i pospacerować po Starym Mieście. Małe, wąskie uliczki, ukryte podwórza i fontanny, wiele przytulnych hoteli oraz kawiarni tworzą wspaniałą atmosferę, której zupełnie nie spodziewałam się tu zastać. Mijani ludzie nigdzie się nie śpieszą, mają czas, aby przystanąć, zatrzymać się, porozmawiać ze znajomymi i wypić kawę w przy-kawiarnianym ogródku. Cudowne życie i cudowny słoneczny dzień roztaczał się przed moimi oczami.  


Miasto położone jest wśród wzgórz, w samym dole znajduje się jezioro, żeby dotrzeć do innych dzielnic trzeba się trochę powspinać, również Stare Miasto znajduje się na kilku poziomach. Aby lepiej przyjrzeć się temu wszystkiemu i uzyskać "widok" postanowiłam wspiąć się na wieżę kościoła Grossmunster. Dobrowolny datek dwóch euro (jak widać tu się nie wybrzydza) kupił mi ten przywilej. Kartka na drzwiach uczciwie ostrzega, że aby napawać się widokiem na okolicę trzeba najpierw wejść po 187 stopniach. Osobiście zawsze miałam dziwne upodobanie do wież i lochów. Dlatego też wzmianka o konieczności wspinaczki nie zniechęciła mnie specjalnie, tym bardziej, że przede mną szła matka z dwójką małych dzieci. Jeżeli one potrafią, to ja również...... Małe dzieci  nie mają jeszcze wyrobionego poczucia lęku. Droga w górę nie jest zła, znacznie gorzej się schodzi. Część stopni jest starych i wytartych, muszę przyznać, że bardzo się cieszyłam z wyboru obuwia tego dnia. Trampki wspaniale się sprawdziły, na obcasach, czy w klapkach byłoby mi znacznie trudniej. Widok ze szczytu, wspaniały, warty wspinaczki i zadyszki.



 Dopiero z tej perspektywy można w pełni docenić urok miasta i jeziora. Oraz zdać sobie sprawę, że jest ono za duże do obejścia. Postanowiłam kontynuować jeszcze kawałek w dół drogi, aby przyjrzeć się wodzie i łabędziom, które łaskawie jadły to co im spacerowicze rzucili. Tutaj również widać było, że mieszkańcy mają czas i nigdzie się nie śpieszą. Jest to najwyraźniej punkt spacerowy dla całych zuryskich rodzin. Nie wiem jaki przyrost naturalny ma Szwajcaria, zakładam, że ujemny jak cała Stara Europa. Jednak na podstawie moich obserwacji dokonanych tego dnia na promenadzie mogłabym przysiąc, że nie jest u nich tak źle. Gdziekolwiek bym nie spojrzała, widać było biegające dzieci, które napawały się słońcem.
Moja droga powrotna wiodła drugim brzegiem rzeki. W starych budynkach  tuż nad wodą mieści się wiele luksusowych butików oraz drogich hoteli. Zaraz też natrafiłam  na kościół – Fraumunster z ciekawymi witrażami. Trochę mnie one zaskoczyły, nie tego typu sztuki sakralnej spodziewałam się w starym kościele,  a fakt, że wokół gromadzili się ludzie zastanowił. Przy samym wyjściu znalazłam informacje, że są one dziełem Marca Chagalla. Trzeba było więc zawrócić i przyjrzeć im się ponownie.
Zakończyłam swój dzień lekkim posiłkiem w jednej z niezliczonych restauracji. A w drogę powrotną zabrał mnie znowu pociąg.  

piątek, 4 września 2015

Zurych

Po ponad dwóch latach zawitałam ponownie do Zurychu. Pamiętam swoją pierwszą wizytę - był to początek mojej pracy dla obecnej firmy. Pamiętam też, że bardzo mi się to miasto wtedy spodobało (tylko wysokie ceny nie przypadły mi do gustu). I tak sobie myślałam, że będę tam często bywać. I proszę! Musiały minąć bite dwa lata.

 
końcówka lata nad jeziorem w Zurychu

Łabędzie jak były tak są.

W czasie swojej pierwszej wizyty wspięłam się na wieże tego kościoła. Trud się opłacał - widok wspaniały.

starówka - wydanie szwajcarskie

W mieście sporo jest pomalowanych w różnorakie wzory krów.

Moi piloci koniecznie chcieli wejść do Louboutin'a!

A później jeszcze tutaj, do sklepu z męskimi akcesoriami vintage.

Mieliśmy bardzo udany spacer. Zjedliśmy dobry posiłek, a ja obkupiłam się w czekoladki - dla moich pasażerów.